Żelazna dyscyplina i zbuntowana aktorka

(fot. Arch. Białego Klasztoru w Nowym Sączu)
Katarzyna Gajdosz

Miałam żal do mojej mamy, że wysłała mnie do klasztoru. Później zrozumiałam, że lata tam spędzone wzmocniły mnie na całe życie - opowiada DTS aktorka Małgorzata Potocka, wspominając swój pobyt u sióstr niepokalanek w Nowym Sączu.

Do Internatu Małych przy klasztorze sióstr niepokalanek trafiały często dziewczęta z tak zwanych dobrych domów, córki wysoko postawionych urzędników państwowych, ludzi kultury, nauki.

- Ot, taki paradoks historii - mówi siostra Michaela, która w latach 60. prowadziła szkołę hotelarską przy Białym Klasztorze w Nowym Sączu. Sama się tu uczyła [pod koniec lat 40. i początkiem lat 50. - przyp.red.], a jej koleżankami były Maria Sienkiewicz, Gabriela Zamoyska czy Helena Potocka. - Wszystkie trafiły tu "na materacach" z Szymanowa. Ta ostatnia to pewnie mama pani Małgorzaty, o którą pani pyta? Była kilka dziewcząt o tym nazwisku. Trochę zaczynam się gubić, kto był kto - przyznaje 85-letnia siostra. - Ja tych małych nie uczyłam, one tu mieszkały, a chodziły do szkoły w mieście, do "Jadwigi". Oj było z nimi wiele utrapień, ale też kochane były - mówi s. Michaela, wspominając, jak za dziewczętami z Internetu Małych musiała biegać po łanach zbóż, gdy uciekły z klasztoru, czy stawać w obronie swoich wychowanek, kiedy młodsze przezywały je "cedzaki" i "chochle".

DEON.PL POLECA

- Być może więcej było dziewcząt z rodziny Potockich. Moja mama ma na imię Maria i nigdy w Nowym Sączu nie była - prostuje Małgorzata Potocka.

U sióstr znalazła się w trudnym momencie swojego życia. Miała 11 lat (1963/1964r.), wchodziła w okres dojrzewania, nastoletniego buntu. W domu - jak wspomina - było wówczas piekło, bo rodzice się rozwodzili.

- Mama wpadła na pomysł, by mnie tu wysłać. Pewnie chciała mi zapewnić bezpieczeństwo, opiekę również duchową. Ale ja wtedy tak tego nie odbierałam. Z dala od domu, swojego pokoju, swoich koleżanek, byłam bardzo nieszczęśliwa. Niemniej udało mi się zbudować świat, w którym główną rolę grała siostra Ena - opowiada Małgorzata Potocka.

Był taki dom…

Po latach s. Maria Ena napisała książkę "Był taki Dom, były takie Dzieci", w której opisuje między innymi swoją wychowankę. Zamieszcza też listy od niej:
"Gdy zobaczyłam Cię wchodzącą do rozmównicy, taką jaką Cię dobrze znałam, serce zadrżało mi ze wzruszenia. W ogóle cały ten dzień był dla mnie zupełnie wyjątkowy. […] Nie zdążyłam opowiedzieć ci wszystkiego; tych dobrych i tych złych rzeczy, ale czekam na taką rozmowę i myślę, że będzie niedługo. Wyjechałam z jakąś mocniejszą wiarą we własne dążenia, jakąś pewnością siebie, która tak jest potrzebna w słabszych momentach życia. Myślę, że gdybym wcześniej to zrozumiała, rozmawiała z Tobą, nie popełniłabym paru może błędów" - pisała Potocka 16 sierpnia 1973 r. do s. Eny.

- To była jedyna osoba, która mnie rozumiała - wspomina dziś aktorka.

Rozumiała przede wszystkim jej artystyczną duszę. Nie ganiła, jak inne siostry, gdy Małgosia zamykała się w jednej z klas i całymi godzinami malowała na pergaminie, który przysyłał jej ojciec. To były dla niej chwile wolności. Nigdy też nie skarciła, nawet gdy uciekała z klasztoru.

- Pamiętam, że zakochałam się w jednym chłopcu ze szkoły. Strasznie to przeżywałam, a moją powiernicą była nauczycielka od polskiego. Uciekłam do niej i siedziałam trzy dni, zanim potulnie wróciłam do klasztoru. Oczywiście nie miałam świadomości, że nauczycielka od razu powiadomiła siostry, żeby się o mnie nie martwiły - opowiada Potocka. - Dziś nasze ucieczki można opowiadać jako zabawne anegdoty, ale wtedy za nimi kryły się dramaty zbuntowanych nastolatek.

Mała anarchistka

Aktorka nie potrafi przypomnieć sobie nazwisk koleżanek z tamtych lat, ani z klasztoru, ani ze szkoły. Może jedną - Olę Ratusińską. Ale nie wie, co się z nią dziś dzieje. Nie zawierała przyjaźni. Była, jak mówi, małą anarchistką, nie przyjmującą słów dorosłych, nie dostosowującą się do żadnych reguł. A w klasztorze panowała żelazna dyscyplina. Złamanie jej wiązało się z konsekwencjami. I tak Potocka nieraz za karę musiała sprzątać refektarz czy myć naczynia. - Chyba przez to do dziś tego nie robię. To była dla mnie największa kara. Dobrze, że teraz mamy zmywarki - śmieje się.

"Małgosia od dzieciństwa marzyła o aktorstwie. Gdy była dziewczynką dziesięcioletnią, już mówiła o tym. Jej koleżanki słuchały tego z niedowierzaniem i półuśmieszkiem. A jednak…" - pisze w swojej książce s. Ena.
- Dla ludzi stąd, gdy mówiłam, że zostanę filmowcem, byłam dziwolągiem. Tymczasem dla mnie to było coś oczywistego - mówi Potocka, która w wieku sześciu lat zagrała swoją pierwszą rolę w filmie "Awantura o Basię". Niemal codziennie ze swoim ojcem Ryszardem Potockim (scenografem) przychodziła do Wytwórni Filmów Fabularnych w Łodzi. Jeździła z nim na plany filmowe. Obserwowała, jak powstawały słynne produkcje: "Czterej pancerni", "Kapitan Klos" czy "Hrabina Cosel". Propozycje gry w kolejnych filmach i… choroba wyrwały ją z klasztoru.

- Ciężko zachorowałam i długo leżałam w szpitalu. Pamiętam, że odwiedzał mnie wtedy mój ojciec i on ostatecznie zabrał mnie ze szpitala. Już nie wróciłam do Nowego Sącza. Dostałam propozycję zagrania w filmie "Wszystko na sprzedaż" i tak kolejne się posypały - opowiada Potocka.

Enaaa!

Przyznaje, że długo miała żal do swojej mamy, która zdecydowała wysłać ją do niepokalanek. Po latach jednak uświadomiła sobie, jak cenne dla niej było to doświadczenie.

- Pobyt w klasztorze niesamowicie mnie wzmocnił. Zaczęłam być samodzielna, na swój sposób zorganizowana, walcząca o swoje, silna i niezależna. To, że nie byłam trzymana pod kloszem, a musiałam stanowić sama o sobie, spowodowało, że łatwiej mi było żyć w artystycznym świecie, który przecież do łatwych nie należy - mówi refleksyjnie aktorka.

"Na dłonie siostry Eny, która wychowała mnie kiedyś, składam swoje podziękowania, swój szacunek i zapewnienie o swojej pamięci" - pisała po latach do sióstr.

Z siostrą Eną utrzymywała kontakt do końca. Ona towarzyszyła jej w najważniejszych chwilach jej życia. Choć czasem zupełnie niezaplanowanie. Potocka wspomina dzień, w którym odsłonięto Pomnik Poległych Stoczniowców 1970 w Gdańsku 16 grudnia 1980 r. Kręciła wówczas wraz ze swoim mężem Józefem Robakowskim dokument. By ująć w kadrze cały plac i ludzi, którzy przybyli na uroczystość, wdrapali się na dach stoczni.

- Panowała przenikająca cisza. Słychać było tylko marsz kolejnych grup ludzi: stoczniowców, lekarzy, pielęgniarek. I nagle w tłumie dostrzegam siostry niepokalanki. Wśród nich drobna osóbka z różową twarzą. I ja w tej ciszy i napięciu nie wytrzymałam. Na cały głos krzyknęłam: Enaaaa! Ona podniosła głowę. Nasze oczy się spotkały. Poleciały mi łzy. To był jeden z najbardziej wzruszających momentów w moim życiu - wspomina Małgorzata Potocka.

* * *

W marcu tego roku aktorka gościła w Miejskim Ośrodku Kultury w Nowym Sączu ze sztuką "Randka w ciemno". Nie mogła, będąc w mieście, nie odwiedzić klasztoru. Spotkała się z dziewczętami, które teraz tam się uczą. Opowiadała im o swoich doświadczeniach tu zdobytych: o pierwszej komunii świętej, o siostrze Enie, o swoim buncie.

- To niesamowite, jak oczy dziecka zmieniają perspektywę. Ten klasztor zawsze wydawał mi się taki ogromny, korytarze nigdy nie miały końca - wspomina Potocka.

Dodaje, że teraz z klasztoru wyniosła jeszcze jedną, cenną rzecz: - Wyjechałam od sióstr z walizką chleba. Tak pysznego w życiu nie jadłam. Zresztą, jak przywiozłam go do Warszawy, to chwila nie minęła i był zjedzony. Cudownie, że siostry prowadzą taki sklep.

* * *

W marcu 2014 roku aktorka odwiedziła Biały Klasztor. Spotkała się z dziewczętami, które teraz tam się uczą, opowiadając im o pierwszej komunii świętej, siostrze Enie, o swoim buncie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Żelazna dyscyplina i zbuntowana aktorka
Komentarze (8)
H
hh
3 stycznia 2015, 23:10
Nie byłam wprawdzie w szkole Niepokalanek, ale w Liceum Urszulanek we Wrocławiu. Idealnie nie było (a gdzie jest idealnie), ale Siostry starały się o nas dbać... Klasę pierwszą zaczynało 30 uczennic, ukończyło 24 - odpadały ze względu na słabe wyniki w nauce, złe zachowanie itp. Dyrektorka była wspaniała, wiele innych zakonnic też, zdarzały się też jędze - jak wszędzie. Może w innej szkole byłoby dobrze, może gorzej, ale jednego jestem pewna - nie żałuję tego doświadczenia. Nikt nad nami się nie rozczulał, zakonnice to twarde kobiety i trzymały nas silną ręką, ale absolutnie do żadnych aktów przemocy itp nie dochodziło. Z perspektywy 20 lat stwierdzam, że w wieku nastu lat dyscyplina i jasne zasady są bardzo potrzebne Bardzo cenię i jestem wdzięczna SS Urszulankom
O
optymista
3 stycznia 2015, 09:20
Żelazna dyscyplina ,-pruska dyscyplina ,ślepa dyscyplina(kiedyś w wojsku) czemu ma służyć -gnębieniu dziecka ?  Może jako wzór dzisiaj  zastosować? Ciekawe co powiedzieliby  na to rodzice?I czym to się chwali Potocka ?Jedna zakonnica ją rozumiała -a reszta przerażające ,z resztą jak było w klasztorach  trzeba obejrzeć film o św. Faustynie.Dobrze ,że tych cnót zakonnych Potocka  nie stosuje  w swoim życiu .Smak chleba  - zwykły sentymentalizm , żeby dzisiaj smakował - to trzeba by mieć bużię taką jak wtedy!!
M
Margi
4 stycznia 2015, 01:51
Za to brak jakiejkolwiek dyscypliny widać na ulicy, w kinie, tramwaju itp., gdzie można spotkać bezstresowo wychowaną generację. Może jednak ta stara dyscyplina (bez rzesady, kar cielesnych itp.) by się przydała? Polecam książki Christine Graefin von Bruehl, traktujące m.in. o wychowaniu wśród arystokratów. Autorka niby uciekła z tego środowiska, ale swoje dzieci wychowała tak, jak ją wychowano. Ciekawe, dlaczego?
P
piotr
3 stycznia 2015, 07:53
Wszyscy którzy piszą negatyne komentarze do pozytywnego swiadectwa są jak goście na weselu którzy przyszli się najesc, napić.... i obgadać Panią Młodą. Niech każdy opwiada swoje doświadczenia a nie cudze, jeszce nie wiadomo czy prawdziwe...
S
staus
3 stycznia 2015, 01:50
To miała szczęście, bo znam kobietę, która będąc jako dziecko w zakonnej ochronce, została uderzona w plecy przez zakonnicę i od tego momentu jąkała się przez następnych 30 lat. Nie trzeba chyba pisać jak to wpłynęło na całe jej życie. Słyszałem też opowieść innej kobiety, wychowanki zakonnic, które stosowały wymyślną karę - uderzanie głowami dziewczynek o kant kafelek w łazience. Ich ofiara która o tym opowiadała, popadła w alkoholizm i inne uzależnienia. No ale zakonnice mają przecież społeczne przyzwolenie na każdą przemoc, z uwagi na swój stan duchowny.
R
rafi
3 stycznia 2015, 02:54
Miała szczęście, bo jej rodzice żyli i byli bogaci, gdyby byli niewydolni życiowo np. jako alkoholicy, albo martwi, zakonnice traktowałyby ją znacznie gorzej.
G
Gianna
3 stycznia 2015, 22:53
Ludzie, czy wy wiecie o czym piszecie? Po co szkalujecie siostry nic o ich życiu i działalności nie wiedząc? Skończyłam 4 lata liceum u Sióstr Nazaretanek. To był piękny, dobry czas. A moja wychowawczyni była i jest po prostu złota. To dzięki niej podniosłam się z trudnych wydarzeń rodzinnych. I wiecie jak wspominam tamten czas? Jako czas: dobra, piękna, zrozumienia, stabilności. Siostrom naprawdę zależało na każdej z nas. Kochane Siostry, dziękuję Wam za wspaniałe 4 lata. Za wychowywanie mojej niepokornej duszy, za codzienne modliwty, za Wasze poświęcenie i dobre serce :)
jazmig jazmig
2 stycznia 2016, 13:35
Ludzie nie jąkają się z powodu uderzenia w plecy. Jak już musisz kłamać, to staraj się to robić bardziej inteligentnie. Weź lekcje u Urbana.