Imigranci to nasza walka z rzeczywistością
Problem z imigrantami odsłania ważną prawdę o nas samych - mamy problem z zaakceptowaniem rzeczywistości. Chcielibyśmy zbudować wokół nas jak najwyższe i najgrubsze mury, przez które nikt nas nie dosięgnie, nikt nas nie zrani.
Śmiem twierdzić, że potrzeba budowania murów w głównej mierze wynika z odrzucenia człowieczeństwa. Jest w nas wiele rzeczy o których po prostu chcielibyśmy zapomnieć. Wydaje nam się wtedy, że działamy w sposób racjonalny, a tak naprawdę kierują nami nasze nieuświadomione przekonania i lęki. Możemy oczywiście funkcjonować tak bardzo długo, nawet całe życie. Jednak czasami warto zastanowić się nad tym, czy takie podejście jest najlepsze i czy przypadkiem nie działamy trochę na oślep.
Fakty, a nie mity
Na początku lipca tego roku Caritas Europa opublikował raport z 11 krajów Unii Europejskiej dotyczący wpływu imigrantów na sytuację każdego z tych krajów. Wynikające z niego wnioski obalają szereg kłamstw jakie krążą wśród nas. W Austrii na przykład imigranci wpłacają znacznie więcej do systemu opieki społecznej niż z niego korzystają. W Niemczech napływ ludności pozwala na funkcjonowanie systemu emerytalnego w tym starzejącym się społeczeństwie, a w Hiszpanii najbardziej dynamicznie rozwijają się regiony mające najwyższy odsetek ludności urodzonej poza tym krajem. W Bułgarii natomiast liczba imigrantów jest blisko 9-krotnie niższa od ilości osób, które wyemigrowały z kraju.
Ciężko też się zgodzić z tezą, że imigranci zabierają miejsca pracy. Po pierwsze sami stają się konsumentami, przez co wzrasta potrzeba zatrudnienia. Dodatkowo, jak pokazuje przykład Ukraińców w Polsce, zajmują często stanowiska, których nie są w stanie zapełnić dotychczasowi mieszkańcy. Ważną też jest kwestia przestępstw, które imigranci w rzeczywistości popełniają rzadziej niż osoby urodzone w danym kraju. W Niemczech w 2017 roku odnotowano najniższy poziom przestępczości od 1992 roku i to pomimo znacznego napływu ludności urodzonej poza tym krajem.
Liczby są jednoznaczne, jednak nasze przekonania często pozostają niewzruszone. Wolimy nadal grać w grę, niczym osoby z nagradzanego zdjęcia, które zostało zrobione w Melilli, hiszpańskim mieście znajdującym się na terenie Afryki. Udajemy, że mamy rację, bo już się przyzwyczailiśmy do obecnego stanu. Może i rzeczywistość nie jest taka jaką sobie wytworzyliśmy, ale po co to zmieniać? Lepiej żyć w przekonaniu, że to my jesteśmy tymi dobrymi. Natomiast ci drudzy, będący po drugiej stronie, są źli, bo chcą nam zepsuć naszą ulubioną grę.
(fot. José Palazón)
Obecność imigrantów przypomina nam o naszych słabościach
Z czego może wynikać taka niechęć do imigrantów? Zbigniew Bauman w jednym z ostatnich wywiadów stwierdził, iż masowa obecność imigrantów przypomniała nam o tym wszystkim co w nas słabe, niestabilne i tymczasowe. Bezpieczeństwo, którego tak poszukujemy, zostało naruszone przez napływ obcych z zewnątrz. To prawda, do której nie chcemy się przyznać nie tylko na poziomie narodowym, ale i osobistym.
Chcielibyśmy zbudować wokół nas jak najwyższe i najgrubsze mury, przez które nikt nas nie dosięgnie, nikt nas nie zrani. Jednak to nie tyle nie jest zachowanie nie mające nic wspólnego z ewangelią, ale i z człowieczeństwem.
Konsekwencją takich działań jest samotność, która nieprzypadkowo jest tematem mocno obecnym w aktualnych czasach. Boimy się otworzyć na innych, ponieważ żyjemy w ułudzie, że otwarcie na nich zburzy naszą harmonię oraz sprawi, że stracimy kontrolę nad rzeczywistością. Natomiast prawda o naszej słabości i tymczasowości dobija się do nas niczym imigranci. Wznosimy coraz to wyższe mury, nie przyjmujemy statków, czy też płacimy Marokańczykom i Libijczykom za nasz święty spokój, a oni mimo wszystko się przedostają.
Boimy się po prostu tego, że spotkanie ze słabym człowiekiem przypomni nam o tym, że i my jesteśmy słabi, niepoukładani. Dlatego jest w nas wiele złości i lęku. Jedną z prawd psychologicznych jest ta, że wiele rzeczy jakie denerwują nas w innych, ma swe źródło w nas samych. To od czego chcemy uciec powoduje w nas złość na wszystkich tych, którzy nam o tym przypominają.
Spotkanie z innym zmienia
Jak podaje strona Flow Monitoring do Europy w tym roku przybyło już blisko 43 tysiące imigrantów. W trakcie próby przedostania się na nasz kontynent przez morze Śródziemne utonęło lub zaginęło blisko 700 osób. Większość osób pewnie przejdzie obok tych statystyk obojętnie, jednak mi przypominają one konkretne osoby, które spotkałem. Większość z nich, po wielomiesięcznej podróży przez Afrykę, jakimś cudem przedostała się do Europy.
Z kilkoma z nich nawet mieszkałem przez blisko dwa lata, bo w naszym jezuickim domu postanowiliśmy kilka wolnych pokoi przeznaczyć dla najbardziej potrzebujących imigrantów. Pamiętam strach w głosie mojej mamy, która była przerażona wizją mojego zamieszkania pod jednym dachem z imigrantami z Afryki. Część z nich, o zgrozo, była muzułmanami. Jednak jakoś przetrwałem nie tracąc ani życia, ani zdrowia. Natomiast rozmowy z nimi oraz wspólne przeżywanie trudnych i radosnych momentów mocno się w mnie zapisało.
Chrześcijaństwo też rozwinęło się dzięki wyjściu do innych kultur. Fundamenty na jakich dziś stoi nasza teologia korzystają w dużej mierze z pogańskiej filozofii greckiej. Język łaciński, tak ceniony przez niektórych, nie jest żadnym świętym językiem danym przez Boga, ale językiem tych, którzy na początku chcieli chrześcijaństwo zniszczyć. Na spotkanie z innym człowiekiem lub kulturą można więc patrzeć jak na zagrożenie, bądź też w sposób chrześcijański. Szukać Boga we wszystkim, a dzięki temu budować i ubogacać wiarę swoją i innych.
Źródło jest w nas, a nie w nich
Problem z imigrantami jest dla mnie przypomnieniem właśnie tych trzech rzeczywistości z jakimi mamy problem. Po pierwsze tego, że nie przyjmujemy faktów jeśli nie zgadzają się z naszymi przekonaniami. Wynikają też z niezgody na naszą słabość, która objawia się we wznoszeniu murów wokół. Wreszcie z niechęci na spotkanie z kimś obcym, które tylko z pozoru nam zagraża.
W tej refleksji nie chodzi mi o to, żeby promować przyjmowanie imigrantów w nieprzemyślany sposób. Mam duże doświadczenie w procesie ich integracji w społeczeństwie i wiem jak jest to wymagające. Chciałbym raczej zwrócić uwagę na to, że nasza niezgoda ma swoje źródło nie w imigrantach, ale w nas samych. Dopiero gdy przyjmiemy rzeczywistość obecną w nas i tą wokół, możemy w sposób racjonalny rozmawiać o rozwiązaniach. I to nie tylko w tym temacie, ale także w wielu innych, które rozpalają nasze społeczeństwo.
Skomentuj artykuł