Jak było na ingresie kard. Rysia? Oto trochę atmosfery i wrażeń z Wawelu

Ingres kard. Grzegorza Rysia. Fot. M. Łysek

Jak było na ingresie nowego krakowskiego metropolity? Pozbierałam dla was, drodzy czytelnicy, kilka osobistych wrażeń z tego sobotniego, mocno radosnego dla wielu osób grudniowego przedpołudnia.

Na zewnątrz – fotoreporterzy, lekko zdezorientowani turyści, zimno i mgła. Hiszpanie dopytują, co się dzieje, Hinduski robią sobie zdjęcia z telebimem, Francuzi szukają toalety. W środku – ciasno, pełen kościół ludzi, tych, którzy wiedzą dokładnie, po co dziś przyszli na Wawel. Pogoda nie jest zachęcająca, to ostatnia sobota przed świętami, a mimo to wierni wypełniają szczelnie mury katedry i dzielnie marzną przed telebimami ustawionymi na dziedzińcu królewskiego zamku. Atmosfera jest jak przed pasterką: w powietrzu czuć delikatną ekscytację i widać radość w uśmiechach czekających na rozpoczęcie ludzi. To ważne, bo kościelne wydarzenia z udziałem niemal całego episkopatu, o których z góry wiadomo, że nie potrwają krócej niż trzy godziny oraz że będą na nich oficjalne przemówienia, wiążą się często z tym specyficznym nastrojem smutnego pogodzenia się z losem: wypada być, ale trzeba będzie wytrzymać. Ludziom, którzy przyszli na ingres kard. Rysia, nie można odmówić jednego: nie musieli wytrzymać. Chcieli tu być.

DEON.PL POLECA



„Bo się wywrócicie na kablu”

Pierwsze wrażenie z ingresu jest oczywiste: kardynał jest u siebie. I jest sobą. Tak samo, jak potrafi być sobą, śpiewając na pielgrzymce piosenkę przy gitarze, tak samo jest sobą, gdy na własnym ingresie w drodze do drzwi katedry biegnie przed nim kilkudziesięciu fotoreporterów. Trudno oprzeć się wrażeniu, że zawsze i przede wszystkim widzi ludzi: również w nas, dziennikarzach będących w pracy. „Bo się wywrócicie na kablu” – rzuca do biegnących przed nim tyłem fotografów i kamerzystów. Gdy już w katedrze nagrywam wchodzącą procesję liturgiczną, jako jedyny zerka w mój obiektyw; nie udaje, że nas nie ma, przyjmuje nas – te niedobre media – wydaje się, że jako naturalną część życia. To drobiazg, ale wiele mówiący drobiazg.

Wiwat kardynał Ryś

Na oficjalne powitanie metropolita jeszcze nominat przychodzi po kardynalsku, cały na czerwono. Wyróżnia się w tłumie, nie sposób go nie zauważyć, choć – jak wiadomo - nie góruje nad zebranymi. Na schodach w uroczystym szpalerze stoi Bractwo Kurkowe. „Wiwat kardynał Ryś!” – rozlega się trzykrotny okrzyk i wrażenie jest takie, jakby spersonifikowała się nagle krakowska historia i przywitała syna w progu dziedzictwa, które on za momencik weźmie na ramiona. I w ramiona też.

Jeszcze bardziej uroczy widok nastąpi po ingresie: gdy odprowadzony do drzwi swojej „tymczasowej garderoby” nasz nowy metropolita zwyczajnie pomacha zgromadzonym wiernym, a połowa z nich w spontanicznym odruchu mu odmacha. I gdy po dziesięciu minutach, ubrany z powrotem na czarno, bez krwistoczerwonej kardynalskiej sutanny przemknie schodami w dół w asyście ks. Krzysztofa Porosło i kilku policjantów tworzących wokół nich mały kordon bezpieczeństwa, mijając grupki zagranicznych turystów i panów hałaśliwie robiących remont dachu, jakby Grzegorz Ryś nigdzie się stąd nie ruszał i po prostu szedł sobie ze znajomym na zwykły obiad po uroczystszej mszy. Wmieszany w tłum, nie zwracający na siebie uwagi, będący tak zwyczajnie częścią wszystkiego, czym jest Kraków. Gdy dojdzie do końca schodów, uliczny artysta z gitarą, kompletnie nieświadomy, że może właśnie stał się znakiem, zaśpiewa z zimową chrypką: „ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”.

Pasterz odchodzący

Nasz odchodzący ordynariusz też jest w centrum wydarzeń, ale pozostaje jakby niezauważony; gdy wchodzi do katedry kilka kroków za kardynałem, bez mitry i pastorału wydaje się drobny i kruchy. Nie jest bohaterem dzisiejszego dnia. Zastanawiam się, czy to jego świadomy wybór, czy skutek „efektu Rysia”. W swoim pożegnalnym przemówieniu wraca do ważnych dla swojego życia momentów, wymienia daty, cytuje myśl przewodnią własnej ingresowej homilii; w tym wszystkim przypomina mi wszystkich dziadków świata, z racji wieku zwróconych bardziej do wewnątrz, nastawionych na wspominanie chwil, które ich zbudowały, były ważne. Jego zadaniem od teraz ma być modlitwa: modlitwa za diecezję, której przez ostatnie lata był ordynariuszem. Gdy mówi, przyglądam się twarzom biskupów siedzących w stallach katedry; ich twarze są najlepszym komentarzem do sytuacji, do tych wspomnień, do tej chwili ostatecznego pożegnania z urzędem metropolity. I ciekawe jest, jak różny jest to komentarz.

Liturgia, która może być komentarzem do rzeczywistości

Swój komentarz do tego, co się dzieje, ma – jak to często jest – sama liturgia. Teksty wybrzmiewają w okolicznościach, naświetlając jakiś mały sens; słowo nagle zbiega się z gestem w sposób, którego nikt nie mógł zaplanować i to połączenie staje się nagle wiele mówiącym detalem.

Pan dał nam taką możliwość, okazał nam swoje miłosierdzie – czyta w liturgicznym komentarzu opisującym uroczystość zmiany ordynariusza ks. Stanisław Mieszczak SCJ, odpowiedzialny za przygotowanie całej ingresowej liturgii. „Pan sam da wam znak” – czyta lektor w pierwszym czytaniu. „Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego” – słyszymy w Ewangelii. A na wyjście, gdy po zakończonej mszy nowy krakowski metropolita stanie na stopniu ołtarza twarzą w twarz ze swoimi wiernymi, chór zaśpiewa akurat te słowa adwentowej antyfony o Jezusie: „przybądź, a wywiedź mocą twej prawicy więźniów z ciemnicy”. Nie, to w żaden sposób nie mogło być zaplanowane.

Pochodzę z Łodzi

O tym, jak bardzo krakowski jest kardynał Ryś, najbardziej usłyszymy w liście gratulacyjnym od prezydenta; ktoś zrobił mu porządny risercz i napisał niby to urzędowy list, ale trzeba przyznać, że jednak z uczuciem. Jest tam gratulacyjnie ujęte pół biografii nowego metropolity i nikogo to nie zaskakuje, bo przecież tyle osób pisało mu po nominacji: „witamy w domu”. A mimo to w homilii kard. Ryś powie: chcę, żebyście to wiedzieli. Ja pochodzę z Łodzi. I wytknie obu papieżom (a może autorowi draftów do bulli?) specyficzne poczucie humoru: bulla sprzed ośmiu lat zaczynała się od „Jezus wszedł do łodzi”, a dzisiejsza, odczytana uroczyście w katedrze, od słów „Wychodząc z łodzi”. Nowy metropolita powie to tak, że trudno będzie nie usłyszeć w tym słowa „Łódź”, z dużej litery. Powie też w homilii wiele konkretnych, programowych rzeczy, zapowie ważne sprawy - jak synod, nakreśli swoją bardzo konkretną wizję, odszuka jak zawsze sens w słowie z dziś, bo tak, jak sobie zażyczył, liturgia ingresu opiera się o te fragmenty Pisma, które na dziś daje Kościół. Ale wśród wielu istotnych słów jest jedno zdanie, co do którego jestem przekonana, że zapadnie głęboko w serca wielu diecezjan. Jakie? Proste i krótkie. „Bez was nie mam sensu”.

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem, współautorka "Notesów duchowych", pomagających wejść w żywą relację z Ewangelią. Sporadycznie wykłada dziennikarstwo. Debiutowała w 2014 roku powieścią sensacyjną "Na uwięzi", a wśród jej książek jest też wydany w 2022 roku podlaski kryminał  "Ciało i krew". Na swoim Instagramie pomaga piszącym rozwijać warsztat. Tworzy autorski newsletter na kryzys - "Plasterki". Prywatnie żona i matka. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając ciszy.  

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Jak było na ingresie kard. Rysia? Oto trochę atmosfery i wrażeń z Wawelu
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.