Kard. Ryś: w konkordacie nie chodzi o przywileje dla Kościoła, ale o prawa człowieka
W konkordacie nie chodzi o przywileje dla Kościoła, ale o zabezpieczenie praw człowieka, wśród nich prawa do wolności religii i kultu, jej praktykowania w szpitalach, zakładach penitencjarnych i wychowawczych, poszanowania rodziny, wychowania dzieci zgodnie z przekonaniami rodziców – mówił kard. Grzegorz Ryś podczas zorganizowanej we wtorek w Senacie konferencji „Wolność sumienia i wyznania w państwie demokratycznym”.
Metropolita łódzki w swoim wykładzie „Wolność sumienia i wyznania w świetle konkordatu pomiędzy Rzeczpospolitą Polską a Stolicą Apostolską” zadał najpierw pytanie, po co Konkordat państwu polskiemu i Kościołowi w Polsce.
Od razu wyjaśnił, że od czasu konkordatu londyńskiego (1106) czy wormackiego (1122) odpowiedź mogłaby by brzmieć tak, że celem konkordatu jest „regulacja materii/obszaru potrzeb religijnych zainteresowanej wspólnoty”.
– Mogłaby, gdyby nasz konkordat został podpisany przed Soborem Watykańskim II (1962-1965). Skoro jednak został spisany i ratyfikowany trzy dekady po Vaticanum II (1993, 1998), cele, jakie sobie wyznacza, są zdecydowanie inne – zaznaczył kardynał.
Odnosząc się do art. 1 polskiego konkordatu, który mówi o poszanowaniu wzajemnej niezależności i autonomii we wzajemnych stosunkach państwa i Kościoła katolickiego, kard. Ryś podkreślił, że „konkordat najwyraźniej nie ma więc służyć skatalogowaniu i obronie praw, potrzeb i interesów ludzi wierzących i Kościoła w państwie”.
– Nie, ma służyć współdziałaniu państwa i Kościoła dla rozwoju człowieka i dla dobra wspólnego – dodał.
Tak widział konkordat prof. Krzysztof Skubiszewski, minister spraw zagranicznych w latach 1989-1993. Wśród jego celów wymieniał on m.in. „wsparcie niepodległości Polski i jej wysiłku reformatorskiego” oraz „troskę o godność osoby ludzkiej, tolerancję i poszanowanie praw człowieka".
– Również Kościół nie zawierał konkordatu, by chronić siebie – w bardziej czy mniej przyjaznym państwie. Zawierał go, by chronić i pomnażać rozwój człowieka – każdej osoby i dobra wspólnego. Przywołując programowe zdanie Jana Pawła II z "Redemptor hominis", możemy powiedzieć: „Drogą Kościoła jest człowiek”, a nie Kościół. Kościół ma cel poza sobą, także wtedy, gdy podpisuje konkordat – powiedział kard. Ryś.
Zatrzymując się na kwestii niezależności i autonomii państwa i Kościoła w Polsce, kard. Ryś zaznaczył, że terminy można by skojarzyć z polską Konstytucją – gdyby nie to, że powstała ona później niż konkordat. Zatem punktem odniesienia dla umowy państwa polskiego ze Stolicą Apostolską jest soborowa Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym „Gaudium et spes” (1965).
To ona – mówił kard. Ryś – wskazuje, że „miejscem spotkania” państwa i Kościoła jest człowiek w jego rozwoju osobistym i społecznym. Aby mu służyć, obydwa podmioty podejmują „zdrową współpracę". Kiedy jest ona zdrowa? Z pewnością wtedy, gdy cechują ją „niezależność i autonomia” państwa i Kościoła - każdego w ich obszarze działania. Czy w takim razie jest ona konieczna lub przynajmniej potrzebna? Czemu służy? – pytał hierarcha.
Wskazując na „Gaudium et spes”, odpowiedział, że zdrowa współpraca państwa i Kościoła „zapobiega redukcji antropologii” – współpraca z Kościołem nie pozwala państwu „zacieśnić” wizji człowieka „do samego tylko porządku doczesnego”. Z kolei współpraca z państwem owocuje w Kościele katolicką nauką i praktyką społeczną, które formują człowieka na odpowiedzialnego zarządcę rzeczywistości stworzonej.
– To człowiek, osoba i dobro wspólne, a nie prawa i interesy Kościoła stanowią ogniskową polskiego konkordatu. W rzeczy samej stanowią ogniskową wszystkich konkordatów zawieranych przez Stolicę Apostolską z różnymi państwami po Soborze Watykańskim II - tłumaczył kard. Ryś. Stąd też dzieje konkordatów dzieli się nierzadko na dwie epoki: do Vaticanum II i po Vaticanum II – dodał.
Nawiązując do zapisu z „Gaudium et spes”o tym, że Kościół „nie pokłada jednak nadziei w przywilejach ofiarowanych mu przez władzę państwową”, kardynał podkreślił, że są wszakże rzeczy, których Kościół nigdy się nie wyrzeknie. Należą do nich „wolność przepowiadania wiary” i „pełnienia swej misji w świecie”, także oceny moralnej ludzkich działań z politycznymi włącznie.
W konkordacie nie idzie więc – powtórzmy to raz jeszcze – o przywileje dla Kościoła. Idzie o zabezpieczenie praw człowieka, wśród nich prawa do wolności religii i kultu, to znaczy również jej praktykowania w szpitalach, zakładach penitencjarnych i wychowawczych, opieki zdrowotnej i społecznej a dalej do zakładania i poszanowania rodziny, wychowania i edukacji dzieci zgodnie z przekonaniami rodziców, do zdobywania wykształcenia (aż po wyższe), do wolności wypowiedzi i publikacji – wyliczał kardynał.
– W świetle powyższego ośmielę się postawić następujący wniosek: zamachem na konkordat jest nie tyle zakwestionowanie któregoś z wymienionych co dopiero praw – kto by się zresztą odważył uczynić to publicznie? - co antagonizowanie państwa i Kościoła w pojmowaniu i realizacji praw człowieka – mówił metropolita łódzki.
Jak stwierdził, jest to sytuacja, gdy „jedna strona przestaje widzieć w drugiej sojusznika i rzeczywiste wsparcie na drodze do rozwoju osoby ludzkiej i dobra wspólnego; gdy nie tylko odmawia współpracy, ale wręcz odrzuca ją i przedstawia jako szkodliwą”. – A takich wypowiedzi w dyskursie publicznym nie brakuje – zaznaczył kard. Ryś.
– Nietrudno więc usłyszeć przykładowo, że konkordat nie służy niepodległości Polski, lecz ją ogranicza; że chrześcijańska wizja małżeństwa i rodziny nie potwierdza praw człowieka, lecz w nie uderza itd.; z drugiej strony, równie łatwo padają stwierdzenia, że decyzja na dialog i współpracę jest naiwnością, a jej konsekwencją będzie jedynie chrześcijańska legitymacja zupełnie niechrześcijańskich formacji i przekonań, również za cenę porzucenia tradycyjnych publicznych sojuszy – mówił hierarcha.
Jak przypomniał, zawarte w preambule do konkordatu motywy, które skłoniły do prac nad nim, wskazują, że religia katolicka jest wyznawana przez większość społeczeństwa polskiego, istotna była rola odegrana przez Kościół Katolicki w tysiącletnich dziejach Państwa Polskiego, ponadto istotne było znaczenie pontyfikatu papieża Jana Pawła II dla współczesnych dziejów Polski oraz doniosły był wkład Kościoła w rozwój osoby ludzkiej i umacnianie moralności. – Chcę powiedzieć jasno: jestem głęboko przekonany o prawdziwości i aktualności każdego z tych zdań – przyznał.
– Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, w jaki sposób mogą być odbierane dziś, z górą 30 lat po ich sformułowaniu. Tak, większość polskiego społeczeństwa dalej deklaruje swoją przynależność do Kościoła Katolickiego, ale też byliśmy i jesteśmy świadkami licznych apostazji – formalnych i nieformalnych. Spada liczba praktykujących, zawierających małżeństwa sakramentalne czy uczęszczających na szkolne lekcje religii. Kościół w dziejach tysiącletnich i Jan Paweł II w ostatnim półwieczu Polski odegrali rolę nie do przecenienia. Jednocześnie rozmowa na ten temat w dzisiejszej przestrzeni publicznej, zwłaszcza z najnowszymi pokoleniami bombardowanymi nie historią lecz politykami historycznymi, staje się coraz trudniejsza. Tak, Kościół ma ogromny wkład w nauczanie moralności. W ciągu ostatnich lat wszakże sprawą publiczną stały się także jego grzechy - osobiste i systemowe. Grzechy gorszące, poddające w wątpliwość wiarygodność „nauczyciela” – mówił kard. Ryś.
– Czy mamy bronić Konkordatu i go zachowywać dla tych samych motywów, dla których został wypracowany, czy też mamy szukać innych? – zastanawiał się hierarcha.
Jak wskazał na koniec, motywy, które legły u podstaw wypracowania konkordatu są nadal prawdziwe, choć liczy się także sposób, w jaki są dziś prezentowane, czasem w sposób „zideologizowany i zmitologizowany, dalece uproszczony, w poczuciu własnej wyższości i wyjątkowości”. Potrzebna jest w tej mierze pokora dla dokonujących się przemian oraz szacunek dla innych osób, wspólnot, poglądów i przekonań – zwłaszcza w społeczeństwie wielowyznaniowym i wielokulturowym.
– Bez takiej postawy Kościoła i ludzi wierzących już sama arenga Konkordatu stanie się powodem podziału, a nie budowania wspólnoty, która przecież - powtarzaliśmy to jak refren – ma służyć rozwojowi każdej osoby i dobra wspólnego – zakończył kard. Grzegorz Ryś.
KAI/dm
Skomentuj artykuł