Jezus nie był uśmiechniętym poczciwcem
Scena, którą opisuje Ewangelia, wypędzenie kupców ze świątyni, dowodzi, że także Syn Boży, Jezus, nie był jakimś uśmiechającym się poczciwcem. Wolimy ten tekst omijać i usuwać z pamięci; zauważcie, że na przestrzeni dziejów chrześcijaństwa scena ta rzadko bywa przedstawiana w sztuce.
Jezus poirytowany, Jezus, który potrafi kogoś wysmagać dyscypliną i powywracać stoły, to widok niepasujący zbytnio do rozpowszechnionego wizerunku słodkiego Jezusa.
"Pan Jezus nie był taktowny" — powiedział mi z naciskiem, wskazując na ten właśnie tekst, ojciec Bonaventura Bouśe na łożu śmierci, kiedy próbowałem usprawiedliwiać jakiegoś prałata, że jest wprawdzie trochę narwany, ale w głębi duszy to bardzo taktowny człowiek — "być taktownym to za mało".
To dziwne, jak bardzo powierzchownymi wyjaśnieniami tego ważnego wydarzenia próbujemy od czasu do czasu się zadowolić. Kiedyś słyszałem nawet w pewnym kazaniu, że kasjerzy robili w świątyni hałas — z czego płynie nauka, że w kościele musimy zachowywać absolutną ciszę. Nie mam nic przeciwko postanowieniu nierozmawiania w kościele z sąsiadami — ale jako odpowiedź na przesłanie tego fragmentu Ewangelii to chyba trochę za mało.
Przede wszystkim: świątynia jerozolimska nie była żadnym cichym kościółkiem ani halą medytacyjną, lecz ogromną przestrzenią, gdzie wcale nie panował spokój ani cisza, może z wyjątkiem miejsca zwanego Święte Świętych, do którego raz w roku wchodził arcykapłan. Jezus swoim zachowaniem wywołuje tam znacznie większy hałas i niepokój niż wszyscy kasjerzy i kupcy razem wzięci.
Często opisuje się tę scenę jako sprzeciw Jezusa wobec świętokupstwa. Świętokupstwo jest na pewno wielkim grzechem, obecnym w całych dziejach Chrystusowego Kościoła; ale w tym zdarzeniu nie chodzi o żadne świętokupstwo. Scena ukazana w tej Ewangelii rozegrała się z pewnością w tej części świątyni jerozolimskiej, którą nazywano Dziedzińcem Pogan; tam, w odróżnieniu od miejsc, gdzie mogli przebywać już tylko obrzezani Żydzi, mógł przyjść każdy. Zwierzęta ofiarne sprzedawano stale — było to niezbędne dla normalnego odprawiania obrzędów, ponieważ tam właśnie, zgodnie z nakazem Prawa Mojżeszowego, przybywali Żydzi z najdalszych zakątków kraju, a ci oczywiście nie mogli ze sobą ciągnąć zwierząt ofiarnych.
Nie chodziło zatem o spokój w świętym miejscu — ani o żadne świętokupstwo. Problem nie tkwił też w gorszących pieniądzach z podobizną rzymskiego cesarza, o czym wspomina inna opowieść ewangeliczna, ponieważ w tym miejscu używano specjalnego pieniądza, przeznaczonego wyłącznie do handlu w obrębie świątyni. Wszystko działo się zgodnie z Prawem, tradycją i zwyczajem. Dlaczego więc Jezus wpadł w gniew?
Przyznam się wam, że i ja w swojej wyobraźni wielokrotnie przywoływałem tę scenę, obserwując tłumy turystów w świątyniach lub widząc w miejscach pielgrzymkowych stoiska z tym straszliwym katolickim kiczem, z koszmarnie przesłodzonymi obrazkami i figurkami, z pobożnymi czasopismami i broszurkami, które zawierają wybuchowe mieszaniny naiwności, głupiego zabobonu i obłudnej pobożności. Niedawno na placu Świętego Piotra w Rzymie widziałem, jak sprzedawano obrazek z wizerunkiem Ukrzyżowanego — nie wątpię, że wkrótce będziecie mogli go nabyć także w naszych miejscach pielgrzymkowych — który gdy się nim porusza, na przemian otwiera i zamyka oczy. Pan Jezus mruga więc do was kokieteryjnie z krzyża, przez chwilę żywy, a przez chwilę martwy; jak żyję, nie widziałem czegoś bardziej obscenicznego. Jestem przekonany, że nie mamy żadnego prawa występować w czasie kazania przeciwko pornografii, dopóki tego rodzaju nabożny bezwstyd tolerujemy w cieniu naszych świątyń.
I ja czasem właśnie przymykam oczy i wyobrażam sobie, jak Pan Jezus przechodzi obok tych kramów i woła z całej siły: "Wynoście się stąd!" — i jak cała ta tandeta spada z hukiem na ziemię. Tak, czasami musimy odreagować wrażenia z przedsionków naszych świątyń — ale to także ma niewiele wspólnego z wymową tej ewangelicznej opowieści.
Powtórzmy: ani treść, ani forma tego, co owi sprzedawcy i kasjerzy czynili, nie zdołałyby Jezusa jako prawowiernego Żyda wyprowadzić z równowagi; to raczej On uczynił tam coś, co prawdopodobnie naruszyło codzienny rytm nakazanych przez Prawo obrzędów. W dodatku towarzyszyły temu Jego słowa: "Zburzcie tę świątynię", które najprawdopodobniej stały się głównym powodem skazania Go przez Wysoką Radę. Komentarz ewangelisty, że Jezus miał na myśli świątynię swego ciała, posiłkuje się zapewne późniejszą teologią pierwszych gmin chrześcijańskich, która postrzega Jezusa jako "nową świątynię".
"Ciało Chrystusa" oznacza wtedy zarówno Eucharystię, centrum liturgii chrześcijańskiej, jak i Kościół. Jeśli jednak w czasie swej ingerencji na dziedzińcu świątyni Jezus wypowiedział słowa: "Zburzcie tę świątynię", to wskazał na jeszcze jeden kierunek — więc musimy się udać zgodnie z nim, aby zrozumieć właściwy sens tego, co się wówczas wydarzyło.
***
Ewangelie synoptyczne umieszczają to wydarzenie dopiero pod koniec życia Jezusa; logicznie i wiarygodnie, ponieważ, jak już powiedzieliśmy, konflikt ten, a zwłaszcza słowa Jezusa o zburzeniu świątyni stworzyły podstawę prawną lub raczej długo poszukiwany pretekst do Jego osądzenia. Sam proces nie kazał długo na siebie czekać. A jednak Jan włącza tę scenę na początku opisu publicznej działalności Jezusa; ma to głębokie znaczenie symboliczne, jak prawie wszystko u Jana. Podobnie jak wesele w Kanie stanowi rodzaj motta, zapowiadającego wielkie czyny Jezusa, tak i wypędzenie kasjerów i kupców ze świątyni jest jakimś mottem konfliktu Jezusa z całym religijnym życiem Izraela.
Uwaga: nie jest to konflikt z Żydami, jak próbują niektórzy te słowa czasem interpretować. Jest to Jego konflikt z określoną cechą zinstytucjonalizowanej religii, która istniała zarówno przed Jezusem, jak i w Jego czasach — a także w naszym Kościele praktycznie przez całe jego dzieje aż do dziś. Jeśli pozwolicie mi na prowokacyjny skrót myślowy, który zaraz wyjaśnię i uściślę, to we fragmencie tym chodzi o konflikt między wiarą a religią. Albo, jeśli ktoś woli, o konflikt między tradycją prorocką a kapłańską, który również rozlegle przenika całe dzieje Kościoła.
Tak jak w Kanie nie chodziło przede wszystkim o poratowanie nieszczęsnych weselników, ponieważ Jan chciał przedstawić Jezusa jako Tego, przez którego i w którym nadchodzi czas mesjańskiej radości, wesela Pana z Jego narodem wybranym, tak też i tutaj nie chodzi o przedmiotowy powód irytacji Jezusa. Jan chce tutaj pokazać Jezusa jako tego, który przynosi kres dotychczasowego sposobu służenia Bogu — to, co Mateusz wyrazi za pomocą metafory, że przy śmierci Jezusa zasłona świątyni się rozdarła — i zawiera nowe przymierze, powołuje nowy lud, buduje "nową świątynię"; tak, On sam będzie tą nową świątynią.
Jeśli Jezus chce zburzyć świątynię i w ciągu trzech dni ją odbudować, to na pewno nie obiecuje efektownej sztuczki w celu zaszokowania ludu. Czegoś takiego odmówił już przecież na pustyni, kiedy zły duch prowokował Go, aby kamienie przemienił w chleb albo rzucił się w dół z murów świątyni. Akcent położony jest na nowość owej świątyni — dokonana przez Jezusa "dekonstrukcja" dotychczasowej religii nie skończy się jej odnowieniem. Także w religii — a zwłaszcza tam — Jezus wprowadza zasadę: "nowe wino należy wlewać do nowych bukłaków!".
Jezus z pewnością nie chce atakować praktyk konkretnych sprzedawców, wprowadzać ciszy ani zabraniać zwykłych czynności — jest to symboliczny gest prorocki, przypominający sytuację, kiedy prorok Jeremiasz ma publicznie rozbić olbrzymi garnek gliniany albo gdy Ezechiel na oczach wszystkich ma spakować tobołki i przebić mur.
Jezus nie odnosi się do samych sprzedawców, lecz do świątyni w ogóle — nadchodzi czas zburzenia świątyni, ponieważ cała stała się targowiskiem. Jezus występuje przeciwko rytualnym praktykom, które wprowadzają zasadę "coś za coś" w relacje między człowiekiem a Bogiem, ustanawia w duchu proroków inny rodzaj pobożności — troskę, sprawiedliwość, obronę uciśnionych, pomoc ubogim. "Nie chcę waszych ofiar" — oznajmia Pan ustami proroków, "miłosierdzia pragnę bardziej niźli ofiary".
Autorzy Nowego Testamentu rozumieją słowa Jezusa o świątyni już w świetle tego, co nastąpiło po kilkudziesięciu latach; nowe ostateczne zburzenie świątyni jerozolimskiej, którego ówcześni chrześcijanie nie mogli chyba pojmować inaczej niż jako karę za odrzucenie Jezusa jako Mesjasza. Ale istota sporu tkwi głębiej — i dotyczy także zagrożenia, jakie w końcu nie ominęło także "nowej świątyni" — Kościoła Chrystusowego.
"Świątynia" oznacza tutaj instytucjonalizację religii. Żadna religia, która przeżyła swego założyciela, nie uniknęła jakiejś formy instytucjonalizacji i byłoby głupotą ten fakt demonizować. Niektórzy autorzy sprowadzają samo pojęcie religii — religio — do tej właśnie siły, integrującej wspólnotę. Do spoiwa wspólnoty, złożonego z symboli, rytuałów, obrazów i gestów, opowieści i tekstów.
Religia jest zawsze sprawą zbiorowości, komunikowania się, przekazu, tradycji — i oczywiście autorytetu. Także Izrael miał swoją religię, swoje symbole, ryty i instytucje, choć nie możemy w Biblii nie zauważyć również przejawów Bożego "zakłopotania" — a niekiedy wyraźnego sprzeciwu — wobec takich praktyk.
W tym duchu moglibyśmy przemyśleć wiele sytuacji biblijnych, począwszy od zakazu sporządzania wizerunków Pana, przez próby powołania króla i odpowiedź Dawidowi na jego zamiar budowy świątyni Pana w Jerozolimie, aż po przeżycia Salomona przy poświęceniu świątyni. Pan zazdrośnie strzeże swego ludu, aby nie uległ religijności otaczających go narodów.
Prorocy preferują zupełnie inne relacje z Bogiem niż rytualne praktyki religijne — wiarę. Zawierzenie jest aktem osobistym, aktem suwerennej odpowiedzi na Boże wezwanie i powołanie. Wiara jest osobistym wyborem, osobistą decyzją zmiany swego życia, nie da się jej odziedziczyć na wzór religijnych zwyczajów. Wiara sprawdza się bardziej w osobistym postępowaniu wobec bliźnich niż w dokonywaniu obrzędów w świątyni.
Jeśli dzisiaj pod wpływem oświecenia wiarę i religię wyobrażamy sobie jako kwestię światopoglądu w sensie wyznawania określonego zbioru przekonań i umieszczamy ją w kontekście systemów filozoficznych czy ideologicznych, to musimy mieć świadomość, że w czasach biblijnych coś takiego nikomu w ogóle nie przyszłoby do głowy.
Jeśli mamy z tej sceny zaczerpnąć naukę, to z pewnością nie powinno nią być nawoływanie do ciszy w czasie nabożeństwa. Powinniśmy raczej badać, w jakiej mierze także my z naszej relacji do Boga czynimy targowisko; w jakiej mierze postępujemy wobec Boga wedle kupieckiego rachunku "winien — ma"; w jakiej mierze wyobrażamy sobie, że za określone pensum naszych modlitewek i dobrych uczynków musimy otrzymać na ziemi spełnienie naszych zamówień i opłacone miejsce w niebie; jak dalece wreszcie nasza wiara w Boga uwarunkowana jest dobrym — czyli odpowiadającym naszym kryteriom — zachowaniem Boga.
A jeśli w głębi nas samych odkryjemy "kupców i kasjerów", wezwijmy Chrystusa, aby wytrzebił to wszystko z naszych relacji do Boga, abyśmy wobec Boga byli tak wolni, jak On wobec nas — i aby nie łączył nas z Nim mechanizm rynku, lecz wiara, nadzieja i miłość. Amen
Tomáš Halík - czeski ksiądz katolicki, potajemnie wyświęcony na kapłana w czasach komunizmu, wykładowca Uniwersytetu Karola, rektor praskiego kościoła Najświętszego Salwatora, aktywnie uczestniczy w życiu publicznym, był jednym ze społecznych doradców prezydenta Václava Havla. Laureat Nagrody Templetona w 2014 r. Fragment pochodzi z jego książki "Zacheuszu! 44 kazania o sensie życia"
Skomentuj artykuł