Cztery diecezje w jednym seminarium
Nie wiadomo, jak wielu polskich katolików zdaje sobie sprawę, o ile w ciągu jednej dekady zmalała liczba alumnów w seminariach. Nie wiadomo również, ilu ma świadomość, kto jest odpowiedzialny za powołania do kapłaństwa.
Maj i czerwiec to w Polsce czas udzielania święceń prezbiteratu. Raz po raz pojawiają się informacje o nowych księżach w poszczególnych diecezjach. Najczęściej jest mowa o kilku, podawane liczby rzadko przekraczają dziesiątkę. Dla tych polskich katolików, którzy pamiętają – nie tak dawne przecież – lata, gdy w niektórych diecezjach święcenia przyjmowało równocześnie kilkudziesięciu absolwentów seminariów, wiadomości z ostatnich kilku lat mogą być niepokojące i smutne.
Można odnieść wrażenie, że coś się w Kościele w Polsce skończyło. Wszak nie w zamierzchłych czasach chwaliliśmy się, że to nasz kraj jest wciąż tak obfitym źródłem kapłanów, że możemy wspierać Kościoły w innych krajach. Czuliśmy się pewnie, mało kto spodziewał się radykalnej zmiany tendencji. Nie minęło wiele lat i dziś także w Polsce można usłyszeć o możliwości zapraszania do pracy duszpasterskiej księży np. z Afryki. Biskupi niektórych diecezji mówią już wprost o braku kapłanów i zapowiadają lub wręcz ogłaszają środki zaradcze np. w postaci łączenia parafii.
Tempo zmian dotyczących powołań do kapłaństwa w naszej Ojczyźnie pokazują odbywające się co pięć lat Ogólnopolskie Pielgrzymki Wyższych Seminariów Duchownych na Jasną Górę. Jeszcze dziesięć lat temu media informowały, że w 2013 r. w takim zgromadzeniu wzięło udział ponad trzy tysiące seminarzystów, spośród pięciu tysięcy przygotowujących się wówczas do kapłaństwa w seminariach diecezjalnych i zakonnych. Pięć lat później przybyło do Matki Boskiej częstochowskiej ponad dwa tysiące kleryków. W pielgrzymce, która odbyła się w tym roku na przełomie maja i czerwca, uczestniczyło już tylko 1 400 seminarzystów, spośród prawie dwóch tysięcy przygotowujących się aktualnie do kapłaństwa w naszym kraju. Różnica między rokiem 2013 a obecnym jest wymowna. Podobnie, jak wymowne jest coraz częstsze formowanie alumnów z różnych diecezji w jednym seminarium. Np. w Poznaniu już wkrótce razem będą się przygotowywać do kapłaństwa klerycy z czterech diecezji (archidiecezji poznańskiej, archidiecezji gnieźnieńskiej, diecezji kaliskiej i bydgoskiej).
Tak duży spadek liczby seminarzystów w ciągu zaledwie dekady w sposób oczywisty pociągnie za sobą daleko idące konsekwencje w Kościele w naszym kraju. Już dziś można usłyszeć głosy wskazujące, że gwałtownie malejąca liczba prezbiterów nie będzie w stanie ogarnąć obecnych struktur kościelnych i zapewnić im funkcjonowanie choćby tylko na minimalnym poziomie. Uchodzące za najbardziej oczywiste w takiej sytuacji łączenie parafii niekoniecznie okaże się wystarczającym remedium. Już dziś niektórzy alarmują, że może ono znacząco zwiększyć liczbę na różne sposoby wykluczonych z życia wspólnoty parafialnej. I nie chodzi tylko o osoby mające problem z dotarciem do nagle odległej głównej świątyni parafialnej. Rodzi się pytanie, w jaki sposób szybko „przestawić” zaangażowanych w życie wspólnoty katolików na funkcjonowanie w sytuacji , gdy ksiądz nie jest stale na miejscu, ale jedynie dojeżdża.
Bardzo istotne pytania pojawiają się również w odniesieniu do formacji, jaką w zmieniających się prędko warunkach otrzymują alumni seminariów. W sytuacji niedoboru kapłanów ich praca duszpasterska w niewielkim stopniu będzie przypominała to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni przez ostatnie dekady, zaczynając od katechezy w szkole, a kończąc na spotkaniach grup parafialnych i niedzielnych Mszach świętych. Poza tym już dziś widać, że w duszpasterstwie coraz większą rolę odgrywają różnego rodzaju ośrodki i domy formacyjne, zdolne przyjąć zarówno małe, jak i duże grupy. To w nich kształtowani są świeccy, którzy pragną swą codzienność przeżywać zgodnie z Ewangelią. Także wtedy, gdy bieżący kontakt z księdzem nie jest zagwarantowany. Kapłańskie działanie w takich ośrodkach mocno różni się od dotychczas znanych sposobów funkcjonowania proboszczów i wikarych.
W czasie tegorocznego Wielkiego Postu kard. Raniero Cantalamessa, kaznodzieja Domu Papieskiego, przestrzegał m.in. przed tęsknotą za czasami, gdy seminaria były pełne i nowicjaty obfitowały w nowe powołania. Gdyby wtedy dobrze przygotowano nowych kapłanów, moglibyśmy uniknąć wielu problemów, z którymi za sprawą duchownych jako Kościół musimy się dziś mierzyć. Kościół w Polsce już raz po 1989 roku doświadczył dysharmonii między przygotowaniem księży a rzeczywistymi warunkami, w których przeszło im pracować. Skutki tego rozziewu w niektórych kwestiach nadal odczuwamy. Tym bardziej ważne jest, aby dziś, mając świadomość nieuniknionych zmian, formować duchownych tak, aby byli na nie gotowi.
W kwestii powołań potrzebna jest też jeszcze jedna zmiana. Chodzi o poczucie odpowiedzialności za nowe powołania do służby w Kościele. Wciąż pokutuje błędne przekonanie, że to zasadniczo sprawa samych duchownych, by zadbali o swych następców. W rzeczywistości troska o powołania i o tych, którzy słyszą głos powołania, to zadanie wszystkich członków wspólnoty. Chodzi nie tylko o modlitwę, ale również stwarzanie warunków, w których ci, których Bóg wzywa, mogli odważnie odpowiedzieć i pójść za Jego głosem. Ze świadomością, że nie są sami.
Skomentuj artykuł