Dariusz Piórkowski SJ: lęk przed wolnością jest duży. Wielu ludzi Kościoła chciałoby jej zabronić
"Wielu pasterzy chciałoby wiernymi sterować, mówić, co mają robić a czego nie. Wyznaczać im granice. Tworzyć prawa i przepisy. To nie zda już egzaminu" - komentuje słowa bpa Deca jezuita.
Przeczytałem obszerne fragmenty kazania bpa Ignacego Deca wygłoszonego w ostatnią niedzielę na Jasnej Górze do uczestników pielgrzymki Radia Maryja. I szczególnie uderzyły mnie te słowa: "Dziś znowu znajdujemy się w rzeczywistości jakby potopu - już nie szwedzkiego czy bolszewickiego, ale potopu ideologicznego, zalewającego Polskę od Zachodu".
Biskup w tym ma rację: dobrze wiedzieć, co nam zagraża i jaki wróg stoi u bram. Tyle że wróg nie jest tylko zewnętrzny. Diabeł działa także w Kościele. Ukrywa się za lękiem, pozorami dobra, brakiem rozeznania, bronieniem instytucji dla niej samej, za niepogłębianą formacją, za zwalnianiem wiernych od odpowiedzialności, za większym naciskiem na walkę ze złem niż na czynienie dobra. W historii Kościoła zawsze były jakieś zagrożenia. Dzisiaj jednak, póki co, nikt nie narzuca nam nic na siłę jak podczas potopu szwedzkiego czy bolszewickiego. Możemy wybrać. I tu jest pies pogrzebany.
Nie da się stworzyć dzisiaj jakiegoś chrześcijańskiego monolitu. Tęsknota za Europą chrześcijańską w takim kształcie, w jakim ona była przez półtora tysiąca lat, jest już dziś nie do osiągnięcia. Nie będzie tak, czy tego chcemy czy nie, że wszyscy będą tak samo myśleć, to samo wybierać, tak samo się ubierać, tak samo wierzyć. To już nie wróci. Kościół nie będzie noszony w lektyce. Duchowni nie będą całowani przez wszystkich po rękach. Nie, to nie jest wizja apokaliptyczna. To jest przełom i szansa. Owszem, ten stary świat (nie mówię że zły, ale inny) rozsypuje się. A nie wiemy jeszcze, co się z tego zrodzi, bo nie jesteśmy gotowi na tę zmianę. Ona się dzieje na naszych oczach. I stąd tak wielki niepokój, lęk, jak to będzie, co to będzie. To rzeczywiście jest duże wyzwanie. I tu się z bpem Decem zgadzam.
Ale nowa chrześcijańska Europa, jeśli powstanie, musi oprzeć się na nieco innych zasadach, choć nie z popiołów. Nie stworzymy sobie jakiejś enklawy, chyba że za murami Jasnej Góry czy innych klasztorów. Nie będziemy mieli świata zredukowanego do kilku opcji, gdzie wszystko będzie wyraźne, jasne i pewne. Nie zakażemy myślenia inaczej niż w Kościele. Nie zlikiwidujemy internetu. Nie zamkniemy ulic dla tych, którzy nie zgadzają się z nami. Wtedy rzeczywiście byłoby łatwiej wierzyć i praktykować wiarę.
Biskup Dec pisze, że cywilizacja chrześcijańska opiera się (w kolejności podanej przez kaznodzieję) na: filozofii greckiej, prawie rzymskim i judeochrześcijaństwie. Wiary nie można utożsamiać z cywilizacją (zresztą Kościół katolicki jest powszechny i funkcjonuje nie tylko w ramach tzw. cywilizacji chrześcijańskiej). Ja bym powiedział, że jakaś ciągłość historycznego procesu pozostanie, ale coś musi też umrzeć. Nie da się chrześcijaństwa oprzeć na prawie i filozofii. To nie wystarcza. Dziś potrzeba wspónoty, relacji, wiary zakorzenionej w czymś więcej niż w tradycjach i przynależności. Kultura też niekoniecznie będzie chrześcijańska.
Wielość możliwości, także tych niebezpiecznych, bardzo utrudnia życie. I dlatego chrześcijaństwo wymaga nie tyle okopywania się i odgradzania od świata, co uwewnętrzniania, formacji sumienia, uczenia się rozeznania i modlitwy. A odnoszę wrażenie, że nadal wielu pasterzy chciałoby wiernymi sterować, mówić, co mają robić a czego nie. Wyznaczać im granice. Tworzyć prawa i przepisy. To nie zda już egzaminu bez głębszego doświadczenia duchowego. Tylko ono pozwala nie poddać się lękowi i trwać przy chrześcijaństwie w pluralizmie, który jest nieunikniony, choć jest niebezpieczny, jeśli człowiek jest na niego nieprzygotowany. Poszerzenie zasięgu wolności nie jest samo w sobie złe. Może wprawdzie obrócić się na naszą szkodę, i tak niestety bywa, jeśli będziemy opierać się na spontaniczności. Nikt nie każe kupować każdego ciucha, który się zobaczy w galerii handlowej. Problemu nie rozwiąże jednak zamknięcie galerii, bo żądza kupowania tkwi w człowieku. Trzeba formować swoje wnętrze, by nie chcieć rzeczy niepotrzebnych lub nie uzależniać swojej wartości od nich. Zgoda, to znacznie trudniejsze niż pozamykanie wszystkich galerii. To drugie rozwiązanie ciągle jest rozwiązaniem starotestamentalnym, opartym na zewnętrznym prawie, a nie na wewnętrznej przemianie, do której zaprasza Chrystus.
Lęk przed wolnością jest duży. Wielu ludzi Kościoła chciałoby po prostu jej zabronić. W "Braciach Karamazow" Dostojewski ustami Wielkiego Inkwizytora, kardynała Sewilli, twierdzi, że Kościół, w przeciwieństwie do Chrystusa, uległ wszystkim trzem pokusom, na które "duch mądry" wystawił go na pustyni: cud, władza, autorytet. Zdaniem Wielkiego Inkwizytora, wolność dla ludzi jest ciężarem, "darem straszliwym" czymś, od czego chcieliby się uwolnić. Według niego Chrystus się pomylił, odrzucając trzy pokusy szatana na pustyni. Przecenia też możliwości ludzi, zbyt wiele od nich oczekuje. Mówi do Chrystusa: "Idziesz do ludzi z obietnicą wolności, której oni w swej prostocie i przyrodzonej skłonności do nieładu nie mogą pojąć, której się boją i lękają, albowiem nie ma i nie było nic bardziej nieznośnego dla człowieka i dla ludzkiej społeczności niż wolność". Kardynał proponuje, że uwolni ludzi od tego ciężaru. I będzie dobrze.
Ten potop, o którym mówił bp Dec jest też przejawem wolności, owszem może nie takiej, jakiej chce Chrystus, ale wolności. Bliska mi jest myśl ks. Józefa Tischnera: "Wolność pojawia się nie wtedy, kiedy człowiek grzeszy, ale kiedy wychodzi z grzechu" . Też wolałbym, abym w ogóle nie zgrzeszył i chciałbym, aby inni się nie gubili. Ale niestety się gubimy, błądzimy. To też cena wolności.
Tekst ukazał się na profilu facebookowym Dariusza Piórkowskiego SJ:
Skomentuj artykuł