Co robić, gdy wgnieceni w konieczność nadążania zgubiliśmy siebie?

Co robić, gdy wgnieceni w konieczność nadążania zgubiliśmy siebie?
Fot. Tyler Nix / Unsplash

Skąd się w nas bierze ta uległość wobec pokusy, by w jednej dobie zdążyć ze wszystkim, z czym przychodzi świat, upchnąć obowiązki, zachcianki, pragnienia, załatwienia, spotkania, telefony, seriale, umyte okna i cudze życie w rolkach w dawkach po pół godziny trzy razy dziennie, połknąć bez popijania?

Miałam ostatnio zaszczyt wręczać fotograficzną nagrodę w konkursie dla młodych dziennikarzy, nagrodę imienia Andrzeja Stawiarskiego, zmarłego w październiku krakowskiego fotografa i dziennikarza i mojego dawnego szefa. Gdy razem pracowaliśmy, dostałam od niego świetną lekcję: dziennikarstwa - i życia. Trafiłam do tej redakcji, będąc już w zawodzie kilka lat: tyle, żeby dać się porwać pędzącemu nurtowi wydarzeń. Wszystko wydawało mi się pilne, a opóźnienie oddania tekstu o jeden dzień było małą katastrofą. Przed utopieniem się w bagnie rzeczy opatrzonych etykietkami „bardzo pilne” „nie można tego odpuścić” i „na przedwczoraj” ratowały mnie tylko dzieci. Dwójka wtedy małych przedszkolaków z dużą siłą spowalniała moje tempo i teraz już wiem, że nic lepszego nie mogło mi się wtedy przydarzyć. A do tego miałam szefa, który ze spokojem mówił: Marta, świat się nie zawali, jeśli to wypuścimy jutro. Wyśpij się. Pobaw z dziećmi. Nie musisz robić wszystkiego na sto dwadzieścia procent. Przyznaję - nie od razu mnie przekonał. 

A co, jeśli nie masz w swoim życiu żadnego spowalniacza? Jeśli wprzęgasz się w kierat i wydaje ci się, że jeszcze tylko kawałek, kawałeczek i odpoczniesz, ale pojawia się następna sprawa, i następna, i następna, wszystko jest ważne, nie wiadomo, co odpuścić, więc nic nie odpuszczasz, bo decydowanie, co wybrać, a co zostawić, jest trudniejsze od wybrania wszystkiego, choćby kosztem snu i odpoczynku? Bo tak się nauczyliśmy. Bo tak przywykliśmy. Bo tego od nas wymagały okoliczności i ludzie i sami od siebie zaczęliśmy oczekiwać.

DEON.PL POLECA

Za oknem mam żłobek. Codziennie rano, jeśli pogoda jest ładna, dzieci ze żłobka z dwoma opiekunkami wychodzą na spacer. Jedna pani z przodu. Druga z tyłu. W środku dzieci, trzymające się niesionego pomiędzy sobą pluszowego węża, a może długaśnego jamnika – z okna nie widać. Za to słychać.  

Słychać, bo jedno z tych dzieci codziennie histerycznie płacze. Codziennie. Co spacer. Wszyscy wokół niego idą z kamiennym spokojem, noga za nogą, a ono idzie i krzyczy i słychać w tym krzyku granice jego wszystkich możliwości. Jego bezradność i niezgodę na to, że jest tak, jak mu bardzo nie pasuje.

Czy jego mama o tym wie?
I kim będzie to dziecko, gdy dorośnie? Czy będzie ulegać presji otoczenia, przymusowi dopasowania się do tempa, jakie mu narzucają okoliczności, do działań, w jakie wpasowuje go życie – choć wtedy będzie już dorosłe i samo będzie o sobie decydować? Czy będzie człowiekiem, który bierze na siebie zbyt wiele, bo nauczyło się bardzo wcześnie, że jego potrzeby, odczucia są nieważne, a jego granice mogą być przekraczane?

Kto z nas odnajdzie się w tym dziecku? Kto usłyszy w sobie ten krzyk na granicy wyczerpania, ten ostatni wyraz protestu przeciwko wszystkiemu, co wbrew naszym głębokim potrzebom zamienia nasze życie w kołowrotek pilnych spraw do załatwienia i rzeczy ważnych, których wymagają od nas ludzie nie interesujący się tym, czy jesteśmy wyspani, czy nie, czy mamy zasoby, czy nie, bo mają o nas jakieś wyobrażenie i żądają, by temu wyobrażeniu sprostać, kręcąc nosem, gdy odmawiamy kolejnej przysługi, pomocy, spotkania, gdy ze zmęczenia nie odbierzemy ostatniego przed północą telefonu?   

Mam dojmujące wrażenie, że im dłużej żyjemy w świecie zesmartfonowanym, tym bardziej jesteśmy wgnieceni w konieczność nadążania za innymi, którzy upchnęli już w swoim kalendarzu niemożliwie dużo rzeczy i wyznaczyli tym pewien standard, od którego trudno uciec. Przestrzeń na robienie rzeczy w swoim rytmie nieustannie maleje: wystarczy popatrzeć na ludzi – bardzo wiele osób – które do osiągania swoich ważnych celów używają mediów społecznościowych. Są w ciągłej pogoni za wskazaniami algorytmu. Przedwczoraj robili odpowiednie zdjęcia do wpisów, wczoraj karuzele na Instagrama, dziś z językiem na brodzie nagrywają rolki i boją się patrzeć w jutro, bo tam czeka ich kolejna niewiadoma, za którą będzie trzeba podążyć. I nie, nie robią tego, bo od dzieciństwa marzyli, by być „jutjuberami i influenserami”: po prostu ci, którzy mają swoje marki i biznesy mocno doświadczyli, że bez mediów społecznościowych nie da się już zwyczajnie i offline dotrzeć do swojej niszy klientów, jeśli nie jest się piekarzem albo nie prowadzi warzywniaka. A ci, którzy nie mają biznesu - że nikt już nie odezwie się zapytać, co u ciebie, jeśli nie wrzucisz zdjęcia na relację, żeby przypomnieć o swoim istnieniu. Życiem mnóstwa ludzi w Polsce rządzi online, media społecznościowe, które nas od siebie uzależniły i po cichu pożerają nam czas, minuta po minucie, kwadrans po kwadransie. Dosadnie mówiąc, to te wszystkie chwile spędzane na gapieniu się na fejkowe losy obcych ludzi uwiecznionych na rolkach, oglądanych na klopie aż do zdrętwienia nóg.

Skąd się w nas bierze ta uległość wobec pokusy, by w jednej dobie zdążyć ze wszystkim, z czym przychodzi świat, upchnąć obowiązki, zachcianki, pragnienia, załatwienia, spotkania, telefony, seriale, umyte okna i cudze życie w rolkach w dawkach po pół godziny trzy razy dziennie, połknąć bez popijania?

Nie ma czasu - słyszę coraz częściej od ludzi, z którymi rozmawiam przy okazji, dlatego, że gdzieś wpadliśmy na siebie niespodziewanie. Nie ma czasu. Jest gonitwa i to się nie stało nagle, tempo narastało i narastało i dopiero gdy zaczęliśmy się potykać i przestaliśmy nadążać, widzimy, jak jest wielkie i próbujemy zobaczyć, kto właściwie kręci tym naszym kołowrotkiem. Kto nam kradnie minuty i sekundy. Dlaczego jeszcze kilka lat temu było jakoś tak wolniej, prościej, mniej, a teraz luksusem jest pół godziny spaceru, a żeby z kimś wyjść na kawę, trzeba się umówić z miesięcznym wyprzedzeniem.

Myślę, że wśród przyczyn jest również niespodziewany efekt tej słynnej wygody i oszczędności czasu, jaką zapewniły nam zakupy online czy choćby aplikacje pozwalające umówić się do lekarza w minutę, zamiast wstać rano i odczekać godzinę w kolejce do rejestracji. Ten zaoszczędzony czas nie sprawia, że rano zwyczajnie pośpimy dłużej. Nie, my po prostu dorzucimy sobie dwie kolejne rzeczy do listy zadań. I będziemy się dziwić, dlaczego poprzednie pokolenia miały czas na kawę z sąsiadem albo pogawędki na ławeczce. My wybieramy inaczej, odkładamy życie na weekend, na jutro, na potem, na czas, gdy dzieci będą większe, gdy skończymy ten duży projekt, gdy zamkniemy kampanię sprzedażową, na wakacje, na emeryturę i przegapiamy mnóstwo pięknych rzeczy i ludzi, które mogłyby się wydarzyć, ale się nie wydarzą, bo daliśmy im tylko trzydzieści sekund, myśląc, że nie mamy więcej.

To nieprawda. Mamy.
Tylko łatwo o tym zapomnieć i biec, gdy wszyscy inni biegną.
Nie zatrzymywać się na spacerze, by powąchać akację, bez i jaśmin. Przegapiać zorzę polarną nad Polską i pić nawet najlepszą kawę, jakby się tankowało samochód. Kupować książki i ich nie czytać. Nie odpoczywać tak, jak lubimy, tylko tak, jak nam "życie pozwala". Odpuszczać siebie, swoje marzenia, swój spokój ducha i dawać się rozszarpywać na kawałki wszystkim szczekającym na nas sprawom, jak stadu dzikich psów. I ze strachu tracić kontakt z własnym sercem. Zapominać, kim się jest, co się kocha, za czym się tęskni i czego tak naprawdę chciało się kiedyś od życia.

Tak się właśnie czujesz, od dawna chcesz zwolnić i tylko czekasz na znak?
Bardzo proszę: to jest ten znak.
Nie wiesz, jak to zrobić?
Jutro Zesłanie.
Szczerze proś, a dostaniesz podpowiedź. 


Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Marta Łysek

Zło jest bliżej niż ci się wydaje…

Sokółka, mała urokliwa miejscowość na Podlasiu. Spokojne życie mieszkańców przerywa zagadkowe zaginięcie proboszcza. Strach i napięcie potęguje wiadomość, że w okolicy doszło do brutalnej zbrodni.

Grzegorz Sobal, kiedyś...

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Co robić, gdy wgnieceni w konieczność nadążania zgubiliśmy siebie?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.