Z kosmosu nie widać granic

Fot. Depositphotos

Czy młodzi Europejczycy skręcają dziś w prawo, ku nacjonalizmowi, czy raczej pragną być obywatelami świata o lewicowej wrażliwości społecznej?

"Kiedy wygląda się przez okno międzynarodowej stacji kosmicznej, nie widać granic ani państw. Widać jedną, piękną planetę z delikatną atmosferą" – powiedział astronauta Sławosz Uznański-Wiśniewski, który niedawno wrócił na ziemię z orbity okołoziemskiej. Jego słowa brzmią jak komentarz do znanej piosenki Johna Lennona – Imagine: "Wyobraź sobie, że nie ma krajów. […] Wyobraź sobie wszystkich ludzi współdzielących cały świat".

DEON.PL POLECA

 

 

Słowa polskiego astronauty uzmysłowiły mi, jak wielu młodych ludzi czuje się dzisiaj obywatelami świata. Mimo narastających tendencji nacjonalistycznych, młodzi Europejczycy dzielą się swoim pragnieniem przeniesienia własnych korzeni w inne miejsce niż te, w którym się urodzili. Nie brakuje też zadeklarowanych chrześcijan, dla których pójście za głosem powołania oznacza poszukiwanie przestrzeni, która przemawia do serca, odnalezienie miejsca, w którym będą mogli nadać życiu nowy kierunek i sens. Pisze o tym Valeria Torta w Osservatore Romano z 10 lipca br. w artykule zatytułowanym "Zamieszkiwać świat i nie zgubić się". Przyznaje, że wyruszenie w przygodę bez granic wymaga odwagi. Czasami trzeba zacząć wszystko od nowa, wyjść poza schematy, zmienić myślenie i przyzwyczajenia, zaryzykować.

Ważną rolę w tym procesie odkrywania własnego powołania odgrywają korzenie, z których młody człowiek wyrasta. Z jednej strony potrzebuje zakorzenienia w kulturze, z której pochodzi, w tradycji rodzinnej, a z drugiej strony głęboko pragnie szukać sensu gdzieś dalej, gdzie indziej, za horyzontem. To nie może nie powodować napięcia, tęsknoty za tym, co się opuściło. Ale otrzymuje się także coś w zamian.

Dom można zbudować wszędzie

Młodzi, którzy mają możliwość podróżowania i odwiedzania innych krajów, uczenia się tam lub pracowania, przyznają, że życie za granicą uczy elastyczności oraz spojrzenia na siebie i na innych z nowej perspektywy. Tworzy się przestrzeń do autentycznego dialogu z różnymi ludźmi i kulturami. "Tożsamość nie jest czymś sztywnym, ale czymś, co się dostosowuje, kształtuje, a czasem poszerza. Dorastanie w różnych kontekstach […] sprawia, że czujesz się częścią większej mozaiki i uczy, że można należeć do wielu miejsc, nie tracąc przy tym spójności z samym sobą" – cytuje autorka artykułu jednego z młodych ludzi.

Dom można zbudować wszędzie i sens życia można odnaleźć w zupełnie nowym miejscu niż w tym, w którym przyszło się na świat – uważają rozmówcy Walerii Torty. Mobilność jest dla nich wyrazem wolności. "Zawsze odczuwałem potrzebę wyruszenia gdzie indziej – opowiada Giordano. Po długiej osobistej wędrówce przez Szwecję, Turcję, Portugalię, RPA i Indie, odnalazłem na Sri Lance miejsce, w którym poczułem głębię i dobre samopoczucie: duchowość, ludzki rytm życia, naturę. Tutaj czuję, że mogę być użyteczny, że mam swoją przestrzeń. Nauczyłem się, że można dać coś z siebie nawet daleko od miejsca urodzenia. I że wyjazd może być również sposobem na pozostanie wiernym sobie".

DEON.PL POLECA


Bardzo lubię oglądać program telewizyjny zatytułowany "Polacy za granicą" i słuchać świadectw polskich migrantów, którzy założyli rodzinę daleko od kraju. Tam, gdzie się osiedlili, dają coś z siebie, realizują swoje marzenia, nie izolują się, są doceniani, nierzadko traktowani jak swoi. Tam odnaleźli swój prawdziwy dom.

"Dom to nie miejsce – opowiada Benedetto – ale ludzie, z którymi dzielisz coś autentycznego". Nie jest konkretnym miejscem na mapie, czy apartamentem, w którym mieszkasz. Dom jest przestrzenią relacji międzyludzkich.

"Gdy myślę o słowie dom, przychodzą mi do głowy trzy poziomy – mówi Giordano. Pierwszy to poziom wewnętrzny: miejsce mentalne i duchowe, które noszę w sobie, gdziekolwiek się udaję, i które daje mi równowagę. Drugi to poziom społeczny: budowanie autentycznych relacji, nawet jeśli są one tymczasowe. […] Trzeci to poziom materialny: posiadanie fizycznej przestrzeni, nawet niewielkiej, gdzie można zostawić przedmioty, wspomnienia, ślady swojej historii".

Ojczyzna z wyboru?

Jezuici zawsze oczekiwali od swoich misjonarzy, że wcielą się w rzeczywistość miejsca, do którego są posłani, że zakorzenią się w miejscowej kulturze. Dla Chińczyków staną się Chińczykami, a dla Rosjan Rosjanami. Mieli się upodobnić do miejscowej ludności tak, jak Chrystus upodobnił się do nas – we wszystkim oprócz grzechu. Dzisiaj trudno wielu Polakom zrozumieć, że polski jezuita pracujący w Danii, będzie podczas meczu piłki nożnej kibicował drużynie Danii, a nie Polski. Taki jest koszt naśladowania Chrystusa, który wcielił się w kulturę konkretnego narodu. Mam współbraci, którzy posłani na misje z łatwością zakochują się w tamtejszych ludziach i ich kulturze, z entuzjazmem stają się jednymi z nich. Również obecny papież Leon XIV tak zżył się z narodem peruwiańskim, że wierni, którym służył dziwią się, że ktoś może go nazywać Amerykaninem.

Czy świat widziany z kosmosu należy do kosmopolitów, czy do obrońców granic? Jedni chcą być obywatelami świata, inni nie wyobrażają sobie sensownego życia poza własnym krajem, a jeśli z niego wyjadą, nie integrują się ze społecznością pośród której mieszkają. Czy świat bez granic to tylko iluzja. Utopia? A może zagrożenie? O co by walczył człowiek w takim świecie i czym usprawiedliwiałby nienawiść?

Więcej się dzisiaj mówi o patriotach kultywujących batalistyczną przeszłość narodu, bo są głośniejsi i lepiej zorganizowani. Nie wyobrażają sobie oddawania czci innej fladze niż ta, pod którą maszerowali ich rodzice.

Obywatele świata też są liczni, szczególnie wśród młodych dorosłych. Dość szybko i bez rozgłosu znajdują sobie inny kraj na osiedlenie się i realizują tam życiowe powołanie. Sami wybierają sobie ojczyznę. I tam budują dom.

Dyrektor Europejskiego Centrum Komunikacji i Kultury w Warszawie Falenicy. Redaktor portalu jezuici.pl Studia teologiczne i biblijne odbył na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, a studia z zarządzania oświatą na Uniwersytecie Fordham w Nowym Jorku. Pracował we Włoszech jako wychowawca w ośrodku dla narkomanów oraz prowadził w Gdyni Poradnię Profilaktyki Uzależnień. Przez 21 lat kierował placówką doskonalenia nauczycieli Centrum Arrupe, w latach 2002-2007 był dyrektorem Gimnazjum i Liceum Jezuitów w Gdyni, a w latach 2019-2024 socjuszem Prowincjała. Autor książek z dziedziny edukacji i duchowości. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Z kosmosu nie widać granic
Komentarze (6)
ŁR
~Łukasz Ruda
21 lipca 2025, 14:32
Każdemu co nie potrafi z kosmosu zobaczyć granic, polecam obejrzeć sobie nocne zdjęcia Korei, z kosmosu właśnie. A potem niech każdy, kto wybiera się na ŚDM, niech wykona małe ćwiczenie z wyobraźni - że w momencie kiedy się tam zjawisz ta granica zniknie.
ŁR
~Łukasz Ruda
21 lipca 2025, 10:55
W nocy te granice widać bardzo dobrze (najlepiej między Koreami gdzie zaraz będą o ironio ŚDM). I nota bene - ponoć jedyną budowlą widoczną z kosmosu jest Mur. No więc nie wiem kogo ma chwycić za serce tak naiwny tytuł.
FD
~F. D.
20 lipca 2025, 02:08
Imagine: "Wyobraź sobie, że nie ma krajów. […] Wyobraź sobie wszystkich ludzi współdzielących cały świat". === Początek jest taki: "Wyobraź sobie, że nie ma raju/(...)/ Pod nami nie ma piekła". Kawałek dalej: "I nie ma też religii". Czyż nie wspaniała wizja? Zwłaszcza dla marksistów, albo duchownych, których dopadło wypalenie "zawodowe".
FD
~F. D.
20 lipca 2025, 01:54
"Czy młodzi Europejczycy skręcają dziś w prawo, ku nacjonalizmowi, czy raczej pragną być obywatelami świata o lewicowej wrażliwości społecznej"? === Czy to jest alternatywa? Nacjonalista Adolf Hitler chciał żeby niemieccy nacjonaliści byli "obywatelami świata" — mieli panować nad nim całym. Wódz był socjalistą — człowiekiem o "lewicowej wrażliwości społecznej". "Nasz Lenin", mawiał o nim Józef Goebbels w latach dwudziestych XX w. Bolszewicy, ludzie "o lewicowej wrażliwości społecznej" chcieli tego samego, tyle, że dla "NARODU radzieckiego". Mieliśmy być "obywatelami świata" pod wodzą ludzi "o lewicowej wrażliwości społecznej": Stalina, Mao, Kim Ir Sena, Pol Pota... Marzenie führera zabiło — jeśli się nie mylę — około 20 milionów ludzi. Niespełnione wciąż marzenie Georg'a Lennona i Che Guevary, jakieś 100 - 150 milionów. »Imagine«, jak wspaniały mógłby być świat bez marksistów. Także w wersji »nazi«. I tej Altiero Spinellego.
FD
~F. D.
20 lipca 2025, 00:48
"Mimo narastających tendencji nacjonalistycznych, młodzi Europejczycy dzielą się swoim pragnieniem przeniesienia własnych korzeni w inne miejsce niż te, w którym się urodzili". === Mieszkanie w kraju, w którym się ktoś urodził, to już jest nacjonalizm? Jak widać marksistowskie definicje wciąż ewoluują. To tak jak u Georg'a Orwella, w «Roku 1984» — w każdym kolejnym wydaniu słownika jest mniej słów, a niektóre zmieniają znaczenie...
RH
~Rafał H.
18 lipca 2025, 23:15
Wyjechałem za granicę 20 lat temu, zaraz po studiach. Dla mnie chyba najciekawszym odkryciem mojej emigracji jest to, że ludzie co prawda bardzo różnią się miedzy sobą, ale nacja i kolor skóry nie ma tu wiele do rzeczy. Jesteśmy tacy sami. Mogliśmy się urodzić gdziekolwiek, mogliśmy mieć ciemną karnację i wierzyć w innego Boga. Tylko przypadkiem urodziliśmy się w Polsce, w czasach pokoju. Mieliśmy w tym wszystkim bardzo dużo szczęścia. Niektórzy uważają, że należy to szczęście izolować, chronić i zachować tylko dla bliskich i podobnych sobie. Bo jeśli to tylko przypadek, to przecież się należy. A jeśli za tym przypadkiem stoi Boży plan, to przecież tym bardziej się należy.