Czy można wymagać od księży? Zdecydowanie trzeba

(fot. Jacek Zelek)

Pracowaliśmy wspólnie nad redakcją brewiarza. Zapytałam ówczesnego przeora tynieckiego, dlaczego dnie świętych: Agnieszki, Scholastyki i Gertrudy, obchodzone jako święta lub uroczystości, zrobił tylko wspomnieniami w klasztorach męskich. "No przecież nie można wymagać od ojców, żeby obchodzili..." A od nas można i trzeba wymagać, żebyśmy obchodziły uroczyście świętych panów. Świętość kobiet, czy to męczennic, czy mniszek, czy matek, to ich sprawa prywatna; ale świętość mężczyzn, zwłaszcza kapłanów, to sprawa całego Kościoła.

Parę lat temu nasz proboszcz opowiadał, że był 2 lutego w którejś pobliskiej parafii do pomocy w spowiadaniu; było tam także kilku innych księży z okolicy, m. in. zmartwychwstaniec (Congregatio Resurrectionis, CR) z Krokowej. No więc siedzieli w konfesjonałach, a tamtejszy proboszcz mówił kazanie i usiłował wyjaśnić ludziom, co to jest życie zakonne. A że niewiele o nim wiedział, wybrał sobie jako wyróżnik te skróty po nazwisku, i powiada: "Popatrzcie, tu jest ksiądz z Krokowej, on także ma z tyłu dwie literki..." Nasz proboszcz mało z konfesjonału nie wypadł, bo sobie pomyślał, jak niewygodnie musi być siedzieć na dwóch tylko literkach. Niestety jednak taki poziom znajomości sprawy nie jest wcale rzadki.

Kiedy pracowałam nad nadesłanymi do warszawskich wizytek materiałami (te Lineamenta), okazało się, że nie wszystkie zakony nadesłały je zgodnie z instrukcją. Od niektórych były odpowiedzi poszczególnych klasztorów, a czasem nawet, zamiast tego, odpowiedzi pojedynczych zakonnic. Była to więc duża góra materiału, ale rzecz ciekawa: wśród różnych sformułowań, wśród różnych duchowości, przewijał się stale i niezmiennie jeden motyw, a mianowicie, że jedyną podstawą do podjęcia życia mniszki jest osobista miłość, osobiste zauroczenie Chrystusem. To było dla wszystkich piszących tak oczywiste jak oddech. Jak to się dzieje, że dla księży to jest zaskoczenie, nie wiem; może temat "dlaczego zakonnice idą do klasztoru" jest dla nich w seminarium zbyt mało ważny, żeby nad nim zechcieli pomyśleć; i wystarcza im przekonanie romantycznych powieściopisarzy, że z zawiedzionej miłości... Niemniej jednak zaskoczeniem naprawdę bywa, i to z dobrym skutkiem.

Znam kapłana, który chciał napisać pracę z historii duchowości i wybrał sobie do tego celu przedrozbiorowe rozmyślania z pewnego nieistniejącego już klasztoru żeńskiego. Chrystocentryzm tych rozmyślań uderzył go już pierwszego dnia, kiedy do nich dotarł. Krótko później był Wielki Post i jakiś konfrater zaprosił tego księdza z rekolekcjami do swojej parafii. Parafia była w szczególnie trudnej sytuacji; splajtował zakład pracy, który zatrudniał duży procent tamtejszych mieszkańców, więc bezrobocie, bieda, beznadzieja. O czym do nich mówić? Mój znajomy, wciąż pod wrażeniem tych rozmyślań, mówił do nich o Chrystusie. I kościół był pełny.

No widzisz, Balaamie...I to nawet nie były zakonnice. A ty nam wciąż powtarzasz w kółko te tyrady o aborcji, eutanazji, homoseksualizmie, grzechach Unii Europejskiej i wadach "dzisiejszego świata"... Jeżeli naprawdę nie potrafisz inaczej i musisz nam po raz kolejny puszczać tę taśmę, to przycisz trochę: ja się przez ten czas zdrzemnę.

W czasach, kiedy jeszcze nie było komputerów ani dostępnych ogólnie powielaczy, byłam przez wiele lat zatrudniona jako maszynistka sąsiedniego dekanatu i przepisywałam po trzy, cztery lub pięć razy wszelkie okólniki owej (sąsiadującej z naszą) diecezji, żeby dziekan mógł je rozesłać do swoich księży. Jeden był szczególnie długi, pamiętam go dobrze, zawierał instrukcję o duchowości kapłańskiej i był tam fragment o kapłańskim posłuszeństwie. Powiedziane było, że jest ono różne od posłuszeństwa zakonnego, a to dlatego, że zakonnik jest posłuszny dla umartwienia, a kapłan - dla naśladowania Chrystusa. Pamiętam, jak wtedy podskoczyłam, ale co miałam biedna robić? Zmieniać tekst, jakim prawem? Krytykować biskupa, autora tej instrukcji - ja, nędzna zakonniczka, ostatnie pomiotło? Zdaje mi się jednak, że dopisałam tam odnośnik do stosownego rozdziału Reguły św. Benedykta. Tylko że czego można wymagać od szeregowych księży, jeśli ich zwierzchnicy i formatorzy mają takie pojęcie?

Nawet nasi właśni współbracia zakonni przejawiają czasami jakieś ślady formacji, odsyłającej całą żeńską połowę Kościoła do spraw marginalnych. Pamiętam, jak około roku 1980 pracowaliśmy wspólnie nad redakcją posoborowego brewiarza monastycznego po polsku. Za dział "Proprium sanctorum" odpowiedzialny był ówczesny przeor tyniecki. Kiedy go zapytałam, dlaczego dnie świętych: Agnieszki, Scholastyki i Gertrudy, w dawnym brewiarzu monastycznym obchodzone jako święta lub uroczystości, zrobił wspomnieniami tylko, przynajmniej w klasztorach męskich (w żeńskich mogły zachować dawną rangę) - spojrzał na mnie zdumiony: "No przecież nie można wymagać od ojców, żeby obchodzili..." Nie można wymagać, żeby obchodzili! A od nas można i trzeba wymagać, żebyśmy obchodziły uroczyście świętych panów. Świętość kobiet, czy to męczennic, czy mniszek, czy matek, to ich sprawa prywatna; ale świętość mężczyzn, zwłaszcza kapłanów, to sprawa całego Kościoła. Ostatecznie wygląda na to, że o stopniu świętości decyduje urząd, nie miłość.

Pewien recenzent mojej książki "Białe i bure", chociaż tę książkę chwali, zakłada jako coś oczywistego, że ja ją pisałam dla żeńskiej tylko młodzieży. Historia życia monastycznego opracowana w ten sposób, że o mniszkach jest tam mniej więcej tyleż stronic, co o mnichach, nie mogłaby przecież zainteresować istot rodzaju męskiego! Gdyby więc mówiła tylko o panach, a o paniach zawierała najwyżej wzmianki przy końcu rozdziałów, to co innego, wtedy byłaby dla wszystkich.

Wśród księży diecezjalnych zdarza się, że któryś z nich uważa się za szczególnego eksperta od spraw zakonnych tylko dlatego, że zna jakiś klasztor, a już zwłaszcza jeśli tam spowiada. Pamiętam, jak w pierwszym okresie reformy posoborowej ukazał się w Homo Dei artykuł pewnego biskupa o tym, jak to w jego diecezji powołano komisję do reformy zakonów żeńskich; i składała się ta komisja z samych wybitnych "ekspertów, z których niektórzy nawet raz i drugi do klauzury weszli"! Poważnie. Ludzie, którzy sami nigdy nie próbowali życia zakonnego, którzy znają jego teorię z książek, a praktykę tylko z konfesjonału (czyli od strony prania brudów: to tak, jakby jakieś środowisko "znać" tylko na podstawie wokandy sądowej); którzy jeden czy dwa korytarze klasztoru obejrzeli od środka, kiedy trzeba było wyspowiadać chorą zakonnicę - uważają się za ekspertów, powołanych żeby reformować.

- Oślico jakaś, no to jak mogą reformować: czy mają się najpierw zapisać do nowicjatu na mniszki?

- Balaamie, jedyna skuteczna reforma to reforma od wewnątrz. Z zewnątrz można najwyżej zachęcać, pomagać, ale i to ostrożnie, jeśli się takiego stylu życia samemu nigdy nie próbowało. Inaczej można narobić więcej bałaganu niż dobra. I niejeden już w historii narobił.

Jeszcze jeden żelazny temat obok aborcji i in vitro, na szczęście sezonowy, to komercjalizacja świąt Bożego Narodzenia. Otóż któregoś roku w grudniu pewien celebrans zachęcał nas (bo nikogo innego w kaplicy nie było) do rachunku sumienia: czy przygotowujemy się do Świąt w sercu, czy w super-markecie. Nie mówiąc już o tym, że kilka z nas nigdy w życiu w super-markecie nie było, bo za naszej młodości takie rzeczy jeszcze nie istniały - zdumiewająca znajomość życia klauzurowych zakonnic...

Nie twierdzę wcale, że nasza rola w Kościele jest aż taka, że wszyscy powinni o nas wiedzieć i wciąż o nas myśleć. Ale każdy rodzaj powołania, istniejący w Kościele, trzeba jako tako rozumieć, jeśli się chce do niego mówić, już nie wspominając o reformowaniu. Czyli dobrze byłoby przynajmniej wiedzieć, zanim się zacznie mówić, że w tej sprawie jest coś do wiedzenia; coś więcej niż "literki z tyłu", niż wygląd klauzurowego korytarza i te nudne grzechy, które zakonnice przynoszą do konfesjonału.

Ale jest też wesoło, kiedy jakiś ksiądz (to zresztą zdarza się i dziennikarzom) nagle odkrywa, że istnieje coś takiego jak życie kontemplacyjne i czuje się w obowiązku podzielić się z nami tym odkryciem. Chwali nas wtedy, aż się niedobrze robi, i wyjaśnia nam dokładnie, od Adama i Ewy, po co tu przyszłyśmy...

- Oślico, kto cię zadowoli? Nie wiedzieć, źle; wiedzieć, też źle?

- Balaamie, co innego wiedzieć i na podstawie tej wiedzy mówić do nas o Bogu, a co innego gadać w kółko o nas, powtarzając tylko to, co same lepiej i dłużej już wiemy... albo co od środka wygląda zupełnie inaczej. Ale o Bogu, Balaamie, tobie mówić bardzo trudno.

Kilka lat temu miałam okazję wysłuchać w święto Bożego Ciała aż czterech kazań. Z nich tylko jedno było o Chrystusie Panu; trzej inni kaznodzieje, w radio i w kościele, mówili o sobie i swojej godności kapłańskiej. Godność jest niezaprzeczalna… ale jednak Bóg ważniejszy. A było tak. Pierwotnie Eucharystia była po prostu miejscem kontaktu wiernych z Paschą Chrystusa i nie miała osobnego święta. Potem w Triduum paschalnym Wielki Czwartek zaczął służyć jako jej szczególne wspomnienie, właśnie w paschalnym kontekście. W średniowieczu powstało święto, mające uczcić eucharystyczną obecność Chrystusa już osobno, niejako od "technicznej" strony tej prawdy wiary, bez połączenia koniecznie z Wielkanocą. Wreszcie w wieku XX księża uznali, że to jest przede wszystkim ich święto, kult sakramentu Kapłaństwa. I objęli tym kultem wszystko, cokolwiek tylko poprzednio służyło czci Obecności Chrystusa, włącznie ze wszystkimi pierwszymi czwartkami; a ponieważ nie można przecież mówić na raz o wszystkim, mówią o sobie…

Małgorzata Borkowska OSB - benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Urodzona w 1939 r., mniszką została po ukończeniu filologii polskiej i filozofii na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologii na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy można wymagać od księży? Zdecydowanie trzeba
Komentarze (25)
21 maja 2018, 10:53
Podstawową refleleksją długiego życia za klauzurą, wydaje się być konstatacja o konieczności poprawienia innych. Smutne podsumowanie. ----------------------------------------------------------------------------------- Ilu z tych beznadziejnych kaznodzieji miało okazję usłyszeć (po kazaniu) w cztery oczy, co siostra przełożona, czy siostra profesor o tym sądzi? A ilu z nich dostało od siostry przełożonej przez rekolekcjami czy kazaniem informację o tym co trapi wspólnotę?
MC
Mateusz Cymbała
20 maja 2018, 13:43
Autorka artykułu wygląda na obrażoną, albo mocno zraniona przez jakiegoś księdza. Przecież jest tylu wspaiałych duchownych, którzy niosą nam Chrystusa i naprwade żyją ewangelią. Sytuacje przedstwione powyżej pewnie są prawdziwe i należą im się słowa krytyki, ale na litość Boską nie róbmy z tego pewnej normy w Kościele - wszyscy księża to tacy źli etc. Tekst oskraża a nie porusza problem i dąży do reflesksji. 
IC
Iwona czaplicka
20 maja 2018, 11:02
Bycie ksiedzem to wspaniala fucha. Umiec nie trzeba prawie nic - sama bylam zaskoczona gdy ksiadz nie wiedzial ze w czasach rzymskich nie znano strzemion. To bylo na marginesie mojej krytyki jakiegos religijnego filmu. Strzemie w tych czasach to jak czolg w sredniowieczu. Lacina? Tez sie uczylam, najpierw klasycznej, potem medycznej i nie jest trudna. Teologia? Gdybanologia mniemana, nie stosujaca metody naukowej. Wystarczy wykuc pare formulek - do egzaminu- i tak w pracy nikt sie pytal nie bedzie Pomamrotac, pomachac. Odpowiedzialnosc zerowa. Zadnej ciezkiej pracy. Sluzba - kto ma kucharke, sprzataczke czy praczke do dyspozycji. Luksusowe warunki w darmowym mieszkaniu. Luksusowe samochody. Faktycznie, slusznie okreslil  to jeden byly ksiadz -kto sie do roboty nie nadaje to idzie na ksiedza.
WK
Wiktor Kowal
20 maja 2018, 14:19
Też mi trudno uwierzyć, że ktoś może nie wiedzieć, że w czasach rzymskich nie znano strzemion. Ale to chyba szerszy problem i nie dotyczy tylko duchownych. Przed wojną wszyscy wiedzieli, że w czasach rzymskich nie znano strzemion.
IC
Iwona czaplicka
20 maja 2018, 17:25
Zdziwisz sie, ale tak. Na pewno moj dziadek wiedzial. I dziadek mojego szwagra. Nie jest to wiedza tajemna. A jak ktos chce wykladac teksty z tego czasu -  to powinien wiedziec. Powinien wiedziec jak wyglada kopyto wielblada- czyli nie tak jak Biblia mowi. I ile nog ma pajak - i znowu- Biblia klamie.
WW
Walenty Walentynowicz
20 maja 2018, 20:21
to co piszesz jest bzdura!!! zapewne bywają księża nieroby, jak i męzowie i ojcowie obiboki; ale tych księży co ja poznałem w swoim życiu, to zawsze byli ludzie ciężko pracujący - proszę ich nie krzywdzić swoimi nieprawdziwymi opiniami
IC
Iwona czaplicka
21 maja 2018, 06:46
Dziwne, ja widze samych nierobow. Nie pracuja, sa obslugiwani. To jak to nazwac? Ksiadz majacy caly etat w szpitalu -nieuchwytny i nikt nie moze powiedziec w jakich godzinach obecny. To ja tez tak chce - pelny etat a przyjde kiedy mam ochote.
21 maja 2018, 15:09
Oj, kobieto! Czy Ty w ogóle znasz (nie - widzisz) jakiegoś księdza? A może studiowałaś teologię? Ja - tak i zapewniam Cię, że to nie sa łatwe studia. Łacinę tez znam spoza studiów. Czy dla Ciebie każdy język to banał? Mam wrażenie, że ... chcesz zrobić wrażenie, ale trudne to jakieś i nieprawdziwe. A kapłanom, których znam, zazdroszczę.... kondycji i odporności, bo ja bym już dawno nie dała rady w tych rozlicznych kapłańskich aktywnościach (a nie - zbijaniu bąków). A co do księdza w szpitalu - on nie ma godzin przyjęć, jak lekarze, on ma dyżur całodobowy (na każde wezwanie). Pogodniejszego i prawdziwszego spojrzenia na życie życzę :-)
21 maja 2018, 15:14
I jeszcze jedno - wyjaśnij mi, do czego kapłanowi w jego posłudze potrzebna niezbędnie wiedza o strzemionach? I jakim sposobem ma to być wykładnik wiedzy "pozakońskiej"?
21 maja 2018, 23:58
Niedługo prawda, że "koń, jaki jest, każdy widzi" nie będzie taka oczywista, a co dopiero strzemiona ;-) 
IC
Iwona czaplicka
22 maja 2018, 13:19
Wiem ze ksiadz majacy caly etet w szpitalu i pensje jak lekarz nie ma godzin pracy. Nie bywa wiecej niz dwie-trzy godziny tygodniowo - kiedy mu pasuje. To zreszta dobrze, po co ma pacjentom przeszkadzac. Tylko pytanie czemu wszyscy na takich nierobow musimy pracowac
IC
Iwona czaplicka
22 maja 2018, 13:24
Tak sie sklada ze pracowalam z teologami - i zaginalam ich na tematach humanistycznych. Wlasnie tez brak wiedzy o historii, zupelny brak logicznego myslenia - jak u pieciolatka. Np. nie potrafili okreslic co nazywaja czlowiekiem, i jak wyjechalam z organizmami mozaikowymi to nawet nie probowali okreslic jaki warunek (procentowy?) powinien taki organizm spelniac. Albo hybryda. Lacina jest jezykiem latwym -bo martwym. Koscielna to juz w ogole zdegenerowana. Nie, sa jezyki trudne - dla mnie te o trudnej fonetyce.
IC
Iwona czaplicka
22 maja 2018, 13:26
Ktos majacy caly etet a bedacy w pracy dwie-trzy godziny tygodniowo to nie naciagacz i obibok? Za panstwowe pieniadze, a pielegniarki polowe tego dostaja i haruja jak maszyny. Odpowiedzialnosci ksiadz nie ma zadnej - ja wlasnie w sprawie potraktowania mojego Ojca ksiedza szukalam.
IC
Iwona czaplicka
22 maja 2018, 13:30
Tylko ze to dotyczylo filmu biblijnego - wiec chyba ktos bedacy "humanistom" takie rzeczy powinien wiedziec. Ciagle sie ludzi poucza, ze nie znaja czasow, zwyczajow i nie moga sami interpretowac tekstow biblijnych. Okazuje sie ze i ksieza, i ludzie po teologii tez nie znaja. Zreszta gdzies juz napisalam - jako dziecko sie zorientowalam ze ksiedza bardzo latwo przycisnac do muru albo zlapac na klamstwie. Nie umieja wiekszosci rzeczy wytlumaczyc - i nawet dziecko poznaje ze ich wrzaski i kretactwa pokrywaja brak wiedzy.
IC
Iwona czaplicka
22 maja 2018, 13:35
Noe - wytlumacz mi to kopyto wielblada - tylko bez kretactw. Biblia mowi ze ...rzekl Bog do Mojzesza... wiec rzekl czy nie? Jest to dokladna instrukcja, co jesc a co nie. Wiec nie gatunek literacki, nie przenosnia. Wg. Biblii wielblad jest przezuwaczem nieparzystokopytnym. Co samo w sobie jest bzdura. Wiedzial to kazdy pastuch, poganiacz, rzeznik - i kazdy co widzial szkielet wielblada. Wiedzieli rzymianie, potrafiacy zwierzeta parzystokopytne okuwac. Wykorzystujac szpare miedzyraciczna. Nie omieli okuwac nieparzystokopytnych. Wiedzieli i przeprowadzali zabieg amputacji jednego palca -co u nieparzystokopytnych jest niemozliwe. Wiec tekst ten napisal ktos leniwy -bo nawet nie sprawdzil. I glupi, bo nie pomyslal ze ktos sprawdzi.
WW
Walenty Walentynowicz
19 maja 2018, 16:16
sami źli księża i jedna wspaniała bezgrzeszna, idealna zakonnica - babciu opowiadasz brednie, usprawiedliwieniem jest starośc i pycha!!!
19 maja 2018, 16:22
Przesadziłeś, Chłopie, w tych "komplementach", ale faktem jest, że czytając książkę miałam nieodparte wrażenie, że Siostra musiała do tej pory mieć strasznego pecha w swoim niekrótkim przecież życiu, że spotykała samych takich...  Pewnie, książka jako przestroga dla kleryków - tak, ale jako obraz rzeczywistości - zdecydowanie - NIE
TK
Taki Kwiatek
20 maja 2018, 12:05
proszę nie obrażać s. Małgorzaty. Ma wiedzę i wykształcenie którego można tylko pozazdrościć. Wstydź się człowieku 
WW
Walenty Walentynowicz
21 maja 2018, 20:33
wiedza i wykształcenie nie stanowią o madrości, której  w tych frustracjach brakuje
MR
Maciej Roszkowski
21 maja 2018, 21:38
Pokory! Już pisałem, że moda na dowcipy chłopskie i brak kultury już jest niemodna
J P
19 maja 2018, 12:40
Bardzo trafne spostrzeżenia s. Małgorzaty. Według mnie refleksja odbiorców nie może ograniczać się do kwestii kaznodziejstwa, ale stosunku kleru do zakonnic w ogóle. Nie łudźmy się, treść i poziom kazań bardzo często wynika z lekceważącego stusunku większośi księży do zakonnic jako ograniczonych umysłowo kobiet, czyli gorszej części ludzkości i Kościoła. Dla przeciętnego kapłana zakonnica to sprzątaczka, praczka, służąca. Nie zmienimy tego, jeśli nie będziemy ostro sprzeciwiać się takiemu traktowaniu kobiet i zakonnic w Kościele. Same siostry mają tu wiele do zrobienia, a więc nie dać się traktować w taki sposób, do czynienia czego życzę odwagi!
19 maja 2018, 16:25
Jakoś spotykam kapłanów, dla których zakonnice są siostrami w życiu poświęconym wyłącznie Bogu i na które patrzą z wielkim szacunkiem i radością (tak, właśnie). A jeśli któryś ksiądz traktuje je tak, jak powyżej opisała Siostra i potwierdza J P, to jestem pewna, że w ten sam sposób traktuje kobiety w ogóle. A dlaczego? Każdy z nich sam musi sobie uczciwie odpowiedzieć.  
18 maja 2018, 19:06
Problem z głupotą księży niedługo ustanie przez brak powołań. Oby nie zabrakło wtedy mądrej i świątobliwej Siostrze sił, by w ich miejsce mówić kazania. 
MR
Maciej Roszkowski
18 maja 2018, 18:24
Siostra Małgorzata Borkowska jak zwykle wspaniała. Czarno widzę przyszlość łodzi Piotrowej jeśli takie osoby nie bedą miały istotnego wpływu na jej kurs
E
Ewcia
18 maja 2018, 16:13
Ja szczerze współczuję s. Małgorzacie, że w swoim życiu spotkała tylko "ciemnotę i ciasnotę" umysłu. Naprawdę biedna kobieta, bo z tego, co jest tu publikowane wynika, że nigdy nie spotkała mądrych, doświadczonych w życiu duchowym kapłanów i kaznodziejów. Ja to czytam, czuję się jak w "Matrixie", bo ja nie mam takich doświadczeń. Może jestem "szczęściarą", może coś innego... Z drugiej strony, myślę sobie, że te zakonnice za kratami to naprawdę nie mają ani szczęścia, ani rozeznania, skoro zapraszają na swoje dni skupienia i katechezy takich księży. Chyba że to wszystko celowa gra, aby potem jednego z drugim obgadać na łamach książki.