Czy Konkordat należy wypowiedzieć?
Szokującą niekompetencją grzeszy wywiad z prof. Wiktorem Osiatyńskim, zamieszczony w ostatnim numerze Newsweeka (z 28.07). Wbrew faktom uczony dowodzi, że Konkordat prowadzi Polskę ku modelowi państwa wyznaniowego i fundamentalistycznego. Domaga się więc jego wypowiedzenia.
Zdaniem Osiatyńskiego, Konkordat Rzeczypospolitej Polskiej ze Stolicą Apostolską czyni z Kościoła "uprzywilejowaną w państwie i prawie instytucję". Pogląd ten nie ma uzasadnienia w rzeczywistości.
Po pierwsze, Kościół katolicki - a ten ma na myśli Osiatyński - nie jest bardziej uprzywilejowany niż jakikolwiek inny Kościół na ziemi polskiej. Wszystkie Kościoły - na zasadzie konstytucyjnego równouprawnienia wyzwań - mają te same prawa.
Po drugie, umowa konkordatowa zawiera gwarancję, że Kościół - mimo że jest organizacją o zasięgu światowym - respektować będzie w stu procentach prawo polskie. W związku z tym poszczególne artykuły Konkordatu w większości wypadków zawierają odniesienia do tego prawa. A dotyczy to wszelkich działań Kościoła, poczynając od sprawowania kultu, a kończąc na działalności gospodarczej.
A jeśli chodzi o ulgi czy zwolnienia podatkowe, to Kościół korzysta z nich na tych samych zasadach, na jakich polski ustawodawca przyznał je innym podmiotom. Analogicznie jest, jeśli chodzi o korzystanie ze środków publicznych. Kościół na do nich takie same prawo jak i inne podmioty, a chcąc je pozyskać, staje do tych samych konkursów.
Nie stoi to w sprzeczności z zasadą, że w sprawach wewnętrznych (nieregulowanych przez prawo polskie) Kościół kieruje się własnym prawem (kanonicznym). Zasada ta odpowiada standardom wszelkich ratyfikowanych przez Polskę umów międzynarodowych. Tak samo jest zresztą we wszystkich innych krajach świata, poza totalitarnymi. Nie można więc powiedzieć, że Kościół jest "uprzywilejowaną w państwie i prawie instytucją".
Drugim częstym błędem krytyków polskiego Konkordatu, także prof. Osiatyńskiego, jest traktowanie niemal wszelkich zapisów Konkordatu jako wyjątkowych i niespotykanych. Tymczasem rozwiązania, jakie wprowadza nasz Konkordat, są standardem w większości demokratycznych państw europejskich. Do takich standardów należą m.in. opieka duszpasterska w wojsku, służbie zdrowia i innych zakładach zamkniętych, lekcje religii w powszechnym systemie edukacji (nie ma ich tyko we Francji i Słowenii), finansowanie przez państwo szkół wyznaniowych, opieka państwa nad kościelnymi zabytkami, ulgi na cele religijne i charytatywne, zwolnienia instytucji kościelnych od podatków, a w wielu krajach możliwość odprowadzania części podatków na Kościół. Pewien wyjątek stanowi Francja, w której została przyjęta zasada "świeckości państwa", wykluczająca np. organizację lekcji religii w szkole czy obecność symboli religijnych w budynkach publicznych.
To, co przyznaje Konkordat Kościołowi w Polsce, nie są to jakieś szczególne przywileje, lecz elementarne standardy współczesnej demokracji, obecne w większości państw Unii Europejskiej.
Najbardziej absurdalną jednak tezą Osiatyńskiego jest twierdzenie, że "skutki przyjęcia konkordatu (...) widać najbardziej jest po pedofilii", a konkretnie w tym, że "Kościół nie jest zobowiązany do zgłaszania przestępstw natury moralnej organom ścigania".
Tymczasem w Konkordacie nie ma na ten temat ani słowa, poza tym, że księża mają obowiązek przestrzegać polskie prawo. I dlatego - tak samo jak inni obywatele - nie muszą obowiązkowo zgłaszać takich przestępstw. Art. 304 kpk stanowi, że poinformowanie prokuratury o przypadku pedofilii jest "społecznym obowiązkiem", a nie bezwzględnym wymogiem. Żaden podmiot kościelny (i jakikolwiek inny) nie jest do tego zobowiązany.
Polska państwem wyznaniowym?
Koronną tezą prof. Osiatyńskiego jest twierdzenie, że Polska - po podpisaniu Konkordatu - idzie w kierunku państwa wyznaniowego. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Zapisy polskiego konkordatu są zgodne z postoświeceniową zasadą "rozdziału Kościoła i państwa", która likwiduje państwa wyznaniowe. Natomiast na gruncie katolickim kres koncepcji "Kościoła państwowego" położył II Sobór Watykański, promujący zasadę suwerenności wspólnoty kościelnej wobec politycznej.
Jedyne kraje, w których określona religia ma status "państwowej", istnieją wciąż na gruncie protestanckim i prawosławnym. Na czym to polega?
Najsilniejszy związek między Kościołem a państwem obserwujemy w Grecji. Grecki model - gdzie 95% obywateli przyznaje się do prawosławia - uznać można za współczesną formę "cezaropapizmu". Prawosławie ma tam konstytucyjny charakter "religii dominującej". Umocowanie w konstytucji państwa mają nawet "święte kanony wiary". Prawo karne ściga też przestępstwa wewnątrzkościelne, np. złamanie tajemnicy spowiedzi.
Status religii państwowej gwarantują także niektóre państwa tradycji protestanckiej. Obecnie są to Dania i Wielka Brytania. Konstytucja Danii stwierdza, że "Ewangelicki Kościół Luterański jest Kościołem narodowym i jako taki jest wspierany przez państwo". Należy doń 84% obywateli. Konstytucja gwarantuje Kościołowi wewnętrzną autonomię w sprawach doktrynalnych, natomiast w innych podlega on decyzjom parlamentu oraz ministra ds. kościelnych. Duchowni mają status urzędników państwowych. Działalność Kościoła luterańskiego finansowana jest z budżetu państwa. Środki na ten cel czerpie ze specjalnego podatku kościelnego.
W Anglii od czasów Henryka VIII i Aktu Supremacji (1534 r.) Kościołem państwowym jest Kościół anglikański. Najwyższym Zwierzchnikiem jest królowa. Jej zwierzchnictwu podlega też Kościół prezbiteriański Szkocji, mający analogiczny status. Prawo wyznaniowe (w tym kanoniczne) stanowi integralną część prawa państwowego. Nominacje na wyższe stanowiska kościelne odbywają się pod patronatem Korony (za pośrednictwem kościelno-państwowej komisji). Duża część biskupów zasiada w Izbie Lordów.
Wyrównanie rachunków między państwem a Kościołem
Prof. Osiatyński twierdzi, że w Polsce "kościelny rachunek jest już spłacony" i taką tezę zawiera sam tytuł wywiadu. Nie wyjaśnia dokładnie, o jaki "rachunek" mu chodzi, ale pewnie ma na myśli długi, jakie państwo miało wobec Kościoła po okresie totalitaryzmu. Tymczasem Rzeczpospolita Polska - mimo dokonanych rewindykacji - jest wciąż wielkim dłużnikiem zarówno Kościoła katolickiego, jak i innych wspólnot wyznaniowych.
Jeśli chodzi o Kościół katolicki, to 31% dóbr zabranych mu na terenach obecnej Rzeczypospolitej pozostaje w rękach państwa. Ukazuje to opublikowany w ub.r. raport przygotowany przez ks. prof. Dariusza Walencika na zlecenie Komisji Konkordatowych Rządu i Episkopatu. Opracowanie nosi tytuł "Regulacje prawne - nacjonalizacja - rewindykacja. Nieruchomości Kościoła katolickiego w Polsce w latach 1918-2012".
Ks. prof. Walencik wylicza, że - pomimo 20 lat działania Komisji Majątkowej - w rękach polskiego państwa pozostało jeszcze 62 tys. 357,6 ha ziemi zabranej Kościołowi oraz kilkaset nieruchomości budowlanych, często o dużej wartości.
W sumie w okresie 25 lat wolnej Polski osobom prawnym Kościoła katolickiego państwo zwróciło 115 tys. 714,7 ha gruntów i 490 budynków oraz przekazało 140 mln 326,8 tys. zł. tytułem odszkodowań.
Zupełnie inaczej sprawy te są regulowane w niektórych innych postkomunistycznych państwach np. w Republice Czeskiej. Czeski Sejm 14 lipca 2012 r. przyjął ustawę o całkowitym zwrocie mienia związkom wyznaniowym. Została ona podpisana przez prezydenta. Część zrabowanych Kościołom dóbr ma zostać zwrócona w naturze, reszta jako odszkodowanie pieniężne. Kościoły w Republice Czeskiej mają otrzymać 200 tys. hektarów ziemi i lasów, 2,5 tys. budynków, a ponadto sumę 2,5 miliarda euro, wypłacaną w ciągu najbliższych 30 lat.
Porównanie tych faktów jest szokujące. Mała Republika Czeska, uznawana za jedno z najbardziej zlaicyzowanych państw w Europie, odda Kościołom czterokrotnie więcej niż Polska, która należy do najbardziej katolickich. Ciekawe, co powiedziałby na ten temat prof. Osiatyński? Myślę, że ucieszyłby się, że żyje jednak w Polsce.
Skomentuj artykuł