Heretyckie media i skandale w Kościele
W naszych czasach "wspomagającą" Kościół funkcję heretyków przejęły częściowo niektóre media. Głównie niekatolickie. Bo jeśli Kościół pod wpływem różnych publikacji decyduje się na działania, do których te media często słusznie prowokują, to znaczy, że rozpoznaje w nich głos Boga.
Abp Stanisław Gądecki zareagował publicznie na materiał dotyczący księdza skazanego za pedofilię, który 9 stycznia zamieściła "Gazeta Wyborcza". Trzeźwo i zdecydowanie wezwał generała Towarzystwa Chrystusowego do podjęcia odpowiednich kroków, by nie tylko ukrócić zgorszenie, ale też chronić kolejne potencjalne ofiary. To słuszna reakcja. Dlaczego jednak doszło do tego dopiero po ujawnieniu sprawy przez świecką gazetę, nie postrzeganą bynajmniej jako sprzyjającą Kościołowi?
Wiemy z historii, że Kościół hierarchiczny często działał dopiero w odpowiedzi na pisma i działania heretyków. Tak było, przykładowo, z wykrystalizowaniem się dogmatu chrystologicznego, że Jezus był prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem. Bez gnostyków, arian i monofizytów, określenie przez Kościół tożsamości Jezusa zapewne potrwałoby znacznie dłużej. Nie zwołano by również Soboru Trydenckiego w takim trybie, gdyby nie wystąpienie Marcina Lutra i późniejszych reformatorów. Dzisiaj nie świętowalibyśmy niektórych uroczystości, gdyby nie rozmaici odstępcy od wiary. Nie byłoby Epifanii, nie byłoby Bożego Ciała, czy nawet Chrystusa Króla w takiej formie jak dzisiaj. W jakim więc sensie także heretycy mieszczą się w planach Bożych, skoro motywują Kościół do myślenia, reakcji i podejmowania różnych działań? Czy i oni nie są jakimś paradoksalnym darem Boga dla Kościoła?
Mam wrażenie, że w naszych czasach tę zadziwiającą rolę heretyków przejęły częściowo niektóre media. Oczywiście niekatolickie. Bo jeśli Kościół pod wpływem różnych artykułów i publikacji decyduje się na działania, do których te media często słusznie prowokują, to znaczy, że rozpoznaje w nich głos Boga.Taką intencję należy z góry zakładać, bo tylko cynizm nakazywałby sądzić, że chodzi w tym o to, by zrobić coś dla świętego spokoju czy wyciszenia sprawy. Tym samym Kościół hierarchiczny uznaje, nawet jeśli tylko pośrednio i niechętnie, że także media wrogie Kościołowi stają się czasem narzędziem Opatrzności działającej w historii. Ale trzeba też powiedzieć, że ta "wrogość" mediów raczej wychodzi nieraz Kościołowi na dobre, bo zapobiega dalszej eskalacji jakiegoś zła albo zmusza do zajęcia bardziej zdecydowanego stanowiska w jakiejś ważnej sprawie.
Czy to więc źle, że często gasi się pożar dopiero wtedy, gdy ktoś "z zewnątrz" o tym poinformuje lub gdy ogień jest na tyle blisko, że nie można pozostawać niewzruszonym? Myślę, że nie. Czasem, niestety, inaczej się nie da. Podobnie jak Ateny potrzebowały Sokratesa, którego Platon porównał do gza nękającego miasto, tak Kościół potrzebuje "motywacji" z zewnątrz, by podjąć kroki, których sam z siebie zapewne nie tak szybko by podjął.
Jezus powiedział do Izraelitów: "Dlaczego sami z siebie nie rozróżniacie tego, co jest słuszne?" ( Łk 12, 57). A mówił to o odczytywaniu znaków czasu, sugerując, że ta sztuka jest w ludzkiej mocy. A jednak mamy z tym problem. To niepokojące pytanie odnosi się również do Kościoła. I niewątpliwie Bóg przychodzi z pomocą Kościołowi nawet przez tych, których Kościół często o to nie podejrzewa.
Dariusz Piórkowski SJ - dyrektor naczelny Wydawnictwa WAM
Skomentuj artykuł