Dlaczego język kazań tak bardzo różni się od tego, którym mówimy?

Fot. Unsplash

Gdy zaczyna się od historyjki z życia, jest szansa, że nie będzie tak źle. Jeśli od wiersza, wiem, że to będzie próba charakteru. A gdy startujemy od opowiastki Bruno Ferrero – na dziewięćdziesiąt dziewięć procent dalej będzie tylko gorzej.

Przygotowując pewne warsztaty, zapytałam w jednej z katolickich, facebookowych grup o przykłady „kościelnego” języka. Miałam na myśli charakterystyczne sformułowania nie tylko duchownych, ale i świeckich, jednak na ponad dwieście pięćdziesiąt komentarzy większość dotyczyła języka… kazań. Bo jak w starym dowcipie: ksiądz nie je, tylko spożywa, nie idzie, ale kroczy, nie chce, tylko pragnie i nie mówi kazania, tylko wygłasza słowo. A czcigodni bracia i siostry, zgromadzeni przy eucharystycznym stole, niczego innego nie pragną w głębi swych serc, jak tego, by wygłaszanie wreszcie się skończyło.

Nie dlatego, że my, świeccy, nie lubimy słuchać homilii ani kazań. Nie dlatego, że z nawyku zaczyna nam się nudzić zaraz po Ewangelii i odpływamy myślami tuż po wiadomym, bratersko-siostrzanym zawołaniu (choć jeszcze gorzej jest, gdy z ambony słyszymy „szanowni państwo…”). Nie dlatego, że homilie bywają długie jak tegoroczna zima i porywające jak mdły zefirek.

DEON.PL POLECA

Nie lubimy słuchać, bo język kazań tak bardzo się różni od tego, co słyszymy i mówimy w zwykłym, codziennym życiu, że natychmiast dostajemy nagłego ataku nieprzystawalności jednej rzeczywistości do drugiej, a mózg jasno kwalifikuje treści jako „nie do mnie” i oddaje się mniej pobożnym rozrywkom, jak liczenie kapeluszy, obserwowanie wróbla, który wleciał do kościoła (narobi na figurę, czy nie?) – a w czasach pandemicznych – odliczanie obecnych z podziałem na kaszlących i niekaszlących.

A minuty mijają. Minuty pełne kroczenia i przyjmowania trudu, pełne brania swoich krzyży i rozważania w swoim sercu. Minuty wypełnione cudzą, wyszperaną wczoraj koło północy w otchłani internetu sążnistą homilią na piętnastą niedzielę zwykłą, rok A.

Najczcigodniejszy nasz kapłan zachęca do pochylania się z troską, do czynienia, podążania i miłowania, chcąc nas ubóstwem swoim ubogacić. Tym językowym. Bo Ewangelia jest bogata w znaczenie, prosta i piękna, a dobrze znane biblijne wersety i wyrażenia są wyjątkowe i brzmią poruszająco i uroczyście, dopóki się ich homiletycznie nie zarżnie nadużywaniem w sprawach mniejszej wagi. Wtedy przestają być przestrzenią zapraszającą do wchodzenia w boskie tajemnice, a zaczynają być znakiem rozpoznawczym katolickiej nudy i oklepania. Wtedy charakterystyczne biblijne frazy, powtórzone w kazaniach tysiąc razy, stają się sloganami, pusto brzmiącymi, bez mocy przekonywania.

A my chcemy mocy.
Chcemy być przekonywani i to przekonywani skutecznie.
Chcemy czuć, że nam się głosi żywego Boga, a nie tylko do nas monotonnie gada, jakby skończyła się kroplówka z testosteronem.
Że te słowa są szczególne, a nie tylko podkreślany jest ich szczególny wyraz.
Bo gdy nie są, wychodzimy z kościoła głodni. Święty Paweł na pewno nie napisał: biada mi, gdybym nie głosił kwiecistych kazań.

Wszystko to, co wyżej, byłoby tylko zaczepką, gdyby nie jeden trudny fakt: język kościelny często staje się przeszkodą nie do pokonania dla tych, który nie mają z nim do czynienia regularnie i stale. Język kościelny, nie język Kościoła. Czym się różni język kościelny od języka Kościoła? Tym, czym ciepła woda z kranu od wody z czystego, górskiego strumienia. Obie można wypić. Tylko do jednej chce się wracać. Kto wróci, gdy już będzie można? Kto uwierzy, że Słowo Boże jest o wiele bardziej żywe od usypiającego kazania? Kto będzie miał ochotę i determinację, by ponownie przyzwyczaić się do odklejonych od świata kościelnych frazesów?

A gdy pandemia sprawia, że nas w kościołach nie ma albo jesteśmy zdalnie w tych, gdzie homilia nas porusza – trudno nam jest wracać do swoich parafii. Zwłaszcza wtedy, gdy nie mamy w nich księży głoszących Chrystusa prosto, blisko, bez napuszonych kościółkowych sloganów. Komentujących i zanurzających nas w Ewangelii, a nie w świeckich, świątobliwych przypowiastkach na zbliżony temat. Mówiących do nas tak, że chcemy słuchać, bo to jest język, jakim sami mówimy. Nawet, jeśli my sami nie mówimy nim o Bogu.

Bo nam bardzo potrzeba mówienia o Bogu. Takiego, które zrozumiemy, zapamiętamy i powtórzymy komuś bliskiemu. Takiego, które nas do Niego pociągnie i zbliży. I są tacy, co tak właśnie mówią. Wciąż nieliczni.

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dlaczego język kazań tak bardzo różni się od tego, którym mówimy?
Komentarze (9)
WC
~Wojciech Chajec
7 maja 2021, 13:14
A ja lubię słuchać kazań. I lubię, gdy są mówione językiem uroczystym. Tam jest mówione to, co powinno być: taki wzorzec, do którego zdążamy. A tytuł można strawestować: Dlaczego nasze postępowanie tak się różni od czynów Chrystusa?
MK
~Matylda Kostrzewska
26 kwietnia 2021, 17:19
Dlatego polecam kazania w Świętej Trójcy. Wszystkich, którzy je głoszą. Na przykład wczorajsze: https://www.youtube.com/watch?v=spS4sJoxZJ8&list=PLLQBzwDpH_MT0RZvjoo6icn6Goy7CCZuW. Przypominam, żebyście się nie zniechęcili : początek to zawsze część wstępna, wyjaśnienia, część historyczna. Serdecznie zachęcam do wzmocnienia w ten sposób swojej wiary.
MR
~Ma Rek
25 kwietnia 2021, 10:38
Homilia to wypadkowa kilku rzeczy: Po pierwsze, trzeba uwzględnić to, co o homilii mówią dokumenty Kościoła, np obszerna część adh, ap. "Evangelii gaudium" (świeccy mogą tego nie znać); tu chodzi o aktualizację słowa Bożego. Po drugie, jak homilię rozumie sam ksiądz; w większości wypadków on sam jest ze swej homilii bardzo zadowolony, i niekoniecznie egoistycznie, myśli bowiem na ogół, że dał z siebie wszystko i wygłosił homilię taką, jakiej sam by chciał słuchać. I koło się zamyka.
JY
~john yossarian
25 kwietnia 2021, 00:00
To niestety nie jest tylko język kazań. To cały język "kościelny": kazania, modlitwy, pieśni, czytania.... Spójrzmy choćby na ewangelìę św. Jana oczami (uszami) ludzi urodzonych w XXI w. A jak jeszcze w wersji śpiewanej, to już w ogóle odjazd. (A propos wrzućcie na YT "przerażający śpiew księdza" :). Język kultu z założenia ma być dostojny i wyszukany, taki niecodzienny, ale przez to staje się martwy jak łacina czy inny sanskryt i traci komunikatywność. W rezultacie dla coraz większej liczby młodych ludzi cały przekaz wiary to opowieści dziwnej treści w dodatku w jakimś śmiesznym narzeczu...
MK
~Matylda Kostrzewska
26 kwietnia 2021, 17:24
W ogóle Apokalipsa jest całkowicie niezrozumiała dla przeciętnego niedouczonego odbiorcy, w tym mnie - przyznaję !. Kojarzy się z filmem katastroficznym zamiast z Obietnicą i Nadzieją. A Św. Jan opowiadając o Zbawicielu, sam nawiązuje do symboliki ST i głosi poprzez tę symbolikę. Miłość i miłosierdzie Boga, a nie jakiś krwawy horror. Nik nam tego tak nie tłumaczy. Nie w KRK.
WW
~Wojtek Wicher
26 kwietnia 2021, 23:18
Polecam "Straszne rekolekcje" o. Szustaka nt. Apokalipsy. https://youtube.com/playlist?list=PLVdrvbY9AVQp6yiMU9t49u5UsTxqiyVek
JN
~Jan Nowak
24 kwietnia 2021, 11:22
Śp Ks. Pawlukiewicz mówił kiedyś: dlaczego męczy nas język Biblii, a bawi nas język Zenka Martyniuka. Bo my w głębi duszy tacy jesteśmy: kochamy disco-polo, a nie lubimy i nie rozumiemy Pendereckiego.
KS
Konrad Schneider
24 kwietnia 2021, 13:12
~ Jan Nowak: To moze byc jedna z prob wyjasnienia tego fenomenu. Ale pozostaje jeszcze inny aspekt, na ktory zwrocil uwage Mark Twain. Pewien ksiadz zapytal sie go, dlaczego ludzie go sluchaja, mimo, ze opowiada przeciez zmyslone historie. Mark Twain odpowiedzial na swoj sposob: "Bo my opowiadamy bajki w taki sposob, jakby to byly prawdziwe historie. A wy opowiadacie prawdziwe historie tak, jakby to byly bajki!"
TO
~Tomasz Ostański
25 kwietnia 2021, 23:07
Konrad Schneider W punkt :) Cytat z M. Twaina to dwuzdaniowe streszczenie artykułu w pełni oddające jego istotę i przesłanie.