Brak oferty czy brak zaangażowania?
Pierwszy był wpis, który znalazłam na mojej facebookowej ścianie. Autor bloga Pochwalony.eu, Krzysztof Runiec, napisał o tym, jak złudne jest inwestowanie w formację młodzieży i chwalenie się tłumnymi imprezami dla tej grupy wiekowej, skoro nie przekłada się to na pozostanie tych ludzi potem we wspólnocie Kościoła.
W tekście tym jest też taki cytat: "nie ma zbyt wielu propozycji tworzących pomost między Kościołem młodym i dorosłym, nie ma zbyt wielu propozycji dla małżeństw, singli". Zgadzam się z główną tezą artykułu - tłumy na Lednicy czy innych Dniach Młodzieży na ogół kiepsko się przekładają na religijną codzienność. Jednak cytowane zdanie nie dawało mi spokoju.
Ostatecznie zburzył go felieton Pauliny Wilk w majowym numerze "W drodze". Odmalowany w nim obraz Kościoła, z którego odpływają ludzie w wieku produkcyjnym, że tak to brzydko określę, jest jak najbardziej prawdziwy. I to często ludzie już jakoś uformowani, po duszpasterstwach czy grupach parafialnych. I znów pada stwierdzenie, że w zmieniającym się, coraz barwniejszym świecie, Kościół stał się mało atrakcyjny, bo kiedy wszystko wokół się zmieniło, on pozostał przy swojej "stateczności i rytuale".
Tak mi na myśl przyszło, że problemem nie jest brak propozycji czy stałość Kościoła, ale słaba formacja młodzieży. Podstawowy błąd, jaki się w tej formacji popłnia, i który przekłada się na późniejszy dystans do praktykowania wiary, to stwarzanie cieplusiej atmosfery, w imię której nie stawia się młodym wymagań. I powiązany z tym drugi lapsus pedagogiczny: nikt im nie mówi, że przyjdzie moment, kiedy będą sami odpowiedzialni za swoją formację.
Te dwa czynniki splatają się ze sobą i wzajemnie wzmacniają. Osoby, które nigdy nie musiały się mierzyć z wymaganiami w sferze wiary, nie widzą potrzeby pracy nad tą sferą. To sprawia, że dopóki są w środowisku, które jest religijne, oni też tacy są. Kiedy brakuje zewnętrznego wsparcia, nagle odkrywają, że ktoś ich obsadził w roli dziecka we mgle.
Bo oferta Kościoła dla ludzi dorosłych istnieje i od wieków jest taka sama: modlitwa osobista, regularna spowiedź, pełne i możliwie częste uczestnictwo w Mszy św. Dorzucić tu warto regularną lekturę Pisma św. i czytanie wybranych autorów bądź autora z zakresu duchowości lub teologii. Tylko do tego trzeba podjąć wewnętrzny wysiłek, trzeba zacząć od siebie wymagać, ale innej drogi - bardziej atrakcyjnej, po prostu nie ma. Z tą relacją - do Chrystusa a przez niego do Kościoła - jest jak z każdą inną: trzeba ją budować codziennie.
Jeśli nie uczy tego duszpasterstwo młodzieży, to jest to kiepskie duszpasterstwo. Przypomina scholę, w której śpiewacy, zamiast odbierać dźwięk od dyrygenta, "wożą" się na innych, licząc, że jakoś wtopią się w całość. I nie chodzi teraz o to, żebyśmy wszyscy byli solistami, ale o świadomość, że także w zakresie wierności Bogu i Kościołowi wiele zależy od naszego zaangażowania i konsekwentnej, wytrwałej pracy.
Mam wrażenie, że właśnie tego nie uczy masowe duszpasterstwo młodzieży, a także wiele duszpasterstw partykularnych. Dominuje postawa: "Siedzimy, gadamy, fajnie jest", ale jak trzeba już zainwestować coś z siebie, to nie bardzo jest chęć. I tu jest miejsce dla mądrego duszpasterza, który, po pierwsze, zawsze będzie kierował wychowanków na Chrystusa, a po drugie, będzie miał odwagę powiedzieć: "Chcesz tu być? Ofiaruj coś". I nie chodzi wcale o pieniądze.
Do dojrzałej wiary trzeba wychowywać, a to odbywa się przez stawianie wyzwań i dawania wsparcia w ich osiąganiu. W końcu jak wąska ścieżka, to wąska. I nie przebiegnie się jej raczej w tłumie.
Skomentuj artykuł