Humor na strach
Potrzebujemy humoru w czasach zarazy. Niektórych strach paraliżuje. Śmiech to zdrowie - brzmi w tym kontekście bardzo serio
Trudno teraz pisać poważnie o dowcipach. Naraża się wtedy człowiek na śmieszność (bo jego pisanie jest na nieprzystającym do kawałów poziomie) lub na krytykę (nie rób sobie jaj z pogrzebu). Jednak zaryzykuję, bo pandemia szleje, a i tak mamy istny wysyp memów, filmików, a nawet piosenek nie tylko śmiesznych, ale i kpiących sobie. Przypomina się pierwszy polski powojenny film fabularny „Zakazane piosenki”, gdzie w świeże i tragiczne wspomnienia z okupacji zostały wplecione wątki satyryczne. Bo tak było. Ludzie wspierali się także satyrą. A nawet można powiedzieć, że była ona bronią, takim „małym sabotażem”.
Skoro różne formy satyryczne wybuchły i teraz, gdy nie można gromadzić się w kabaretach, to widać, że potrzebujemy humoru w czasach zarazy. Dlaczego? Przede wszystkim, ponieważ ludzie się boją. A nawet niektórych strach paraliżuje, doprowadza do ostateczności. Śmiech to zdrowie – brzmi w tym kontekście bardzo serio.
Z jednej strony mamy do czynienia z obostrzeniami zarządzanymi przez władze. One same w sobie (niezależnie od tego, czy są sensowne, czy nie) budzą poczucie zagrożenia. Z drugiej strony mamy oddolne rewelacje: a to głosy wieszczące czas bożej pomsty (jakby nie starczył głos natury domagającej się odpoczynku od eksploatacji), dalej perspektywy krachu ekonomicznego i końca cywilizacji, po irracjonalne zachowania polityków (jak choćby zapraszanie obywateli do urn podczas pandemii) podcinające nadzieję na uczciwe współdziałanie. Wielu nie wytrzymuje tego bombardowania „hiobowymi wieściami” i popada w depresję, hipochondrię, przygnębienie. Chcemy im pomóc. Ale mamy wrażenie, że wysłuchiwanie ich obaw jeszcze bardziej ich zniechęca. A uwagi o tym, że będzie dobrze, są odbierane jak tania pociecha.
Stąd by otoczyć ich zdrową atmosferą, uciekamy się do humoru. Pomagamy też sobie. Łatwiej wytrzymujemy „blaski i cienie” kwarantanny i nie uciekamy z niej pod byle pozorem, nabieramy dystansu do niepewnej przyszłości i racjonalniej ją planujemy, i chyba (nie jestem lekarzem) wspieramy naszą odporność. Bronimy się przed znużeniem.
Są też i minusy. Wyśmiewanie może prowadzić do lekceważenia rygorów. Ale to w dużej mierze zależy od tego, czy władza zasługuje sobie na kpinę. Z jednej strony rozumiem, że obawa przed paniką popycha ją do „reglamentowania” prawdy. A z drugiej strony, brak zaufania społecznego to droga do klęski. Zwykle tak bywa, że gdy rządzący pozwalają na satyryczną krytykę wobec swoich poczynań, to zyskują na sympatii, i łatwiej im prosić o ofiarną solidarność. Są bardziej swojscy… tak jak i wirus może być oswojony, mniej straszny, gdy obśmiany.
Tekst ukazał się także na łamach "Gazety Krakowskiej".
Skomentuj artykuł