Dariusz Piórkowski SJ: z uchodźcy zrobiliśmy "najeźdźcę", który nigdy do nas nie dotarł
"Co musi się stać w człowieku, aby poruszyła go wewnętrznie, emocjonalnie, bieda drugiego? Dlaczego jedni są zdolni do empatii, a inni nie?" - pyta jezuita.
"Byłem głodny,a (nie) daliście mi jeść"
"Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym?"
Scena Sądu Ostatecznego nie przestaje mnie intrygować. Co rusz do niej wracam. Ostatnio mocno znowu poruszyło mnie słowo "kiedy". Obie grupy, sprawiedliwi i niesprawiedliwi, są zdziwieni tym, co mówi do nich Król na sądzie.
Król uświadamia im to, czego nie wiedzieli, że okazując lub nie okazując współczucia potrzebującym, usłużyli bądź nie usłużyli Jemu samemu. Ale ta wiedza w sumie nie miała dla wyroku żadnego znaczenia. To taki fajny naddatek dla sprawiedliwych i gwóźdź do trumny dla niesprawiedliwych. Przecież ci, co pomagali, nie robili tego w przeświadczeniu, że służą samemu Chrystusowi. Nie mieli o tym pojęcia. Oni po prostu okazywali miłosierdzie człowiekowi.
Nie kierowali się tym, co my od dziecka słyszymy w nabożnych i bardziej groźnych napomnieniach, żeby widzieć w każdym człowieku Chrystusa. Nie pomagali dlatego, że motywowało nimi jakieś zewnętrzne prawo. Po prostu okazali współczucie. To wypływało z wnętrza, nawet nie z jakiegoś nakazu moralnego.
To jedyna różnica między obiema grupami. W jednych rodziło się współczucie wobec ludzkiej biedy, a w drugich nie. Ale co sprawia, że w jednych ludziach się zrodziło, a w innych nie? Co musi się stać w człowieku, aby poruszyła go wewnętrznie, emocjonalnie, bieda drugiego? Dlaczego jedni są zdolni do empatii, a inni nie?
To, że my jako chrześcijanie wiemy, że Jezus utożsamia się z każdym potrzebującym, że każe nam być miłosiernymi, jeszcze nie oznacza, że będziemy czynić miłosierdzie. A na Sądzie pewnie będą osoby, które nawet nie były ochrzczone, a okazywały współczucie i czynne miłosierdzie innym. Nawet przynależność do Kościoła nie wystarczy. Można być w nim zewnętrznie. Współczucie to owoc wewnętrznej transformacji. Tego nie da się nakazać. Albo się to czuje albo nie. Takim człowiekiem był i jest Jezus. Taki jest sam Ojciec. Nie okazuje miłosierdzia tylko tym, którzy są ochrzczeni, czynią dobrze i są w porządku.
Piszę o tym, bo znowu zbliża się Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy obchodzony w Kościele. W uchodźcy, co ciekawe, kumulują się akurat wszystkie podstawowe potrzeby, o których mówi Jezus. Papież Franciszek kieruje swój łabędzi śpiew do Kościołów w Europie i na całym świecie. A myśmy wcześniej zrobili z uchodźcy "nachodźcę", "najeźdźcę", który nigdy do nas nie dotarł. I co z tego, że słuchamy o tym, abyśmy byli miłosierni.
Bardzo trudno zobaczyć konkretnego człowieka. Łatwiej patrzeć na masę. Pewna siostra zakonna, poważnie chora, opowiadała mi, że pomimo operacji i nieodwracalnych skutków (nie może wykonywać wielu zwykłych ruchów), pracować fizycznie, schylać się (a mogło być gorzej, to znaczy, groził jej paraliż), jej przełożona nie dowierza jej. Chce, aby podjęła jakąś pracę, w które należy się schylać. Lekarz rodzinny ze zdziwieniem patrzy i nie może pojąć, że musi pisać zaświadczenia o zakazie wszelkiej pracy fizycznej.
Dlaczego? Na tę siostrę patrzy się przez pryzmat instytucji i struktur. Wcisnąć go w jakieś prawo, przepisy, własne wyobrażenia. Przecież każdy musi coś robić. A może udaje? Do tego brak zaufania i traktowanie dorosłego jak małego dziecka. Gdzie tu empatia, współczucie i zrozumienie dla cierpienia bliźniego? A tyle się słucha kazań, rozważań o miłosierdziu i widzeniu Jezusa w każdym człowieku.
Dlatego scena Sądu Ostatecznego coraz bardziej mnie niepokoi i przeraża. Myślę, że wszyscy doznamy ogromnego zdziwienia.
Skomentuj artykuł