Gramy, bo to nasza pasja. Przez taki turniej odkłamujemy medialny stereotyp księdza [WYWIAD]
- Jako księża jesteśmy liderami, każdy w swoim środowisku. Kiedy się zbierze tylu liderów na jeden metr kwadratowy, to czasami niełatwo jest dojść do porozumienia. Piłka uczy nas tego, że w pojedynkę nie wygra się meczu, że trzeba liczyć na całą drużynę. To tworzy więzi. Wspólne granie na boisku tworzy więzi poza boiskiem, my się zwyczajnie ze sobą lubimy. I przełamujemy medialne stereotypy na temat księży - mówi ks. Tomasz Kozłowski w rozmowie z Martą Łysek.
Marta Łysek: Raz w roku od niemal dwudziestu lat odbywają się Mistrzostwa Polski Księży w Halowej Piłce Nożnej, a ty grasz w reprezentacji archidiecezji białostockiej. Powiedz, po co księżom takie mistrzostwa?
Ks. Tomasz Kozłowski: - Po to, żebyśmy mogli ze sobą rywalizować (śmiech). Żebyśmy grali, czyli dbali o swoje ciało, kondycję, zdrowie, ale też po to, żebyśmy się mogli spotkać z księżmi z całej Polski, porozmawiać, pointegrować się, w międzyczasie wypić kawę. I spędzić ze sobą dwa pełne dni, bo tyle trwają mistrzostwa.
Jak wyglądają przygotowania?
- To zależy od drużyny, ale bardzo często w diecezjach księża raz w tygodniu mają taki czas, kiedy ze sobą się spotykają i wspólnie grają w piłkę. My tak mamy w Białymstoku: najpierw gramy, a po meczu i treningu zajeżdżamy do jakiegoś McDonalda czy do któregoś z nas posiedzieć, pogadać, zwyczajnie się spotkać. W tygodniu nie ma zbyt wielu takich okazji. Mieszkamy i posługujemy w różnych parafiach, niektórzy dojeżdżają na trening nawet osiemdziesiąt kilometrów. I to jest jedyna okazja, żeby się ze sobą zobaczyć i pogadać.
I to tak działa? Jesteście w stanie się regularnie ze sobą spotykać?
- Tak. Przed mistrzostwami się zmobilizowaliśmy, bo w poprzednich latach było różnie (śmiech). I są już plany na następne miesiące, bo nam to dało taką fajną iskrę do wspólnych treningów. Czy może bardziej: do pogrania, bo chodzi o to, żebyśmy ze sobą pobiegali na boisku i zagrali mecz.
Dużo się mówi o tym, że księża ze sobą rywalizują, ale w taki niefajny sposób: że jest mało relacji, że słynne „kapłańskie braterstwo” w praktyce się nie realizuje. Myślisz, że piłka to jest jakiś sposób na to?
- Myślę, że to w ogóle jest dobra forma, takie spotkania księży, którzy mają wspólną pasję. Ale z tą rywalizacją to prawda: my jako księża jesteśmy liderami, każdy w swoim środowisku, bo każdy z nas prowadzi wspólnotę, parafię, grupy ministranckie czy choćby jest nauczycielem. Kiedy się zbierze tylu liderów na jeden metr kwadratowy, to czasami niełatwo jest dojść do porozumienia. Piłka uczy nas tego, że w pojedynkę nie wygra się meczu, że trzeba liczyć na całą drużynę, że jesteśmy kolektywem, że mamy wspólną taktykę i gdy ktoś się wyłamuje z taktyki, to zwyczajnie przegrywamy mecz. To też uczy pracy w grupie i patrzenia na kolegę. Uczy tego, że jak kolega popełni błąd, to musimy umieć ten błąd naprawić. Uczy współpracy na boisku i poza nim też, i często się zdarza, że po treningu jeden z kolegów mówi: słuchajcie, nie mogę powiedzieć konferencji, bo coś mi wypadło, kto z was mógłby za mnie powiedzieć? Potrafimy się w tym wspierać. To tworzy więzi. Wspólne granie na boisku tworzy więzi poza boiskiem, my się zwyczajnie ze sobą lubimy.
Jaka duża jest drużyna?
- Dwunastu, bo tak określa regulamin mistrzostw Polski księży: trochę taka symboliczna, biblijna liczba (śmiech)
A jak długo ty grasz?
- Gram od dziecka. Trenowałem najpierw w podstawówce, potem jako nastolatek grałem w moim klubie sportowym Sokół Sokółka. Skończyło się w wieku licealnym, potem grałem dla przyjemności i z pasji. Później jako klerycy mieliśmy swoją drużynę, jeździliśmy na mistrzostwa polski kleryków, dwa razy udało nam się zdobyć mistrzostwo, bo mieliśmy naprawdę silną drużynę, chociaż nie każdy został księdzem. I teraz staramy się kontynuować te nasze przygody piłkarskie. Bardzo lubimy wyjeżdżać na mecze poza Białystok, to zawsze jest dobra forma odskoczni i integracji.
Tym razem mistrzostwa były u was. Jak to technicznie wygląda?
- Tak, że księża przyjeżdżają na dwa pełne dni. W pierwszy dzień jest faza grupowa, jest losowanie grup i równocześnie gramy na czterech halach. Osiem drużyn przechodzi do fazy pucharowej, żeby z sobą rywalizować w ćwierćfinale, w półfinale i finale. To podobny system rozgrywek do Euro czy Ligi Mistrzów.
Tyle, że dla ludzi zajętych, bo wszystko rozgrywa się w dwa dni?
- Tak, to wszystko jest skumulowane i musi się skończyć w sobotę po południu, żeby księża mogli wieczorem i w nocy dojechać do swoich parafii na niedzielę. Mieliśmy księży, którzy jechali do nas do Białegostoku z Wrocławia, Opola, Koszalina, Przemyśla, więc musieli pokonać całą Polskę i wrócić do siebie na poranną niedzielną msze.
Biskup nie zwalnia wtedy z posługi? (śmiech)
- Biskup nie zwalnia... (śmiech). Często grają proboszczowie, którzy posługują na parafiach pojedynczych i muszą wrócić do parafii, żeby odbyła się msza święta.
Jak jesteście postrzegani w swoim środowisku? Koledzy kręcą nosem czy przychodzą was oglądać?
- Przychodzą! Tym razem kilkunastu księży przyszło zobaczyć, jak gramy, przyszedł na przykład nasz diecezjalny ojciec duchowny, oczywiście byli też koledzy, którzy regularnie z nami grają co tydzień, ale nie łapią się do pierwszej dwunastki. Jak reszta? Nie wiem, ale myślę, że dobrze. Zresztą księża mają też inne swoje wspólne pasje. Mamy w diecezji grupę księży, którzy pasjonują się motocyklami i mają swój klub motocyklowy. Myślę, że patrzą na to w miarę pozytywnie. Znając życie, zawsze się znajdzie jakaś tak zwana czarna owca, która nie będzie rozumieć takiej pasji.
A świeccy? Czy oni się w ogóle interesują piłką nożną księży?
- Tak, i to jest fajne, bo trybuny były wypełnione kiedy graliśmy, było ze dwieście osób, które nam kibicowały, a to przecież było w piątek i w sobotę przed południem. Przyszli nasi uczniowie, bo w większości jesteśmy katechetami, i to było bardzo wspierające i miłe. Byli parafianie. Dla nich to też jest inne i ciekawe, żeby spotkać nas nie tylko w kościele, w konfesjonale, przy posłudze sakramentalnej, ale na boisku, gdzie biegamy, są różne emocje, walczymy, jesteśmy drużyną. Byli rodzice jednego z kolegów księży, którzy przyszli kibicować.
Czy to jest raczej taka mała rzecz dla was, budująca wasze więzi, czy jednak może coś zmienić w postrzeganiu księży przez społeczeństwo? Mamy ostatnio dość mocno antyklerykalny klimat, ludzie bardzo źle się wypowiadają o księżach jako takich...
- Myślę, że to ma znaczenie. Może nie wielkie i przełomowe, ale ma znaczenie, ponieważ odkłamujemy przez taki turniej stereotyp księdza. Często ten stereotyp to jest „ksiądz-pedofil” albo ksiądz, na którego jak się spojrzy, to pierwsze, co przychodzi na myśl, to nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. Przez takie małe wydarzenia odkłamujemy rzeczywistość. Media to pokazują, więc myślę, że jak ktoś ma negatywny obraz księdza, to on może się delikatnie zmienić.
Podasz jakiś przykład?
- Tak, choć z innego miejsca. Gram w Białostockiej Lidze Sportu. To drużyna z amatorskiej pierwszej ligi, jestem w niej jedynym księdzem. Mam w drużynie kolegów, którzy się deklarują jako katolicy - w rozmowie wyszło, że są niepraktykujący, są też zdeklarowani niewierzący i są prawosławni, i ja wcale ja tych rozmów nie zaczynałem. Ale widzę, że zmienia się ich obraz księdza, bo w ramach tej drużyny ochrzciłem już dwoje dzieci kolegów, którzy wcześniej nie do końca myśleli o tym, żeby w ogóle był chrzest. To pokazuje, że nasza obecność w takich środowiskach jest ważna. No i że my też jesteśmy ludźmi.
Poza tym fajnie jest zobaczyć księży po pięćdziesiątce, którzy chodzą w niubalansach i dresie, dbają o siebie, są wysportowani, w tym pozytywnym sensie pasują do tego świata.
Widziałem ostatnio komentarz pod postem na Facebooku Podlaskiego Związku Piłki Nożnej, który był naszym partnerem na mistrzostwach. Pod materiałem z mistrzostw ktoś pod spodem napisał: „Porażka” - że księża też grają w piłkę. A ktoś inny mu odpisał: przecież to też ludzie. I ten drugi zbiera lajki (śmiech). Więc takie wydarzenia naprawdę pokazują, że my też jesteśmy ludźmi, lubimy sport, mamy pasje, jesteśmy tacy jak wszyscy. A często próbuje się nas ukazywać jako innych. W tym negatywnym świetle.
I nakręca się atmosfera niechęci.
- Tak, sam to mocno zauważam. W marcu mieliśmy rekolekcje z ks. Teodorem Sawielewiczem. W ramach tych rekolekcji mieliśmy szkolenie dla księży. Zrobiłem z tego szkolenia ośmiosekundową rolkę i wrzuciłem ją na Instagram i Facebooka. Jeszcze kilka dni temu na czterysta komentarzy na Facebooku trzysta dziewięćdziesiąt było negatywnych, wulgarnych i obraźliwych. Na rolce było nas kilkunastu księży, każdy był pod koloratką czy w sutannie, no i co można zobaczyć przez osiem sekund? To jest tylko mignięcie: że siedzimy, rozmawiamy, coś jest wyświetlone na rzutniku. A komentarze? O, spotkanie w Dąbrowie Górniczej, umawiają kolejkę, będzie orgia. Negatywne, wulgarne, obsceniczne komentarze.
My już nawet trochę na to nawet nie reagujemy, bo ta dyskusja nie ma sensu, ale to się wyczuwa w powietrzu, że medialnie jest mocno antyklerykalny klimat. Choć mam wrażenie, że to jest tylko pewien etap, że to też minie za jakiś czas.
A jak ty się z tym masz?
- Ja z tym wielkiego problemu nie mam. Uważam, że przez takie sytuacja jak Dąbrowa Górnicza to my sami sobie strzelamy w dwa kolana i dwie stopy. I klimat niestety taki będzie przez jakiś czas, dopóki będą takie sytuacje wychodzić, kiedy takie zgorszenie przez księży będzie siane. To musi się oczyścić, te sprawy musza powychodzić, żeby więcej do takich rzeczy nie dochodziło. A druga rzecz jest taka, że to są stereotypy. Dąbrowa Górnicza czy przypadki pedofilii to są incydenty. To jest jeden procent księży, którzy się dopuszczali takich przestępstw, zbrodni czy zgorszeń. A to rzutuje na pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć procent, gdzie takie rzeczy się nie zdarzają.
Wracając do piłki – co ciebie najbardziej w tym graniu cieszy?
- Najbardziej cieszy mnie współzawodnictwo, rywalizacja, losowanie grup, ten moment, kiedy już wiemy, która drużyna jest na ile mocna i się nastawiamy na to. Bardzo mnie cieszą wspólne treningi, czyli wspólne granie z kolegami, to, że się co tydzień spotykamy i cieszą mnie rozmowy pomiędzy graniem. Na mistrzostwach oczywiście jest satysfakcja, jak wygrywamy albo frustracja po przegranym meczu, ale najbardziej cieszą spotkania i rozmowy z kolegami, z którymi widzimy się któryś rok, już się rozpoznajemy, mamy siebie na Facebooku czy Instagramie i ja widzę, czym oni żyją, oni widzą, czym ja obecnie żyję.
Widać też, że jesteśmy do siebie podobni. Że kolega w innej diecezji też prowadzi duszpasterstwo, też uczy w liceum, też zabiera swoich ministrantów w góry i że tak naprawdę jesteśmy do siebie bardzo podobni. I to cieszy, że jest nas więcej, że naprawdę jest nas wielu. Bo na co dzień widzimy raczej, że jesteśmy w pojedynkę, seminaria pustoszeją. A jak zjeżdża się dwustu księży i wspólnie odprawiamy mszę świętą, a później idziemy grać, to daje takie poczucie wspólnoty i przynależności.
Możliwe, że dawniej, w latach 80-tych, 90-tych, niektórzy na księży patrzyli trochę jak na aniołów, zbyt idealistycznie. Przez to teraz tendencja się odwróciła i nierzadko ktoś patrzy na duchownego jak potencjalnego przestępcę w sutannie. Ze skrajności w skrajność. Medialnie nie raz przypisuje się nam największe grzechy świata. A my jesteśmy po prostu normalni, tacy sami, jak każdy inny człowiek.
---
Ks. Tomasz Kozłowski: rocznik '89, kapłan archidiecezji białostockiej. Jest m.in. archidiecezjalnym duszpasterzem harcerzy i asystentem kościelnym Chrześcijańskiego Centrum Ewangelizacji (CHCE) oraz Białostockiej Szkoły Nowej Ewangelizacji im. św. Filipa Neri. Wykłada w białostockim seminarium. Jego pasją jest sport: organizował m.in. rolkową pielgrzymkę. Na Instagramie prowadzi konto @ksiadznarolkach.
Skomentuj artykuł