Antychryst Putin i jego przyjaciele
To, co dzieje się obecnie na Ukrainie, wymaga jasnego i uczciwego nazwania. I nie chodzi tylko o ocenę moralną, ale także religijną.
Obrona Ukrainy przed atakiem rosyjskim, i nie ma co do tego żadnych, najmniejszych wątpliwości, jest klasyczną wojną sprawiedliwą. Ukraina odpowiada na całkowicie bezprawną agresję, nie atakuje ludności cywilnej, nie rozpoczyna stosowania przemocy, a broni się przed przemocą innych i wreszcie ma realną szansę na zwycięstwo. Uczestnicy działań wojskowych po stronie ukraińskiej mają pełne prawo bronić swojej Ojczyzny, a nawet można powiedzieć mocniej: obrona jej jest ich obowiązkiem, szczególnie gdy wiadomo już, że wojska okupacyjne gwałcą kobiety, stosują przemoc, posługują się niczym nie usprawiedliwioną przemocą i łamią nawet zupełnie podstawowe standardy prawa wojennego. Z drugiej strony - i to też trzeba powiedzieć zupełnie jasno - nie ma żadnego usprawiedliwienia moralnego dla działań Rosji. Jej wojna jest klasyczną wojna agresywną, a uczestnictwo w niej - po tamtej stronie - jest działaniem niemoralnym. Mocno podkreślił to arcybiskup Stanisław Gądecki wskazując, że żołnierze rosyjscy mają nie tylko prawo, ale nawet obowiązek odmówić wykonywania rozkazów. Nie ma zatem, i być nie może, żadnej równowagi moralnej po obu stronach. Z jednej strony mamy siły prowadzące działania złe (to Rosja), a z drugiej broniących zupełnie podstawowych praw do istnienia i samostanowienia.
To można powiedzieć absolutny alfabet chrześcijańskiej moralności. Jakby tego było mało, choć wojna jest złem (a jest) i choć trzeba zrobić wszystko, by ją skończyć - to nie da się tego zrobić bez prawdy i sprawiedliwości. Ta wojna nie jest zdarzeniem naturalnym jak tajfun czy tsunami, ale ma przyczynę, sprawców, ludzi, którzy za nią stoją. Podstawowym aktem sprawiedliwości wobec skrzywdzonych, zaatakowanych, zabijanych jest wskazanie sprawców, nazwanie ich. Każda inna postawa jest ucieczką przed oceną moralną, jest kiepskiej maści polityką, jest wreszcie aktem głębokiego braku wyczucia wobec skrzywdzonych. Nie ma prawdziwego miłosierdzia wobec skrzywdzonych bez sprawiedliwości (w tym sprawiedliwego wskazania) krzywdziciela. Ale to nie wszystko. Brak sprawiedliwości, uznanie, że dla zachowania pokoju trzeba ustąpić sprawcom, oznacza - ni mniej nie więcej - tylko przyznanie zwycięstwa atakującym, państwom przestępczym. Ich działania, jeśli przyzna się im rację, okażą się bowiem skuteczne, a oni sami uzyskają przynajmniej część z tego, co ukradli i odebrali innym. Taki sygnał wysłany do przestępców (a niestety tak, jako państwo, trzeba obecnie traktować Rosję) oznacza przyzwolenie na dalsze działania i sprawia, że nikt nie może czuć się bezpiecznie. To dlatego tak ważne jest, by nazwać zło po imieniu.
Ale jest jeszcze wymiar metafizyczny, by nie powiedzieć wprost religijny. O nim, zupełnie wprost, mówi część duchownych i teologów prawosławnych. Metropolita Epifaniusz I, egzarcha Prawosławnej Cerkwi Ukrainy (która uzyskała autokefalię od Konstantynopola) podkreślił, że w Putinie działa „duch Antychrysta”. - Znakami tego ducha są pycha, oddanie złu, bezwzględność, fałszywa pobożność - mówił Epifaniusz. - Taki był Hitler w czasie II wojny światowej. Taki jest Putin obecnie - dodał. A kilka dni później bardzo podobną ideę wyraził rzecznik Rumuńskiej Cerkwi Prawosławnej Vasile Bănescu. Czy nie jest to przesada? Czy nie wystarczy określić Putina po prostu zbrodniarzem? Jedno nie wyklucza drugiego, ale w pewnym sensie, jak sądzę, określenie prezydenta Federacji Rosyjskiej mianem antychrysta jest uprawnione. Powód jest zaś niezmiernie prosty. Otóż tak się składa, że antychryst to ktoś, kto parodiuje religię, kto parodiuje wartości, którym rzekomo ma służyć. A to właśnie robi Putin. On sam, a także jego religijny akolici, w tym patriarcha Cyryl, nieustannie podkreślają, że to, co robią, robią by bronić tradycyjnych wartości, prawosławia, chrześcijaństwa rodziny. Tyle, że robią to bombardując cerkwie, mordując kobiety i dzieci, kłamiąc i niszcząc rodziny. I to właśnie jest istotą bycia Antychrystem. Stąd określenie to nie jest bynajmniej na wyrost.
Spoglądając na rzeczywistość z tej perspektywy trzeba sobie więc uświadomić, że uczestniczymy w wydarzeniach, które mają nie tylko swój wymiar geopolityczny czy moralny, ale także metafizyczny i religijny. To jest wojna ze złem! Bardzo realnym złem.
Skomentuj artykuł