Coś się kończy, ale nadal trwa [PODSUMOWANIE]

Coś się kończy, ale nadal trwa [PODSUMOWANIE]
(fot. PAP/Grzegorz Momot)
Karol Kleczka / DEON.pl

Trudno zebrać wszystkie myśli po tym tygodniu pełnym radości. Gdy to piszę nie chodzi mi o jakieś retoryczne kwiatki - naprawdę nie pamiętam kiedy ostatnio czułem się tak dobrze, szczęśliwie, pewnie i bezpiecznie.

Nie pamiętam kiedy czułem, że jestem właśnie w tym miejscu, w którym mam być, a jednocześnie byłem niezadowolony z zaskakującej mnie, pozytywnej sytuacji. Przecież jest jeszcze tak dużo do zrobienia! Prawdopodobnie już jutro pojawią się pierwsze podsumowania i być może też na mnie przyjdzie taka rola, ale cały czas czuję, że to za wcześnie. Żyjmy tym czasem i nie zamykajmy go pochopnie.

Na Campus Misericordiae w Brzegach trafiłem trochę po piątej rano. Wczoraj sen nie przyszedł, bo miałem reisefieber, a śpiwór, który ze sobą zabrałem też się nie przydał. Pielgrzymi już wstawali, ustawiali się w kolejkach do umywalni, jedzenia i po kawę, słońce ostro operowało od bladego świtu. Wchodząc na Brzegi mijasz banner przygotowany przez Krakowskie Zakłady Eksploatacji Kruszywa. Jest na nim papież, logo zakładów oraz przywitanie: “Kruszymy kamień - skruszymy kamienne serca i lody między narodami i religiami". Doceniam potencjał żartu i szczerze się ubawiłem, ale proszę zobaczcie, jaka głęboka treść za tym stoi. W przesłanie ŚDMu wpisują się nawet eksploatatorzy kruszywa - ta impreza naprawdę nie ma granic. Wyraźnych granic nie było też widać na samym polu, na którym wieczór wcześniej trwało czuwanie. Powiewają flagi, przypominające bojowe sztandary, które należą jednak do bardzo niezwykłej armii. To wojsko całego świata, wielu kultur, religii i wrażliwości, które idzie na wojnę z samymi sobą, aby przezwyciężać własny strach. Jego żołnierze mają jeden cel - podążanie za Jezusem Miłosiernym.

Papież w homilii ponownie nawiązał do motywów już poruszanych w trakcie jego wizyty. Wykorzystując ewangelicznego Zacheusza mówił o trzech lękach, które ten człowiek przezwyciężył: (1) lęku przed własną małością; (2) wstydu przed innymi, którzy myślą w przyziemnych kategoriach własnej wygody; (3) obawie o to co powie szemrzący tłum, próbujący Ci małość i wstydliwość wmówić. Zacheusz je przełamuje i robi rzecz absurdalną: wchodzi na drzewo, by zobaczyć Jezusa, by go spotkać. To trochę tak jak z jakąś gwiazdą, znanym sportowcem, czy choćby samym papieżem. W ostatnim tygodniu wielokrotnie widziałem ludzi, którzy robili rzeczy szalone, by być bliżej niego. Którzy garnęli się w obłędnym ścisku i tłumie, by tylko mu pomachać, uśmiechnąć się do niego. Mamy tę naturalną potrzebę bycia przy kimś jeśli tego kogoś kochamy i jeśli odpala się w nas przy ludziach z pierwszych stron gazet, to jak ją powstrzymać w obliczu tego, który zwyciężył śmierć. Tłum patrzył na Zacheusza podejrzliwie, lecz Jezus spojrzał na niego z miłością, którą ten mu okazał, bo “spojrzenie Jezusa wykracza poza wady i widzi osobę; nie zatrzymuje się na złu z przeszłości, ale przewiduje dobro w przyszłości; nie godzi się na zamknięcia, ale poszukuje drogi jedności i komunii; pośród wszystkich, nie zatrzymuje się na pozorach, ale patrzy na serce. Jezus patrzy na nasze serce, na Twoje serce, na moje serce" jak mówił Franciszek w trakcie kazania.

DEON.PL POLECA

Gdy organizujesz imprezę, to kupujesz alkohol, a jak masz gest, to także przekąski. Jak ich naprawdę lubisz, to nawet coś ugotujesz i będziesz zachęcał do spróbowania. Wyobraź sobie teraz, że ma Cię odwiedzić, ktoś niespodziewany. Mówi: “Hej, znam Cię po imieniu i mam do zaoferowania życie wieczne". Na pierwszy rzut oka trzeba by wyrzucić, albo wesele odstawić, ale mu nie trzeba żadnych fet. Wystarczy, że otworzysz drzwi, wpuścisz go do swojego serca, swojego życia i posiedzicie razem, a to, co na Ciebie przyjdzie przerośnie wszelkie oczekiwania. W pewnym momencie on wyjdzie i pewnie zrobi się przykro, możesz czuć żal, bo przecież było tak fantastycznie. Ale to, co Ci zostawił jest powołaniem do włażenia do innych ludzi i robienia w ich życiu takich zmian, jakie sam zastałeś. Można rozpaczać, że to już koniec, że Kraków wraca do starego trybu. Tak, to prawda, ale ŚDM się nie kończy, bo jego członkowie zostali przez papieża posłani do tego, żeby trwał jutro, pojutrze i dalej.

Relacja, którą się z Wami dzielę miała wyglądać nieco inaczej. Planowałem informowanie o tym jak działa miasto i o innych, w gruncie rzeczy mało istotnych na dłuższą metę sprawach. Być może kogoś rozczarowałem, za co przepraszam, ale przybrała inny obrót i jestem za to ogromnie wdzięczny. Na samym jej początku pisałem o ogniu. Popołudniu zaczął padać rzęsisty deszcz, ale dziś spłonąłem niemiłosiernie w Brzegach i jestem czerwony jak cegła. Mimo tego nie o ten ogień chodzi. Chodzi o ducha, z którym zostałem i którego wierzę, że uda mi się jak najdłużej podtrzymać. Strzec dobra, które otrzymałem w tych dniach. Dziękuję Wam wszystkim, którzy spędzaliście ten czas ze mną, nawet jeśli się nie znamy. Bardzo się z tego cieszę! Ufam, że zobaczyliście coś dobrego na własne oczy, że ten czas także dla was był niezwykły, tak jak dla mnie. Nie dajcie temu zgasnąć, trwajcie w dobru i miłosierdziu.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Coś się kończy, ale nadal trwa [PODSUMOWANIE]
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.