Co z tym diakonatem kobiet?
To będzie w końcu ten diakonat kobiet czy nie? Takie pytanie zadała mi ostatnio moja koleżanka. Próbowała ustalić, czy trwająca właśnie w Watykanie druga sesja Synodu o synodalności sprawi, że Kościół zgodzi się, by udzielać kobietom święceń diakonatu. Jednak moja ostatnia rozmowa z Julią Osęką, delegatką na Synod, uświadomiła mi, że problemu przywrócenia kobietom należnego im miejsca w Kościele nie da się rozwiązać w tak prosty sposób.
Na początek kilka faktów dotyczących ewentualnego wprowadzenia diakonatu kobiet. W 1994 r. Jan Paweł II w liście apostolskim „Ordinatio Sacerdotalis” napisał: „Oświadczam, że Kościół nie ma żadnej władzy udzielania święceń kapłańskich kobietom i że orzeczenie to powinno być przez wszystkich wiernych Kościoła uznane za ostateczne”.
Wypowiedź Jana Pawła II dotyczy jedynie święceń kapłańskich, nie ma w niej wprost mowy o diakonacie, ale w 2019 roku kard. Gerhard Müller, odnosząc się do tego nauczania Jana Pawła II powiedział: „Niemożność ważnego przyjęcia przez kobietę sakramentu święceń kapłańskich w każdym z trzech stopni (diakona, kapłana, biskupa) jest prawdą zawartą w Objawieniu i w związku z tym została nieomylnie potwierdzona przez Magisterium Kościoła i przedstawiona jako prawda godna wiary”.
Czyli temat zamknięty i nie ma o czym dyskutować? Nie do końca. Teoretycznie z diakonatem można postąpić podobnie, jak z lektoratem i akolitatem, które przez wieki należały do stopni sakramentu święceń. Obecnie, za sprawą papieża Pawła VI, należą do tzw. posług. Per analogiam można więc niejako „wyjąć” diakonat z porządku sakramentu święceń i przenieść go w przestrzeń posług. W ten sposób kobiety mogłyby być diakonkami, jednocześnie nie przyjmując sakramentu święceń.
Jednak najnowsza wypowiedź szefa watykańskiej Dykasterii Nauki Wiary nie pozostawia złudzeń – do takich zmian nie dojdzie. Na kilka dni przed rozpoczęciem kolejnej sesji Synodu kard. Victor Manuel Fernandez przyznał, że wyniki prac grupy roboczej, która zajmowała się ewentualnym diakonatem kobiet, są jednoznaczne: nie będzie zgody Magisterium na dostęp kobiet do diakonatu.
Co się stało?
Jezus w relacjach z kobietami wyprzedzał swoich współczesnych o lata świetlne. Przykładem może być spotkanie z Samarytanką. Rozmowa z kobietą w miejscu publicznym była wówczas wbrew obyczajom – zachowanie Nauczyciela zaskoczyło nawet jego uczniów. Św. Paweł, idąc za swoim Mistrzem, napisał: „nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” (Ga 3,28).
Pomijając całą dyskusję na temat sensowności i możliwości wprowadzenia diakonatu kobiet, warto zadać sobie pytanie: jak w ogóle doszło do tego, że od Ewangelii, która wydobywa kobiety z patriarchalnego niebytu, doszliśmy do kultury, która kobiety w Kościele sprowadza do ról drugorzędnych? W zrozumieniu tego zjawiska może pomóc krótka historia niezbyt chlubnej wpadki zasłużonego skądinąd papieża Grzegorza Wielkiego.
Otóż 14 września 591 r. wygłosił on w Rzymie kazanie, w którym oznajmił, że grzesznica z siódmego rozdziału Ewangelii według św. Łukasza to… Maria Magdalena. W tej samej homilii pomylił ją także z Marią z Betanii. W ten sposób Magdalena zaczęła być postrzegana jako „nawrócona prostytutka”, a przecież w Piśmie Świętym nie ma żadnej wzmianki o tym, że nią była.
Mało tego. Słowa użyte we wspomnianym fragmencie Ewangelii wcale nie wskazują jednoznacznie na to, że kobieta, którą spotkał Jezus, była prostytutką. Autor Ewangelii Łukasza nazywa ją „grzesznicą”, co wcale nie musi mieć seksualnych konotacji – może oznaczać po prostu, że nie przestrzegała nakazanych prawem przepisów religijnych. Jednak, jako że jesteśmy w Kościele zafiksowani na kwestiach seksualnych, stworzyliśmy interpretację, która przetrwała wieki, a pomyłka Grzegorza sprawiła, że ten niechlubny życiowy bagaż został złożony na barkach Magdaleny.
Leczenie objawowe
Zdaniem wielu możliwość przyjmowania przez kobiety diakonatu byłaby przywróceniem im należnego miejsca w Kościele. I choć XX wiek przyniósł istotne przekształcenia w tym obszarze (Jan Paweł II mówił przecież tak wiele o geniuszu kobiety), to – jak na łamach Życia Duchowego napisała Ewa Kiedo – „trudno jednak uznać obecny stan za satysfakcjonujący”. W praktyce kobiety nie mają w Kościele udziału we władzy czy podejmowaniu decyzji i w efekcie wiele z nich nie czuje się sprawczo.
Jestem przekonany, że uczestniczki i uczestnicy Synodu doskonale te sprawy rozumieją. Brak diakonatu dla kobiet nie oznacza, że Synod lekceważy ich udział i miejsce w Kościele. Moim zdaniem jest wręcz przeciwnie – Ojciec Święty traktuje tę sprawę priorytetowo, o czym świadczą jego decyzje – powierzanie coraz ważniejszych stanowisk w Watykanie kobietom i rewolucjonizacja instytucji Synodu Biskupów. Dotąd, jak sama nazwa wskazuje, prawo głosu mieli na nim jedynie biskupi oraz pojedynczy kapłani, jak na przykład przedstawiciele zakonów męskich. Na obecnym zgromadzeniu prawo głosu, na równi z purpuratami, mają również świeccy, z których połowa to kobiety. To – jak napisał w Tygodniku Powszechnym Piotr Sikora – „przekroczenie wielowiekowego podziału na rządzącą hierarchię i posłuszny ‘Lud Boży’”.
Zanim jeszcze rozpoczął się obecny Synod, Ojciec Święty dokonał rewolucji, która tak naprawdę przewyższa nawet diakonat kobiet, choć nie wywołuje tak wielkich emocji. W Konstytucji Apostolskiej „Praedicate Evangelium” Franciszek włączył świeckich, w tym kobiety, w funkcję zarządzania i odpowiedzialności za Kościół. Odtąd każdy wierny może przewodniczyć dykasterii lub innemu organowi kurialnemu, także biorąc pod uwagę władzę rządzenia, na mocy władzy powierzonej mu przez papieża.
Uważam, że próba rozwiązania kwestii należnego kobietom miejsca w Kościele za pomocą przyznania im prawa do diakonatu mogłaby skończyć się obecnie wylaniem dziecka z kąpielą. Bez zajęcia się całą patriarchalną otoczką, bez konfrontacji ze spłaszczonym wizerunkiem kobiety w Kościele, sprowadzonym do zaledwie kilku akceptowalnych ról, przyznanie kobietom diakonatu byłoby leczeniem objawowym, a przyczyny cierpienia pozostałyby nienaruszone.
Skomentuj artykuł