Brak oferty czy brak zaangażowania?

(fot. PAP/Jakub Kaczmarczyk)

Pierwszy był wpis, który znalazłam na mojej facebookowej ścianie. Autor bloga Pochwalony.eu, Krzysztof Runiec, napisał o tym, jak złudne jest inwestowanie w formację młodzieży i chwalenie się tłumnymi imprezami dla tej grupy wiekowej, skoro nie przekłada się to na pozostanie tych ludzi potem we wspólnocie Kościoła.

W tekście tym jest też taki cytat: "nie ma zbyt wielu propozycji tworzących pomost między Kościołem młodym i dorosłym, nie ma zbyt wielu propozycji dla małżeństw, singli". Zgadzam się z główną tezą artykułu - tłumy na Lednicy czy innych Dniach Młodzieży na ogół kiepsko się przekładają na religijną codzienność. Jednak cytowane zdanie nie dawało mi spokoju.

Ostatecznie zburzył go felieton Pauliny Wilk w majowym numerze "W drodze". Odmalowany w nim obraz Kościoła, z którego odpływają ludzie w wieku produkcyjnym, że tak to brzydko określę, jest jak najbardziej prawdziwy. I to często ludzie już jakoś uformowani, po duszpasterstwach czy grupach parafialnych. I znów pada stwierdzenie, że w zmieniającym się, coraz barwniejszym świecie, Kościół stał się mało atrakcyjny, bo kiedy wszystko wokół się zmieniło, on pozostał przy swojej "stateczności i rytuale".

DEON.PL POLECA

Tak mi na myśl przyszło, że problemem nie jest brak propozycji czy stałość Kościoła, ale słaba formacja młodzieży. Podstawowy błąd, jaki się w tej formacji popłnia, i który przekłada się na późniejszy dystans do praktykowania wiary, to stwarzanie cieplusiej atmosfery, w imię której nie stawia się młodym wymagań. I powiązany z tym drugi lapsus pedagogiczny: nikt im nie mówi, że przyjdzie moment, kiedy będą sami odpowiedzialni za swoją formację.

Te dwa czynniki splatają się ze sobą i wzajemnie wzmacniają. Osoby, które nigdy nie musiały się mierzyć z wymaganiami w sferze wiary, nie widzą potrzeby pracy nad tą sferą. To sprawia, że dopóki są w środowisku, które jest religijne, oni też tacy są. Kiedy brakuje zewnętrznego wsparcia, nagle odkrywają, że ktoś ich obsadził w roli dziecka we mgle.

Bo oferta Kościoła dla ludzi dorosłych istnieje i od wieków jest taka sama: modlitwa osobista, regularna spowiedź, pełne i możliwie częste uczestnictwo w Mszy św. Dorzucić tu warto regularną lekturę Pisma św. i czytanie wybranych autorów bądź autora z zakresu duchowości lub teologii. Tylko do tego trzeba podjąć wewnętrzny wysiłek, trzeba zacząć od siebie wymagać, ale innej drogi - bardziej atrakcyjnej, po prostu nie ma. Z tą relacją - do Chrystusa a przez niego do Kościoła - jest jak z każdą inną: trzeba ją budować codziennie.

Jeśli nie uczy tego duszpasterstwo młodzieży, to jest to kiepskie duszpasterstwo. Przypomina scholę, w której śpiewacy, zamiast odbierać dźwięk od dyrygenta, "wożą" się na innych, licząc, że jakoś wtopią się w całość. I nie chodzi teraz o to, żebyśmy wszyscy byli solistami, ale o świadomość, że także w zakresie wierności Bogu i Kościołowi wiele zależy od naszego zaangażowania i konsekwentnej, wytrwałej pracy.

Mam wrażenie, że właśnie tego nie uczy masowe duszpasterstwo młodzieży, a także wiele duszpasterstw partykularnych. Dominuje postawa: "Siedzimy, gadamy, fajnie jest", ale jak trzeba już zainwestować coś z siebie, to nie bardzo jest chęć. I tu jest miejsce dla mądrego duszpasterza, który, po pierwsze, zawsze będzie kierował wychowanków na Chrystusa, a po drugie, będzie miał odwagę powiedzieć: "Chcesz tu być? Ofiaruj coś". I nie chodzi wcale o pieniądze.

Do dojrzałej wiary trzeba wychowywać, a to odbywa się przez stawianie wyzwań i dawania wsparcia w ich osiąganiu. W końcu jak wąska ścieżka, to wąska. I nie przebiegnie się jej raczej w tłumie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Brak oferty czy brak zaangażowania?
Komentarze (30)
MR
Maciej Roszkowski
10 czerwca 2014, 22:18
To charakterystyczne, że o tym problemie pisze się w korporacyjnej nowomowie. Jaka jest "oferta". No to kim jest "target"? To może zamiast kapłanów i swieckich zatrudnijmy PR i marketing  dla marki pt. Kościół. Tyle, że dziś ofert jest wiele i target się w tym gubi. Analogia ze złotym cielcem i jego chwalcami nasuwa się sama. Jak się to skończyło mówi Stary Testament. Nie zwalnia nas to ze starań na rzecz bliźnich, ale "wielu jest wezwanych, a niewielu wybranych"
T
tomi
10 czerwca 2014, 12:56
Tak nawiasem, katem oka zauwazylem ze w niektorzych diecezjach wyswiecono w tym roku po 4 diakonow, za chwile moze byc tak ze nie bedzie wogole kogo wyswiecac. Tyle ze seminarium bedzie tansze w utrzymaniu, mniej jedzenia pojdzie;) Trzeba tez chyba zgodnie z prawda powiedziec ze na ten stan procowali np. niektorzy biskupi miejsca, albo przynajmniej sie do tego dolozyli.
T
tomi
10 czerwca 2014, 12:41
Przyklad. Bardzo duza parafia miejska. Dobrze prowadzona, proboszcz od dobrych kilku lat ten sam, sprawdza sie, wychodzi do ludzi. Duzo wspolnot, kilka inicjatyw, kosciol tetniacy zyciem. Na Msze Św mysle ze uczescza max 25% parafian, o "gosciach" nie mowie, ale moga stanowic tak do 40% uczestnikow. Praktycznie nie ma ludzi pracujacych na codzien fizycznie, nie ma tez sporej czesci (65-70%) pracujacych niefizycznie. Nie ma mlodych 15 -30l. Od dwoch lat mysle zauwazam ze na mszach ubylo ze 20% ludzi, zupenie bez powodu. A zaznaczam kosciól przyjazny, podejscie ksiezy dobre, nawet bardzo dobre, poziom intelektualny niezly. Jak to ocenic, skomentowac?
M
mnbv
10 czerwca 2014, 16:27
Pytanie czy taką samą ocenę sytuacji mają te osoby, które odeszły? Często jest tak, że tworzy się towarzystwo wzajemnej adoracji i nawet tego nie wie, że postrzegane jest jako środowisko zamknięte dla innych. Warto zweryfikować postrzeganie działaności parafii u osób zupełnie niezwiązanych ze wspólnotami i duchownymi czy mają taką samą pozytywną ocenę a jeśli tak, to potrzeba widać więcej modlitwy, pokornej modlitwy bo od modlitwy i pokory zaczyna się wszystko.
A
asdf
11 czerwca 2014, 10:11
Właśnie to jest sedno; często wspólnoty są postrzegane jako zamknięte grupy wzajemnej adoracji. Owszem są zaangażowani, czytają lekcje podczas Mszy, śpiewają, Nieraz to wygląda drażniąco, bo widać, ze aż rwą się do mikrofonu, jakby chcieli zastąpić kapłana i prowadzić nabożeństwa.
T
tomi
11 czerwca 2014, 14:56
to nie jest dyskusja z poziomu wspolnot, wspolnoty sa, i dobrze, bo inaczej w kosciele bylyby pustki, zadna ze wspolnot sie nie narzuca Chodzi o to ze ludzie nie chodza do kosciola, przestaja chodzic, a nie ma racjonalnego wyjasnienia dlaczego tak sie dzieje.
K
KRis
10 czerwca 2014, 06:23
Z wiarą "pod przymusem" () dzieje sie to co z religią w szkołach.  Obecny kościół bardzo słabo pokazuje "CEL WIARY".  - Staje się obowiązkiem. 
GM
Grzegorz M.
9 czerwca 2014, 23:46
Jeżeli człowiek podejmuje się jakiegoś działania, to czyni to zawsze w jakimś określonym celu. Gdyby nie było celu, motywu, nie mogłoby też być działania człowieka. Takim działaniem jest też religia. Promując chrześcijaństwo - podobnie jak promując jakiś produkt na sprzedaż - trzeba zawsze podać motyw, cel, dla którego podejmujemy się chrześcijańskiego życia. O ile w przypadku produktów konsumpcyjnych czasami (choć też nie zawsze!) może wystarczyć motyw emocjonalny/hedonistyczny, to chrześcijaństwo należy promować inaczej - powinno ono bowiem być w założeniu trwałym i niezmiennym stylem życia, niepodatnym na wpływ zmiennych emocji. Potencjalny katolik (nie każdy ochrzczony musi być de facto katolikiem!) uczęszcza na katechezę w szkole, czasami wysłucha kazania w kościele, przeczyta artykuł w gazecie, i zada sobie proste pytanie: dlaczego? Dlaczego mam wierzyć w Boga i Zmartwychwstanie Jezusa? I w szatana? I piekło? Kto może mi uzasadnić że właśnie ta wiara, a nie inna (np. mniej wymagający i wygodniejszy buddyzm) jest prawdziwa? Dlaczego mam rezygnować z godziny wolnego czasu, aby przyjść na mszę niedzielną? Co mi to da? Dlaczego mam zachowywać czystość przedmałżeńską? Jaką będę miał z tego korzyść (nie chodzi o materialną, może być psychiczna lub duchowa)?  Dlaczego miałbym zrezygnować z wygodnej prezerwatywy na rzecz zabierającego sporo mojego cennego czasu NPR? Dlaczego? W jakim celu? Odpowiedź nie może brzmieć - bo taka jest wola Boga. Wtedy rodzi się drugie pytanie - kto ją rozeznał? W jaki sposób? Jaką mam gwarancję, że zrobił to prawidłowo? Obserwuję od kilku lat młodych ludzi dookoła siebie i dostrzegam, że laicyzacja wynika z braku satysfakcjonujących odpowiedzi na te właśnie pytania. Dopóki odpowiedzi nie będzie - laicyzacja będzie postępować.
GM
Grzegorz M.
9 czerwca 2014, 23:47
c.d. Przyjemne i emocjonalne formy duszpasterstwa mogą pomóc tylko na krótką metę, zaspokajają bowiem potrzebę bliskości czy intymnej atmosfery w zaufanej grupie. Te potrzeby równie dobrze może jednak zaspokajać inna grupa, niekoniecznie chrześcijańska. Gdy oaza czy Lednica się znudzi, zawsze można wybrać się do Hare Kryszny, lub po prostu zostać agnostykiem - wolna wola! No i w końcu Lednica jest całkiem fajna i przyjemna, ale dlaczego, do jasnej anielki, miałbym z tego powodu zrezygnować z seksu ze swoją dziewczyną? Też uczestniczką Lednicy? To pod rozwagę wszystkich czytelników. Polecam strony amerykańskich ewangelików i katolików. Oni tam zawsze kreują się na autorytety (wręcz naukowców) w omawianej kwestii. Dlatego są wiarygodni - toteż współżycie przedmałżeńskie jest w USA znacznie rzadsze niż w Europie. Choć tamtejsza lewica pracuje usilnie nad zmianą tego stanu. Pozdrawiam.
D
DG
10 czerwca 2014, 08:19
Dzieje myśli ludzkiej są zbyt długie by łudzić się, że będzie jakaś satysfakcjonująca odpowiedź na powyższe pytania. Chrześcijaństwo nie jest w stanie wygrać debaty intelektualnej, bo mit w starciu z dyskursem naukowym nie ma szans. Wiara w epoce nowożytnej może polegać tylko na tym, że na dnie tego mitu jest głębszy sens. Oczywiście można też wierzyć, że Jozue wstrzymał Sońce w ruchu wokół Ziemi, Bóg nakazał nam zabijać czarownice a zając jest zwierzęciem przeżuwającym.
K
Konrad
10 czerwca 2014, 15:52
Przepraszam, ale rozbawiło mnie stwierdzenie "mniej wymagający i wygodniejszy buddyzm" Sam jestem praktykującym katolikiem  i aktywnym członkiem świeckiej organizacji o buddyjskich korzeniach. Mój osobisty kontakt z moimi przyjaciólmi którzy przyjęli schronienie w "Buddzie, Sandze i Dharmie" uzmysłowił mi jak płytkie jest moje zaangazowanie w "moją" religię. Buddyści, których znam kilkukrotnie w ciągu roku uczestniczą w weekendowych "programach" poświęcając swój wolny czas ,a wielu z nich przynajmniej raz do roku wyjeżdża na przynajmniej tygodniowe odosobnienie. Gdy jakiś znany nauczyciel jest w pobliżu, pielgrzymują bez oglądania się na urlopy, wolny czas czy inne usprawiedliwienia. Większości nie wystarcza codzienna praktyka i cotygodniowe spotkania na wspólnej medytacji, oni po prostu żyją poszukiwaniem. Gdyby wszyscy zadeklarowani katolicy mieli tyle zapału i chęci do PRAKTYKI jak ci "mało wymagajacy i wygodni buddyści" to mielibyśmy w Polsce nie Rzeczpospolitą ale Królestwo Niebieskie :) Zwracam jednak uwagę, że to nie chodzi o ofertę (mamy nauczycieli, programy, miejsca odosobnień itp.) a raczej o naskórkowe podejście do duchowości, nastawione na to, co jeden z buddyjskich nauczycieli nazwał duchowym materializmem - traktowaniem religi do tego, by wzmacniać własne ego przez nawet i najświętsze praktyki. Co ciekawe Trungpa mówił  o tym posługując się przykładem Tybetu z czasów przez inwazją Chin. Może więc obecne odejście ludzi od Kościoła, "przerzedzenie szeregów" bedzie próbą ognia , która jest szansą dla niego?
9 czerwca 2014, 22:24
@Elżbiera Wiater - "Brak oferty czy zaangażowania?" Może nie wysypują się "oferty" z każdego rogu, ale dla chcącego nie ma nic trudnego. Kto szuka, ten znajdzie, allbo... zainicjuje!:) A samo zaangażowanie jest bardzo ważne. Wieloaspektowo. Do tego formacja. A przede wszystkim zmaganie się z trudami życiowymi (nie chodznie skrótami i na łatwiznę), ale nie z hasłami litery prawa wymierzonymi przeciwko innym, tylko z hasłem miłości bliźniego. Ot i cała sztuka. Trudna, bardzo... Ale to dopiero weryfikuje, co i jak.
A
andrzej
9 czerwca 2014, 19:59
A może po prostu człowiek; istota nie idealna po drodze, na której prowadzi wspólnotę coś przeocza? Łatwo zapatrzyć się na Boga i biec ku Niemu z radością w sercu. Jednak wcześniej czy później przychodzi noc wiary i przed każdym wiernym stają po kolei pokusy. Znurzenia i marazm są zwykle tym pierwszym złym, który wtrybia się w umysły i życie nawet tych mocno wierzących. Potem przychodzi czas na innych. Bywa, że wierny przerabiany jest nawet przez cały legion złych. Gdzie wówczas jest wspólnota, gdzie egzorcysta z charyzmatami?  Krótkowzroczność lidera wspólnoty, albo zawężona perspektywa jego postrzegania mogą również być przyczyną odejścia wielu młodych od wspólnot, a nawet Kościoła.  A przecież są również próby wiary, z którymi zły ma najmniej wspólnego.  Jak wierny ma to sam ogarnąć i rozeznać co jest z czego? Zaznaczam, że w żadnym wypadku nie neguję idei wspólnot ani ich liderów, lecz staram się zwrócić uwagę na być może istotny czynnik, który w wielu słabych wspólnotach może być pomijany. Co do masowych produkcji z młodymi na sztandarze to muszę się zgodzić z Panem Krzysztofem, że jest to zwykle niezbyt dopracowana forma ewangelizowania.   Młodzi bardzo szybko przechodzą do kolejnego etapu życia i takie wspólnoty pozostawiają gdzieś we własnej przeszłości. A ci co pozostają wierni tej formie ewangelizacji z czasem mogą odczuwać coraz silniejsze osamotnienie, mimo iż Bóg wciąż pozostaje taki sam.
A
andrzej
9 czerwca 2014, 20:00
Jednak jak się z dystansu przyjrzy formacjom i wspólnotom kościelnym widać istniejące podziały, nie raz tak sztywne, że trudno to zrozumieć.  Bóg jest przecież jeden, a odłamów wiar mamy tyle .. ile miał pomysłów zły.  Powinniśmy chyba próbować wypracować uniwersalne formy ewangelizowania  wedle nauk Chrystusa, jego uczniów a także wielu braci i sióstr stanowiących filary Kościoła Świętego. Wielu doktorów Kościoła objaśnia co i jak, co i kiedy należy.  Powinniśmy korzystać z tych nauk i przełamywać bariery pomiędzy naszymi wspólnotami. Zapewne nie jest to łatwa praca, ale we wspólnocie z Bogiem nic nie jest niemożliwe. Bóg przecież sam tak wiele razy nas popycha, a my zwykle oglądamy się na ramy formalne i nie dowierzamy, że się uda, że to możliwe.  Na koniec trzeba zaznaczyć, że wspólnota to nie tylko lider, to wszyscy członkowie i każdy powinien czuć zaangażowanie oraz odpowiedzialność za innych. Bez zaufania i silniejszych wzajemnych więzów przyjaźni wspólnoty stają się przetrzebione niczym stada owiec przez wilki.
D
DG
9 czerwca 2014, 18:58
Dobrzy Chrześcijanie, zapomnijcie o formowaniu! Świat ma zbyt wiele argumentów przeciwko chrześcijaństwu aby mogło się skutecznie bronić. Mniejsza o to czy te argumenty są słuszne, ważne, że działają (por. kampania przeciw deklaracji lekarzy). To co może mieć znaczenie to życie po chrześcijańsku. Jeśli chrześcijan będzie wyróżniać szlachetniejszy sposób życia wielu zastanowi się skąd to się bierze. Przestawienie się na chrześcijański sposób życia jest trudne, nie twierdzę, że mi się udało. Trudno jednak nie zauważyć, że wiele należałoby zmienić wśród duchowieństwa. jeśli znany szeroko biskup na stronie internetowej przedstawia się jako: Jego Ekscelencja arcybiskup ...... ....., to wiadomo, że bez pocałowania w pierścień lepiej do niego nie przystępować. Tymczasem należałoby iść z Ewangelią do ludzi którym Jego Ekscelencja z "Seksmisją" się tylko kojarzy.
A
Ania
9 czerwca 2014, 17:13
Mnie właśnie Wspolnota uczy stawiania sobie wymagań.
K
kate
9 czerwca 2014, 17:12
Problem istnieje w dyskursie od jakiegoś czasu i spędza sens z powiek Kościołowi, choć nie dotyczy tylko chrześcijaństwa, ale wszystkich instytucjonalnych religii w świecie. W Polsce uważa się, że ma to zjawisko ograniczyć religijność eventowa, czyli wszelkie te formy "Nowej Ewangelizacji", które tworzą nową formę wspólnoty, np. Lednica, Światowe Dni Młodzieży, Przystanek Jezus, itp. Mimo głosów krytycznych, również socjolgów, którzy to badają, brnie się w te formy po prostu dlatego, że nie za bardzo się wie, co w zamian zaproponować. Skutek: wyalienowany z dotychczasowej religijności dorosły człowiek. Przepraszam za porównanie, ale jak mówią: na zatwardzenie najlepsza biegunka, a po biegunce nawet chleb rarytas. Chcemy na siłe w "stare bukłaki" "młode wino" wlać, zamiast przeczekać ten stan tymczasowości. Zmiany są konieczne, ale dotyczą całej struktury religijności: wszelkich jej przejawów jak postawy, rytuały, doświadczenia. Kościół, który na siłę chciałby reanimowąc trupa umierajacej religijności, tylko straci. Lepiej niech przeczeka tę "biegunkę", to rozwolnienie, a doczeka się rzeczywistego głodu nowej religijności, gdzie takie proste "chleby" jak eucharystia czy różaniec będą rarytasami.
A
Ania
9 czerwca 2014, 17:09
Bardzo ciekawy artykuł i komentarze innych czytelników też. Sama należę do jednej ze Wspólnot Odnowy w Duchu Św. Jeden z księzy mówi, że jeżeli ludzi we Wspólnotach nie zaangazuje się do rozmaitych posług (choćby najprostszych) to po 2-3 latach odejdą oni ze Wspólnoty. I to widać. Osoby, które nie angażują się w żadną z posług (w naszej wspólnocie nazywa się je diakoniami) odchodzą. Fajna atmosfera wystarcza na początku, potem muszą dojść głębsze kwestie: rozwój relacji z Bogiem, modlitwa Słowem Bożym, posluga, a przede wszystkim świadome uczestnictwo w Eucharystii i wcielanie tego, co się doświadczyło w codzienne życie. Pani Elzbieta napisała bardzo wazna prawdę o wzięciu odpowiedzialności za własna formację. Tego uczymy się we Wspólnotach, ale wcielamy w zycie sami. Nikt nie będzie sprawdzał, czy modlimy sie Słowem Bożym i bierzemy udział w Eucharystiach. Jeżeli w duszpasterstwach młodziezowych odpowiedzialni ograniczają sie do tego, by było fajnie, to faktycznie trochę za malo.
A
aga
9 czerwca 2014, 15:55
Zaintrygował mnie tytuł artykułu a sam artykuł nic mi nie dał...zgadzam się ze stwierdzeniem, że nie ma zbyt wiele propozycji łączoćych kościół młody a dorosły. Zgadzam się też, że formacje młodzieżowe nie trwaja długo i to sie gdzieś później rozchodzi, warto nad tym pomyśleć na przyszłosć ale co mi to daje dziś? Jestem 30-latką, która jak wielu moich znajomych nie wie co ze sobą zrobic, modlitwa, Eucharystia, Pismo Święte są jak najbardziej obecne, to podstawa. Ale brakuje wspólnoty, a czasem nawet i na Eucharystii szczególnie na tygodniu, nie w niedzielę, brakuje wokół ludzi w podobnym wieku. Mlodzież trzeba jak najbardziej formować i inwestować w nią bo to nasza przyszlość:) Ale co z nami...z osobami w "w wieku produkcyjnym", tu i teraz potrzebujących czegoś wiecej niż niedzielnej Mszy....Młodzieżowa i akademicka formacja już nie bardzo dla nas...a koła różańcowe chyba też niekoniecznie.
E
Emimi72
9 czerwca 2014, 15:58
W Polsce w każdym kosciele są msze "na tygodniu.
KM
kasia mozarin
9 czerwca 2014, 15:37
i nie przebiegnie sie jej raczej w tłumie. Przewaznie samotnie.
KR
Krzysiek Runiec / Pochwalony.eu
9 czerwca 2014, 15:34
"Bo oferta Kościoła dla ludzi dorosłych istnieje i od wieków jest taka sama: modlitwa osobista, regularna spowiedź, pełne i możliwie częste uczestnictwo w Mszy św....." Pani Elżbieto, zdaje się Pani zapominac o wspólnocie, jako elemencie wzrostu. Moje niezbyt długie doswiadczenie z Panem Bogiiem podpowiada mi, że wspólnota jest podstawowym czynnikiem wzrostu. Kiedy pisze w swoim tekście o braku oferty, mam na myśli nieumiejętność/niemożność zatrzymania tych ludzi we wspólnotach. Oczywiście osobną kwestią jest to, kto jest za to odpowiedzialny( nie zwalał bym winy na tylko na duchownych). Fakty są niestety takie, że ludzie Ci albo nie angażują się we wspólnoty, albo wchodząc w "wiek produkcyjny" z nich znikają.  Owszem tak jak Pani napisała pozostają im "modlitwa osobista, regularna spowiedź, pełne i możliwie częste uczestnictwo w Mszy św", ale bez uczestnicta w Kościele wspólnotowym ich wytrwanie w wierze jest, moim zdaniem, conajmniej zagrożone 
E
Emimi72
9 czerwca 2014, 15:56
Bzdura kompletna. Wielu głeboko wierzących katolików nie nalezy do żadnej wspólnoty. Wystarcza im ta najwazniejsza wspólnota - wspólnota Eucharystyczna.
K
Katarzyna
9 czerwca 2014, 16:08
Hmm... ale czy Pana zdaniem bycie częścią Kościoła bez przynależności do formalnej lub mniej formalnej, mniejszej wspólnoty jest złe/niepełne/ułomne/niebezpieczne? Bo to co Pan cytuje ("modlitwa osobista, regularna spowiedź, pełne i możliwie częste uczestnictwo w Mszy św") stanowi istotę przynaleźności do wspólnoty Kościoła i powinno dotyczyć każdego jego członka, bo na tym się opiera życie chrześcjańskie. A przynaleźność do mniejszych wspólnot dotyczy osób, które potrzebują coś więcej - pomocy w formacji, wsparcia, doświadczenia więzów bliskości... Pytam bo odniosłam wrażenie, że tworzenie trzonu wspolnoty Kościoła nie jest dla Pana "Kościołem wspólnotowym"... a jest dokłanie na odwrót. Kościół wspólnotowy to ten, który gromadzi się na łamaniu chleba i słuchaniu Słowa i z tego fundamentu pączkują ewentualne mniejsze wspólnoty "formacyjne". A nawet gdyby coś się stało i nagle zanikły wszystkie takie małe wspólnoty formacyjne to Kościół nadal pozostanie wspólnotowy ze względu na łamanie chleba i słuchanie Słowa, a od strony zwykłego jego członka we względu na modlitwę osobistą i uczestnictwo w sakramentach.
EW
E. Wiater
9 czerwca 2014, 17:25
Podstawowa jest wspólnota Eucharystyczna. Zresztą jeśli ma się małe dzieci, to i tak nie ma czasu na inne aktywności w Kościele, widzę po znajomych z rodzinami.  Małych wspólnot jest mnóstwo, zresztą wystarczy prosić Boga o rozeznanie na modlitwie, co robić, że tym, ze lojanie ostrzegam, że można usłyszeć: "Załóż sam grupę". Moja bliska znajoma tak usłyszała :D Zasadniczo chodzi mi o postawę klienta w podejściu do Kościoła. Wspólnota jest ważna, ale czasem Bóg daje jej głód, zeby nakłonić kogś do konkretnego działania organizacyjnego a nie tylko czekania na gotową ofertę. Na marginesie - gratuluję bloga :)
KR
Krzysiek Runiec / Pochwalony.eu
9 czerwca 2014, 18:25
kilka wyjaśnień: A) nie umiejszam ani znaczenia Wspólnoty Wucharystycznej, ani modlitwy osobistej, sakramentów ect. twierdzę tylko, że łatwiej jest wytrwać w wierze we wspólnocie.  B)Proszę zauważyć, że Kościół od dawnwa oparty jest na małych wspólnotach, ot choćby parafialnych. Konieczność istnienia formacji w małych grupach/wspólnotach wynika z osłabienia więzi wspólnotowych w parafach właśnie. C) kiedy pisze o znikaniu młodych z Kościoła, nie mówię o tym że znikają oni tylko ze spotkań wspólnotowych  bo niemają czasu. Niewidać ich niestety nawet na niedzielnej Eucharystii, a przyznają Panie, że to minimum minimorum. Nie wymgam od młodych rodziców by udzielali się hiperaktywnie w Kościele, ale jeśli nie widać ich na Mszy Św. to chyba jest niepokojące.
10 czerwca 2014, 11:27
Zresztą jeśli ma się małe dzieci, to i tak nie ma czasu na inne aktywności w Kościele, widzę po znajomych z rodzinami. Ten brak czasu to element samousprawiedliwienia wyniesionego z młodości i braku jasnego: kierowa[nia] (...) na Chrystusa, a po drugie, (...) odwag powiedz[enia] "Chcesz tu być? Ofiaruj coś". Ja znam taklich co mają mniejsze dzieci niż ja i robia więcej niż ja...
Rafał Dąbrowa
9 czerwca 2014, 12:09
Owszem, formacja odbywa się w "cieplusiej atmosferze", ale problemem nie jest to, że nie stawia się wymagań. Problemem jest to, że ta atmosfera może być co najwyżej ucieczką od wymagań jakie stawia samo życie. Formacja jest niejako oderwana od życia. Wydaje mi się że to jest ogólny problem z jakim boryka się Kościól w Polsce, że zajmuje się wyłącznie, albo prawie wyłącznie tematami którymi interesują głównie media i politycy. Brakuje natomiast w ogóle nauczania, czym jest w ogóle wiara i jak ona się ma do codziennego życia szarego człowieka. I w jaki sposób chrześcijanin ma pozwalać przenikać Bogu do wszystkich sfer życia chrześcijanina. Bo przede wszystkim przecież Bóg jest nadzieją, oparciem, wsparciem dla chrześcijanina we wszystkich jego codziennych sprawach. Ważne jest przecież by uczyć się ufać Bogu w tym wszystkim co spotyka człowieka w jego codziennym życiu. W różnych jego problemach, kłopotach.
L
Lilka
9 czerwca 2014, 15:14
Owszem, problemem jest brak wymagań. Jak widzę oazowiczki tańczące w kościele w zwiewnych miniówach, to serio zastanawiam się, co ich duszpasterze i "animatorzy" robią w tym samym kościele. A zaraz. Grają na gitarach i DJEMBE.
9 czerwca 2014, 11:19
jest miejsce dla mądrego duszpasterza, który, po pierwsze, zawsze będzie kierował wychowanków na Chrystusa, a po drugie, będzie miał odwagę powiedzieć: "Chcesz tu być? Ofiaruj coś". I nie chodzi wcale o pieniądze. tylko jedna uwaga: "duszpasterz" sugeruje kapłana, a ważne by nie przesadzać z klerykalizmem, to zadanie dla znacznie szerszego grona.