Kiedy jedzenie staje się bożkiem. O nieumiarkowaniu, które zjada nasze życie
Czy naprawdę panujemy nad tym, co jemy, czy raczej to jedzenie zaczyna panować nad nami? W świecie, który kręci się wokół diet, foodpornu i kolejnych kulinarnych show, umiar staje się cnotą trudniejszą niż kiedykolwiek. A jednak to właśnie on może być kluczem do wolności, duchowej uważności i zwykłego ludzkiego szczęścia.
Cały świat na talerzu?
Co ci przychodzi na myśl, gdy słyszysz o nieumiarkowaniu w jedzeniu i piciu? Jeden z siedmiu grzechów głównych? Może fragment obrazu z pracowni Hieronima Boscha? A może przypominasz sobie swój ostatni ból brzucha po dodatkowej porcji sernika? Żywność i sposób jej przyrządzania stały się jednym z ważniejszych tematów dzisiejszego świata. Mamy z jednej strony wręcz kult przeróżnych diet, sposobów odżywiania. Za to z drugiej strony epidemia otyłości powoli opanowuje też nasze polskie podwórko.
„Dane ZUS pokazują, że w latach 2012–2022 wydatki z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych poniesione na świadczenia wynikające z niezdolności do pracy w związku z rozpoznaniem otyłości wzrosły z ok. 22 mln zł do prawie 31 mln zł” . Czy można się temu dziwić? Przecież ilość programów kulinarnych, konkursów kulinarnych i innych show z udziałem żywności ciągle rośnie. Takie programy cieszą się niesłabnącą popularnością, na co może wskazywać fakt, że znane Kuchenne Rewolucje doczekały się dwudziestu ośmiu sezonów! Trudno po takich seansach nie mieć ochoty na małe co nieco.
Jeżeli korzystasz z mediów społecznościowych, to na pewno wiesz, że toną one w zdjęciach potraw. Jest tam wszystko, od zwykłej kanapki z masłem i serem po wyszukane dania kuchni molekularnej. Pamiętam jeszcze czasy, gdy ze wstydem wyjmowałam aparat w restauracji, aby sfotografować ładnie podane jedzenie. Teraz każdy się cieszy, gdy jego posiłki są obfotografowane z każdej strony i opublikowane w internecie. Nasze smartfony leżą nieraz obok talerza i nikogo już to nie dziwi.
Rozwinięta cywilizacja, w której żyjemy, otulona szczelnie dobrobytem, spowodowała, że utraciliśmy sezonowość. Co prawda może i nadal w wielu polskich domach piecze się niedzielne ciasto, ale czy to oznacza, że nie jemy słodyczy w inne dni tygodnia? Czy potrafimy z rozwagą korzystać z tego, że mieszkając w mieście, mamy sklepy praktycznie pod nosem i niekupienie nadprogramowej tabliczki czekolady tak naprawdę jest uzależnione tylko od naszej silnej woli? Czy potrafimy w mądry sposób korzystać z komfortowej odległości osiedlowego sklepu?
Wegańska szakszuka
Chociaż świat zwariował na punkcie jedzenia i niezaprzeczalnie ulepiliśmy sobie z pożywienia kolejnego złotego cielca, chyba mało kto pochyla się nad sposobem jedzenia w kontekście nie tyle fizycznym, ile duchowym. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, że przez złe nawyki jedzeniowe możemy naprawdę najeść się wstydu. Byłam tuż po trzydziestych urodzinach, gdy wraz z mężem wybraliśmy się na weekend do Londynu. Dla mnie schemat przygotowywania się do wyjazdów był, do tamtej pory, zawsze taki sam. Oprócz sprawdzenia noclegów, komunikacji i miejsc do zwiedzania przeczesywałam internet w celu znalezienia najlepszych restauracji i kawiarni. Tak też było tym razem. Wybrałam sobie miejsce, które koniecznie chciałam odwiedzić i w którym oczywiście koniecznie chciałam zjeść coś dobrego. Kiedy już dotarliśmy do wspomnianego bistro, musiałam wybrać coś z menu. Wiedziałam, że będziemy tam tylko ten jeden raz, ponieważ już następnego dnia mieliśmy jechać do innej miejscowości. Decyzja o tym, co zjem, stała się w moich oczach tak ważna, że długo nie mogłam się zdecydować. Nie widziałam w tamtym momencie ani tego, że udało się nam być w Londynie, ani mojego ukochanego męża, ani tego, że mam cały swój czas do własnej dyspozycji (wtedy jeszcze nie miałam dzieci). Widziałam tylko czarną tablicę z namalowanymi na niej białą kredą nazwami różnych pyszności. Pamiętam, że wybrałam wegańską szakszukę i nie byłam z tego wyboru zadowolona.
Zadręczając mojego męża moją „kłopotliwą” sytuacją, mówiłam po polsku. Nie krępowałam się. Wszak byłam w obcym kraju. Jakie było moje zdziwienie i zażenowanie, gdy moją wegańską szakszukę przyniosła kelnerka i odchodząc, powiedziała do nas po polsku: „Smacznego”. Poczułam się wtedy potwornie głupio. Zdałam sobie sprawę z mojej małostkowości i tego, jak bardzo nie doceniałam chwili, w której się znajdowałam. Ta wstydliwa dla mnie historyjka obrazuje, jak współcześnie możemy z jedzenia stworzyć sobie rodzaj bóstwa. Nie trzeba mieć nadwagi, aby jedzenie stało się bożkiem. Mało tego! Można być zdrowym, smukłym, wysportowanym człowiekiem i nadal podchodzić do tematu jedzenia nie tak, jak trzeba. Zazwyczaj jest tak, że objadanie się może wiązać się z tym, że zamiast zjeść przyzwoity posiłek przy stole, jemy nieuważnie, przy okazji robiąc inne rzeczy.
Nie ma nic złego w okazjonalnym obejrzeniu wartościowego filmu czy nawet serialu z przekąską w ręku. Problem tkwi w równowadze. Jeżeli takie praktyki towarzyszą nam kilka razy w tygodniu albo gdy kojarzą się nam one z najlepszą formą wypoczynku, to może być początek równi pochyłej. Sama tkwiłam latami w nawyku objadania się przed ekranem. Co prawda nigdy tych nawyków nie odzwierciedliła cyfra na wadze, ale miałam wrażenie, że w tamtym czasie wskaźnik BMI mojej duszy przekroczył granicę otyłości. Wraz z nieumiarkowaniem w jedzeniu pojawiło się dziwne zniechęcenie i smutek. Były we mnie emocje, które ściągały mnie w dół i zabierały motywację do pracy. Byłam zirytowana, kiedy nie mogłam zjeść czegoś dobrego i przy okazji „zrelaksować” się przy kolejnym odcinku. Moja satysfakcja z jedzenia była na pierwszym miejscu. Zabierało mi to wolność i spychało w stronę lenia kanapowego. Tak naprawdę żyłam, uciekając codziennie od życia, a wszystko zaczęło się od „niewinnej” dokładki obiadu przed ekranem. Sami doskonale wiemy, że czasami kolejna herbatka czy kolejna kanapka to tylko pretekst, aby odwlekać w czasie to, co powinno zostać zrobione. Nawet teraz, już po latach większej świadomości i kontroli, czasami myślę sobie o czymś do zjedzenia, żeby troszeczkę odwlec w czasie moje obowiązki.
Przełom przyszedł w moim przypadku wraz z macierzyństwem. Brak czasu przy dzieciach okazał się błogosławieństwem, ponieważ musiałam nauczyć się wybierać, na co przeznaczam swój czas. Okoliczności życiowe sprawiły również, że nie mogłam przez długi czas jeść wszystkiego, na co miałam ochotę. Przesiadywanie przed kolejnym odcinkiem serialu z kolejną porcją kolacji odeszło do lamusa. Dzieci potrafią być lustrem, w którym widać rodziców, ale bez retuszu. Swoje wady widzimy z większą mocą. Nie jest to najprzyjemniejsza sytuacja, kiedy obecność drugiego, małego człowieka, uwidacznia nasz egoizm. Zarazem jest to szansa na realną poprawę. Kiedy zabrakło czasu i przestrzeni na przejadanie się, moje podejście do jedzenia powoli zaczęło ulegać zmianie. Kiedy człowiek doświadcza kryzysu, to można albo stoczyć się w otchłań frustracji, albo utrzymywać się na powierzchni dzięki wdzięczności za najprostsze rzeczy. Staram się wybierać to drugie. Nie trzeba mieć jednak dzieci, aby nauczyć się umiaru w jedzeniu. Pracę nad sobą można rozpocząć w każdej chwili i w każdych okolicznościach. Nie da się osiągnąć prawdziwego umiaru w życiu bez szczerego przyjrzenia się sobie i naszym codziennym nawykom. Posiłki spożywamy codziennie. Gotowanie, robienie zakupów w pobliskim warzywniaku, zamawianie kryzysowej pizzy, kolejna kawa. Te wszystkie i inne czynności związane z naszym żołądkiem zajmują dużą część naszego dnia. Zachowanie zdrowego rozsądku i umiaru w jedzeniu objawia się w podchodzeniu do pożywienia z szacunkiem, ale bez czci, niczym dla jakiegoś bóstwa. Mam jednak takie głębokie przekonanie, które wynika też z mojego własnego doświadczenia, że relacja z jedzeniem i zachowywanie umiaru nie tylko w tym, ile jemy, ale też w jaki sposób, ma kolosalne znaczenie dla naszego rozwoju i poradzenia sobie z nadmiarem w różnych sferach naszego życia.
Przez żołądek do serca
Najczęściej używamy tego powiedzenia w kontekście relacji damsko-męskich i kojarzy się nam ono pozytywnie. Zdarza się jednak, że nasz żołądek zaczyna niejako rządzić naszym sercem, a co za tym idzie, wpływać na nasze relacje nie tylko z innymi ludźmi, ale i wobec nas samych. Na relacje do Pana Boga również. Ewagriusz z Pontu, który żył w IV wieku naszej ery, miał niesamowitą intuicję, sytuując grzech obżarstwa na początku problemów z wolą człowieka. Ten słynny ojciec pustyni napisał, że: „Obfitość pokarmów sprawia rozkosz podniebieniu, karmi jednak robaka nieumiarkowania, który nie śpi”. (…).
„Grzech główny nie musi być grzechem ciężkim. To raczej grzech, który potrafi być przyczyną wielu innych i miewa zgubny wpływ na wiele pozornie z nim niezwiązanych sfer życia”. Czy znasz ten monolog wewnętrzny, w którym zastanawiasz się, czy kupić sobie przekąskę? Ile energii tracimy na takie wewnętrzne dyskusje? To nawet nie chodzi o to, że pozwolimy sobie co jakiś czas na „małe co nieco”, ale o trzymanie się własnych zasad i niemarnowanie czasu na tego typu wewnętrzne rozterki. Jeżeli przekroczymy pewne granice i zaczniemy jeść więcej, niż potrzebujemy, to w jakimś sensie tracimy czujność. Przejedzenie sprzyja rozleniwieniu, a lenistwo zmniejsza motywację do robienia dobrych rzeczy. Natomiast sprzyja robieniu tego, czego robić tak naprawdę nie chcemy. Może być tak, że myśląc nieustannie o jedzeniu, odsuwamy na dalszy plan nasze relacje. Sposobem na to, aby nie przeoczyć u siebie takiej skłonności, jest uważność w konkretnych sytuacjach. Czy jeżeli spotykam się z przyjaciółką na obiad, to najważniejszy jest posiłek, czy spotkanie? Jeżeli jestem na mszy świętej, to w którym momencie zaczynam myśleć o drugim śniadaniu? Czy jeżeli planuję czas dla siebie, to obowiązkowo musi pojawić się tam również posiłek? Nie chodzi mi o same myśli, ale o ich częstotliwość. Jeżeli przyjrzymy się naszym myślom o jedzeniu, możemy zauważyć, jakie naprawdę miejsce zajmuje ono w naszym życiu. Czy przypadkiem nie wysuwa się za bardzo na pierwszy plan?
Kilka wskazówek, jak zacząć walczyć z przejadaniem się
Praktykowanie wdzięczności za to, co mamy, jest jednym z kilku sposobów na to, aby zachować umiar w jedzeniu. Doświadczyła tego każda karmiąca matka, której niemowlę miało alergię pokarmową. Niektóre diety eliminacyjne, na które należy przejść dla zdrowia dziecka, potrafią być bardzo obciążające fizycznie i psychicznie. Kiedy malec wychodzi z alergii albo karmienie się kończy, to najzwyklejszy plasterek żółtego sera staje się niezwykłym rarytasem. Tyle dobrych rzeczy nam powszednieje, bo mamy je na co dzień i nie zastanawiamy się nad tym, że moglibyśmy ich nie mieć. Utraciliśmy gdzieś to poczucie wdzięczności za jedzenie, tak po prostu. Nie tylko za to, że ono nam smakuje, ale że je w ogóle mamy. To uczucie irytacji, gdy nie dostaniemy do jedzenia tego, co byśmy chcieli, zostało nazwane przez ojca Janusza Pydę „snobizmem podniebienia”. „Potrafimy poświęcić czas i pieniądze znacznie bardziej potrzebne nam na ważniejsze sprawy (albo należne naszym bliźnim jako pomoc od nas) tylko dlatego, że gonimy za «wyjątkowym» jedzeniem”. Chwała Panu, że stworzył świat z jego ogromną różnorodnością pokarmów, a zdolnych kucharzy obdarzył talentem przyrządzania potraw. Przecież równie dobrze moglibyśmy nadal jeść tylko mannę i przepiórki.
Nie dajmy się jednak zwieść „problemom Pierwszego Świata” i nie zapominajmy, że ktoś, gdzieś, nie ma tego jedzenia w ogóle. Dane o tym, ile żywności jest marnowane w naszym pierwszym świecie, są przerażające. Według Banków Żywności w Polsce marnujemy rocznie prawie pięć milionów ton jedzenia. Szacuje się, że większość z tego (60%) marnotrawimy w naszych domach. Oznacza to, że każdy z nas wyrzuca rocznie około siedemdziesięciu pięciu kilogramów żywności. Tak, to prawda, że część z tego jedzenia marnuje się już na etapie produkcji. Nie zmienia to jednak faktu, że gdyby prawdziwy głód zajrzał nam w oczy, to te statystyki na pewno byłyby inne. Bądźmy wdzięczni za to, co mamy w lodówce, i starajmy się nie kupować jedzenia ponad miarę. Uważność w dobieraniu składników, ich ilości i późniejsze planowanie, co z nich zrobimy, może okazać się bardzo pomocne. Utarło się niestety, że lepiej, aby jedzenia było za dużo, niż miałoby dla kogoś zabraknąć. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z sytuacją, kiedy zaproszeni goście umieraliby z głodu, bo gospodarz przygotował za mało. Za to wielokrotnie byłam świadkiem namawiania do jedzenia ponad możliwości, bo przecież nie może się zmarnować. Naprawdę nie tędy droga. Zanim pójdziemy na zakupy, uważnie przeglądnijmy szafki i tył lodówki. Bardzo często zapominamy o jedzeniu, które już mamy w domu. Jest to jedna z przyczyn sytuacji, w której dany produkt traci ważność i musi zostać wyrzucony.
Praktykowanie uważności to kolejny bardzo dobry sposób na poradzenie sobie z niepotrzebnym „chciejstwem” i brakiem umiaru w jedzeniu. „Podstawowa zasada ascetyki brzmi – jedna czynność w jednym czasie. Kiedy jem – to jem, kiedy piszę – to piszę, kiedy czytam – to czytam. Warto też pamiętać, że jedzenie jest czynnością, którą – jeśli to tylko możliwe – powinniśmy dzielić z innymi. Podjadanie ma to do siebie, że zostajemy zazwyczaj sam na sam z torebką chipsów”.
Czy tobie również zdarza się spożywać posiłki i przy okazji skrolować telefon?
Warto zaznaczyć, że nasza powszechna „zdolność” do robienia wielu rzeczy jest prostą drogą do tego, aby utrwalić w sobie złe nawyki i tendencje. Wielozadaniowość to mit. Mózg nie jest zdolny do takiego podziału uwagi i tak przeskakuje z jednego zadania na drugie. Dzieje się to bardzo szybko, przez co może się nam wydawać, że faktycznie robimy kilka rzeczy jednocześnie. Dlatego też, aby mózg mógł się naprawdę skoncentrować na tym, że akurat jemy posiłek i „tankujemy paliwo” dla naszego organizmu, trzeba zadbać o to, aby być skupionym właśnie na jedzeniu. Rozproszeni tym, co dzieje się na ekranie naszego smartfona, jesteśmy bardziej skłonni zjeść więcej, niż naprawdę potrzebujemy. Nie będę nikogo oszukiwać. Wiem, że nie jest to łatwe. Zwłaszcza jeśli mamy rodzinę, małe dzieci, pracę i niekończącą się listę obowiązków. Kanapka i patrzenie w ekran wydaje się chwilą oddechu. Warto jednak zacząć od chociażby jednego posiłku dziennie, który jest zjedzony bez zakłóceń. Jestem pewna, że taka zmiana zaprocentuje w przyszłości.
Mam też takie doświadczenie, że bardzo dobrym sposobem weryfikacji tego, czy faktycznie jesteśmy głodni, jest zadawanie sobie następującego pytania: Czy zjadłabym ten posiłek, gdybym nie mogła przy nim skrolować, pisać, oglądać? Sama je sobie często zadaję. Kiedy jesteśmy autentycznie głodni, to zjemy dany posiłek bez dodatkowych rozpraszaczy. Wiem, że o wiele łatwiej jest pozbyć się kilku kilogramów niepotrzebnych ubrań, niż poradzić sobie z zajadaniem stresu albo podjadaniem między posiłkami. Nie będę nikogo oszukiwać, że przychodzi to z łatwością, a mądre rady wyczytane w tej czy innej książce spowodują, że już od teraz, zawsze, oprzemy się pokusie dołożenia sobie dodatkowej porcji sera. Mimo tych wszystkich trudności chciałabym cię zapewnić, że jest to możliwe. Stanięcie w prawdzie i konsekwentna, codzienna walka ze sobą przyniosą pożądane rezultaty. Warto jednak pamiętać o jednej rzeczy. Jeżeli czujesz, że mimo wielu prób poradzenia sobie z objadaniem czy zajadaniem złych emocji nadal sobie nie radzisz, to zachęcam cię do poszukania pomocy specjalisty. Nigdzie nie jest napisane, że trzeba przez to wszystko przechodzić samemu. Często nieradzenie sobie z nadmiernym jedzeniem jest tylko konsekwencją nieuporządkowanego wnętrza. Wierzę, że Pan Bóg działa również przez mądrych psychoterapeutów czy psychologów.
Fragment pochodzi z książki "Wystarczalizm. Jak uporządkować mieszkanie, głowę i ducha"
Skomentuj artykuł