Dwa krzyże i cztery dekady

fot. depositphotos.com

Ścięcie przydrożnego krzyża w Zielonej Górze jest drastycznym przejawem istotnej zmiany, która się w minionych dziesięcioleciach dokonała w naszym kraju.

Jak to możliwe, że 18 października br. w środku dnia w średniej wielkości mieście ktoś pojawia się z piłą mechaniczną i niepowstrzymywany przez nikogo ścina przydrożny krzyż, stojący w tym miejscu od ponad dwóch dekad? Jak to możliwe, że chce, aby jego działanie zostało sfilmowane i umieszcza wideo w portalu społecznościowym, w którym wzywa do likwidacji krzyży przydrożnych w całym kraju? Jak to możliwe, że wszystko to dzieje się w Zielonej Górze, w Polsce, wciąż uważanej przez wielu za „kraj katolicki”?

Ponad czterdzieści lat wcześniej, w 23 kwietnia 1979 r., przy ulicy Dzierżyńskiego w Tychach po południu pojawił się ciężki sprzęt budowlany i ekipa robotników. Według opisu Marii Lipok- Bierwiaczonek, ku zaskoczeniu przechodniów rozpoczęto rozbiórkę starego kamiennego krzyża stojącego wśród rosnących tam kasztanowców. Poruszony dźwigiem krzyż rozłamał się na kilka części. Podniosły się okrzyki sprzeciwu. Szybko zebrał się tłum. Przestraszone reakcją mieszkańców ówczesne władze, które chciały usunąć krzyż, bo zakłócał im scenerię zbliżających się pierwszomajowych obchodów, błyskawicznie, w nocy, odbudowały symbol, który stał w tym miejscu od 1887 r. Nic nie wiadomo o tym, aby ktoś poniósł konsekwencje karne decyzji o usunięciu krzyża.

DEON.PL POLECA

Sprawcę profanacji z Zielonej Góry szybko ustaliła policja. Nie było to trudne, zwłaszcza w kontekście zamieszczonego w internecie filmiku. Został zatrzymany, przyznał się do winy. Usłyszał zarzuty obrazy uczuć religijnych i zniszczenia mienia na skutek czynu o charakterze chuligańskim. W mediach wielokrotnie określono go jako wandala. Podobno wyraził gotowość naprawienia szkody, którą wyrządził. Przyznał też, że jest inicjatorem powstania grupy osób, które planowały „podobne antykatolickie akty”. Za to, co zrobił, grozi mu do pięciu lat więzienia. Zbadał go psychiatra. Prokuratura postanowiła zastosować wobec niego dozór. Został zwolniony do domu. Poinformowano, że będzie musiał kontaktować się z kuratorem, a jego aktywność będzie monitorowana.

W niedzielę, 24 października, w parafii św. Alberta Chmielowskiego w Zielonej Górze, w kościele, do którego przyniesiono sprofanowany krzyż, odbyło się po południu nabożeństwo ekspiacyjne. Na zamieszczonych w mediach fotografiach z jego przebiegu nie widać wielkich, porównywalnych z tymi z Tychów sprzed czterdziestu dwóch lat, tłumów modlących się ludzi. Czy tylko z powodu wciąż trwającej pandemii?

W ciągu zaledwie czterdziestu dwóch lat nastąpiła w naszej Ojczyźnie istotna zmiana, którą w jakiś sposób obrazują te dwa wydarzenia dotyczące znaku krzyża umieszczonego w przestrzeni publicznej. Nie chodzi tylko o to, że wtedy ówczesna władza próbowała usuwać symbole wiary chrześcijańskiej, a obecnie urzędujący minister, powołując się na wyroki sądowe, mówi głośno i zdecydowanie, że obecność symboli religijnych w przestrzeni publicznej jest elementem wolności religijnej. Nie chodzi też wyłącznie o zmianę sytuacji i pozycji Kościoła katolickiego w naszym kraju. Zmianę, która w ocenie jednych obywateli naszego państwa jest normalnością, a według innych jest nieuzasadnionym uprzywilejowaniem katolików względem innych wyznań, religii i niewierzących.

Chodzi o zmianę, która dokonała się w minionych czterech dziewięcioleciach w nas, katolikach mieszkających w Polsce. W naszym postrzeganiu nie tylko symboli wiary, którą wyznajemy, ale również jej samej. Niedawno opublikowane informacje na temat uczęszczania na religię w warszawskich szkołach to jeden z sygnałów tej zmiany. W 1979 r. na katechezę chodziło się dobrowolnie do salek parafialnych. W niejednej parafii frekwencja zapewne znacząco przekraczała wtedy nie tylko tę obecną w stolicy, ale również tę, która ma dziś miejsce w rejonach Polski wciąż zlaicyzowanych w o wiele mniejszym stopniu. Wówczas to rodzice systematycznie dbali, aby ich pociechy po szkole nie zapomniały pójść do parafii na katechezę. Nie zakładali, że instytucja, szkoła, zdejmie z nich tę troskę. Drobnostka, ale czy nie znamienna?

Nie chodzi też o to, aby teraz narzekać na współczesność i powtarzać, że kiedyś to było dobrze, a teraz wszystko się sypie. Nie sypie się. Zmienia. Rzecz w tym, aby tę zmianę dostrzec i wyciągnąć z faktu jej zaistnienia wnioski dotyczące tego, w jaki sposób Kościół dziś w naszej Ojczyźnie powinien pełnić swoją misję głoszenia Chrystusa i Jego Dobrej Nowiny. Można się spotkać z poglądem, że gdyby sługa Boży ks. Franciszek Blachnicki żył nadal, nie usiłowałby za wszelką cenę kontynuować pomysłów obliczonych na duszpasterstwo w czasach PRL-u, lecz zainicjowałby coś zupełnie nowego, trafiającego do ludzi żyjących w czasach sklepów walczących o handlowanie w niedzielę, smartfonów i internetu. To my, właśnie tacy, jesteśmy dziś adresatami Ewangelii.

Dziennikarz, publicysta, twórca portalu wiara.pl; pracował m.in. w "Gościu Niedzielnym", radiu eM, KAI

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Dwa krzyże i cztery dekady
Komentarze (2)
KJ
~Katarzyna Jarkiewicz
28 października 2021, 01:22
Od czasu do czasu warto odświeżyć sobie film "Wyspa" Łungina, aby zobaczyć autentyczną wiarę i zmagania z nią. Wiara jest wtedy autentyczna, gdy codziennie jest nastawiona na kontakt z Bogiem nawet gdy jest to kontakt człowieka słabego i grzesznego. Czy naprawdę kogoś poruszyło ścięcie krzyża w Zielonej Górze? Ktoś publicznie rozpaczał, załamywał ręce? Który z duchownych modlił się na tym miejscu? Który na swoich barkach nowy krzyż przyniósł? Dlaczego ludzie nie przyszli na ekspiacyjne nabożeństwo? Bo może księża się zachowali poprawnie, ale nie autentycznie. Naprawdę ich ten krzyż nie obchodził nawet na tyle, aby nad nim choć zapłakać.
~Michał Śl
25 października 2021, 20:55
Abp Gądecki apeluje o maseczki w kościołach. Na scięcie krzyża brak reakcji ze ztrony Ep[iskopatu. Signum temporis i zagubienia. Tragedia.