Duszpasterstwo było dla mnie drugim domem. Tamte przyjaźnie trwają do dziś

Fot. Helena Lopes / Unsplash

Czym są duszpasterstwa akademickie? Czy to „katolickie biura matrymonialne”, offline'owe bańki społeczne czy przestrzenie umożliwiające pogłębianie osobistej wiary? Dla mnie ważne jest to, że ludzie, których tam poznałam, poprowadzili mnie w głąb wiary. Nie nachalną ewangelizacją - ale przez to, że zrobili mi miejsce, że pomogli mi się oswoić, zakorzenić i rozwinąć duchowo w swoim tempie. Poczuć w Kościele jak u siebie.

Kiedyś były to ośrodki niezależnej myśli i centra pomocy opozycjonistom, dziś są kojarzone raczej ze wspólnotą młodych ludzi podzielających pewne wartości. Już za moment ich funkcjonowanie ruszy z kopyta, a czym są te miejsca, nie przekonasz się, dopóki sam nie spędzisz w nich trochę czasu. To ważne zastrzeżenie u progu października: nie da się poznać, wrosnąć i czerpać z żadnej wspólnoty, jeśli nie dasz jej i sobie czasu na zbudowanie relacji i wspólnej historii. I jeszcze jedno - ta relacja nie zbuduje się też... z samego klikania lajków na fanpage'u.

Z duszpasterstwami akademickimi jest jak z parafiami w Kościele. Ich bogactwo, różnorodność i specyfika sprawiają, że każdy może znaleźć w nich swoje miejsce. Trzeba tylko odważyć się ich poszukać, ruszyć z kanapy i wejść w nie całym sobą. Choć samo ich obserwowanie także może przynieść zaskakujące owoce.

Nie szukałam Jezusa ani męża

Do duszpasterstwa, z którym związałam się na studiach, trafiłam z czystego przypadku. Nie szukałam tam Pana Jezusa (przyznaję bez bicia) ani męża (wbrew obiegowym opiniom) - choć i Jednego, i drugiego koniec końców właśnie tam spotkałam. Do „Redemptora” przyprowadziła mnie koleżanka (która miała w tym własny cel), a ja nieszczególnie opierałam się jej namowom, ponieważ byłam przekonana, że to właśnie przy kościele spotkam ludzi, przy których będę czuła się bezpiecznie. To właśnie tego mi najbardziej brakowało u progu studiów, w obcym, wielkim mieście - środowiska ludzi podzielających wartości, które były dla mnie ważne, przy których czułabym się przyjęta i zaakceptowana taka, jaka jestem. Nade wszystko: bezpieczna.

DEON.PL POLECA

Duszpasterstwo szybko stało się dla mnie drugim domem, a przyjaźnie, które tam zawarłam, trwają do dziś. Najważniejsze jednak jest to, że ludzie, których tam poznałam, poprowadzili mnie w głąb wiary. Nie na siłę, nie nachalną ewangelizacją, nawet nie porywającą katechizacją, tylko przez to, że zrobili mi miejsce, że pomogli mi się oswoić, zakorzenić i rozwinąć duchowo w swoim tempie. Poczuć w Kościele jak u siebie. Najpierw przyjęli mnie, a potem stopniowo zapraszali do brania coraz większej odpowiedzialności za miejsce, w którym wzrastam. Jasne, że ważne było dla mnie piękno liturgii, że moją duchowość kształtowały tamtejsze msze, rekolekcje, wyjazdy, a poszczególni duszpasterze częściej bywali dla mnie ojcami niż braćmi (co akurat ja sobie chwalę) – to wszystko miało ogromne znaczenie dla tego, kim jestem dzisiaj.

Do zachwytu wiarą doprowadzili mnie ludzie

Kiedy patrzę wstecz, pierwsze rzuca mi się w czy to, że do zachwytu wiarą doprowadzili mnie... ludzie. Jedni lepiej uformowani, drudzy gorzej, ale wszyscy zjednoczeni we wspólnocie i tę wspólnotę mniej lub bardziej świadomie kształtujący. To właśnie w duszpasterstwie po raz pierwszy poczułam się w Kościele jak w domu. W domu, który mam szansę realnie budować.

Dla kogoś, kto wychował się na duszpasterskiej pustyni - bo inaczej, nawet przy dużej dozie wyrozumiałości, nie mogę nazwać mojej rodzinnej parafii - wejście do duszpasterstwa pozwoliło zetknąć się z oszałamiającym bogactwem Kościoła. Nie w sensie materialnym, ale duchowym (od razu przychodzi mi do głowy smak duszpasterskiej „herbaty” – najtańszej dostępnej wtedy na rynku). Ile w naszej wierze jest symboli, znaczeń, ruchów, wspólnot, duchowości, formacji, możliwości służenia innym – tego wszystkiego dowiadywałam się, lawirując w środowisku duszpasterskim, do którego trafiali i które tworzyli doprawdy rozmaici ludzie. I uderzało mnie, jak wszyscy nowi są przyjmowani, choć niejeden po krótkim czasie odchodził gdzie indziej. Bo we Wrocławiu jest gdzie churchingować. Samych duszpasterstw akademickich mamy trzynaście, a do tego jeszcze liczne wspólnoty charyzmatyczne i ewangelizacyjne, więc każdy może znaleźć coś dla siebie.

Zaglądają tu ci, którym z wiarą nie po drodze

Na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat mam przywilej naocznego obserwowania, jak zmieniają się młodzi ludzie wypełniający dziś duszpasterskie salki. Widać, jak różne są poszczególne pokolenia, jak inne problemy i wyzwania stawia przed nimi życie, jak inne (od moich własnych) mają oczekiwania wobec Kościoła. Ale jednocześnie jak na dłoni widać, że ciągle jest coś (Ktoś!), kto nas wszystkich łączy. Jezus Chrystus. W kakofonii głosów o kryzysie w Kościele jest to myśl pokrzepiająca, budująca i pozwalająca nabrać odrobinę dystansu do toczących się dyskusji. Kryzys jest naturalny, a w duszpasterstwie akademickim możemy przyglądać się mu jak pod mikroskopem, diagnozując przyczyny, ale przede wszystkim szukając rozwiązań.

Nie mówię oczywiście, że to jedyne takie miejsce. Duszpasterstwa akademickie były, są i będą jedną z wielu dróg prowadzących do Jezusa. Ale jest to też droga, której relatywnie łatwo się przyglądać. Na tej drodze stają dziś nie tylko ci, którzy mają za sobą formację religijną, ale dość często zaglądają na nią ci, którym z wiarą nie bardzo jest po drodze. Bo gdzie szukać pytań na egzystencjalne odpowiedzi, jeśli nie w intelektualno-duchowym fermencie środowisk akademickich? Duszpasterstwa akademickie bywają też prawdziwymi laboratoriami, w których przeprowadza się więcej duchowych eksperymentów niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Część z nich oczywiście (i często na szczęście) umiera śmiercią naturalną, ale część stanowi oddolną odpowiedź na zmiany, które zachodzą w dzisiejszym świecie. To wielki potencjał!

Co sprawia, że ludzie w jednych miejscach zostają, a z innych uciekają?

Charakter funkcjonowania środowisk akademickich tworzy też model "parafii przyszłości", do której należy się nie tyle z racji miejsca zamieszkania, tylko - no właśnie... Co sprawia, że młodzi w jednych miejscach zostają, ze "złomy" nie odchodzą, że tu się ludzie garną, zakładają wspólnoty, kręgi rodzin, duszpasterstwa dzieci, a z innych miejsc uciekają? Nie ma jednej dobrej odpowiedzi, ale jestem przekonana, że zatroskany o przyszłość swojej parafii człowiek (niekoniecznie tylko proboszcz), może się takimi obserwacjami bardzo zainspirować. A jeśli jeszcze bezpośrednio o to zapyta, to z pewnością głowę i serce szybko wypełni mu szereg przemyśleń (nie znam duszpasterzy akademickich, którzy nie potrafiliby godzinami opowiadać o swoich radościach i troskach pracy w tym środowisku). Synod w Kościele trwa. Czerpmy z tego dobrodziejstwa śmiało, to naprawdę "wyższa szkoła" troski o człowieka.

Żona, mama, córka, z zawodu animatorka społeczności lokalnych, z zamiłowania doktorka nauk społecznych, w wolnych chwilach pisze bloga "Dobra Wnuczka" i prowadzi konto na Instagramie. Razem z mężem od lat zaangażowana w Ruch Spotkań Małżeńskich i wrocławską Wspólnotę Jednego Ducha. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Duszpasterstwo było dla mnie drugim domem. Tamte przyjaźnie trwają do dziś
Komentarze (2)
AK
~Ania K
28 września 2024, 09:46
Jeden pomysł - być może informowaniem o duszpasterstwie akademickim powinny się zająć parafię. Każdy na studia przyjeżdża skądś- nawet jeżeli to jest to samo miasto. Dlaczego rodzina parafia nie miałaby odgrywać roli w niejako przekazaniu swoich parafian na kolejny etap duchowego rozwoju. Niestety obecnie wielu młodych ludzi wychodzi ze swojego środowiska domowo-parafialnego i już do Kościoła nie wraca. Albo w najlepszym wypadku ta droga powrotu jest bardzo długa. Nawet taka parafia- pustynia duchowa może i powinna odegrać rolę w utrzymaniu tych młodych ludzi w Kościele.
AK
~Ania K
28 września 2024, 09:33
Pytanie jak sprawić, żeby więcej młodych ludzi tam trafiało? Sama Pani pisze, że trafiła tam przypadkiem. Ja w czasie studiów nigdy nie trafiłam, chociaż miałam je pod nosem. Myślę, że głównie dlatego, że nie wiedziałam w ogóle, co to jest i w natłoku nowości nowego środowiska w trakcie studiów specjalnie nie drążyłam. Być może to duszpasterstwo powinno być bardziej “nachalne” jednak, żeby nie dało się go przegapić, tak jak to było w moim przypadku?