Kobiety przy ołtarzu. Jak zareaguję na sąsiadkę rozdającą komunię?
Skoro tak wielkie opory budzi żonaty mężczyzna rozdający komunię, to jak zareagujemy, gdy wyjdzie z nią do nas nasza sąsiadka z osiedla? W Polsce możemy kręcić nosem, bo nie brakuje nam kapłanów. Liczba chętnych do seminarium pokazuje jednak, że nie mamy z czego się cieszyć... Nasze status quo może runąć z trzaskiem, gdy okaże się, że jedyną osobą, która może podać nam hostię będzie owa sąsiadka. Co okaże się wtedy ważniejsze – przyjęcie jej, czy osoba, przez ręce której do nas dotrze?
Papież Franciszek w sposób jednoznaczny i formalny uznał, że świeckie kobiety będą miały dostęp do pomocy przy ołtarzu w formie lektoratu i akolitatu. Choć może to brzmieć mało zrozumiale, w praktyce może zmienić wiele. Szczególnie w Polsce.
Decyzja Franciszka to krok w stronę tego, by kobiety służyły przy ołtarzu jako ministrantki, lektorzy, jako akolici (akolita może puryfikować naczynia liturgiczne, udzielać komunii, odwiedzać chorych). W wielu miejscach świata nie wprowadza to nic nowego, jest tylko zatwierdzeniem stosowanej od lat praktyki. W warunkach polskich może to jednak trochę szokować.
Pamiętam pewną mszę on-line. Leżałam chora w łóżku i wiedząc, że nie uda mi się pójść w tę niedzielę do kościoła, włączyłam transmisję, która wyświetliła się jako pierwsza możliwa. Nie była to msza w Polsce, ale z polskiej parafii za granicą. To, co było dla mnie ogromnym szokiem i przyznaję – niesmakiem – to kobiety, które udzielały komunii. Wtedy wiedziałam już na pewno, że to transmisja spoza Polski. Obrazek, który pozostał w mojej głowie na długo...
Wychowywałam się w diecezji pelplińskiej. Widok dziewczynki przy ołtarzu nie był dla mnie niczym szokującym. Sama nigdy ministrantką nie byłam, ale przez wiele lat służyłam w swojej parafii, włączając się w czytanie Liturgii Słowa. Pewnym zaskoczeniem było dla mnie, że tuż za miedzą, w archidiecezji gdańskiej, dziewczynek do ministrantury nie było, choć była na to oficjalna zgoda biskupa (bodajże od 2015 roku).
W nowej dla mnie diecezji nikomu jednak nie przeszkadzało to, że nadal staję czasem przy mikrofonie, by przeczytać któreś z czytań lub modlitwę wiernych. Nie czułam się więc w żaden sposób pokrzywdzona ani pominięta.
Potrafię wyobrazić sobie ministrantki i lektorki w swoim parafialnym kościele. Z szafarzem komunii miałabym jednak problem.
Nie należę do grona osób, które uważają, że kapłańskie „wyświęcone dłonie” są jedynymi, którym wolno dotknąć Hostii. Wszak sama przyjmuję komunię na dłoń. Moja blokada jest w głowie, przyzwyczajeniach, mentalności.
Wiele lat trwało i w wielu sercach nadal trwa walka, by przyjmować komunię z rąk świeckiego szafarza. Niejednokrotnie obserwowałam w kościołach długą kolejkę do kapłana i szafarza stojącego obok samotnie, bo od niego to już przecież inny Pan Jezus przychodzi. Mniej godny.
Wielki rozłam w naszych głowach i sercach odkryła pandemia. Zobaczyliśmy, ile różnic i rozłamów jest w samym Kościele – dobitnie to pokazują wszystkie wojenki o formę przyjmowania komunii. Dla jednych przyjmowanie jej na dłoń jest naturalne, dla innych to świętokradztwo.
Skoro tak wielkie opory budzi żonaty mężczyzna rozdający komunię, to jak zareagujemy, gdy wyjdzie z nią do nas nasza sąsiadka z osiedla? Sama sobie stawiam to pytanie, bo wiem, że daleka we mnie droga do przyjęcia tego, co nowe, nieoswojone i nieznane. Z drugiej strony w Polsce możemy kręcić nosem, bo nie brakuje nam kapłanów. Liczba chętnych do seminarium pokazuje jednak, że nie mamy z czego się cieszyć... Nasze status quo może runąć z trzaskiem, gdy okaże się, że jedyną osobą, która może podać nam hostię, będzie owa sąsiadka. Co okaże się wtedy ważniejsze – przyjęcie komunii czy osoba, przez ręce której do nas dotrze?
Nie miałam nigdy pragnień, by samej służyć do mszy. To, że mogę włączyć się w Liturgię Słowa, zawsze w zupełności zaspokajało moje oczekiwania. Czy kiedyś byłabym jednak w stanie być szafarzem komunii? Nie wiem, dziś nie. I nie chodzi o to, że jestem gorsza, bo jestem kobietą. Bardziej dotyka to pragnień, jakie noszę w sercu. Moje miejsce w Kościele jest teraz gdzie indziej.
Pamiętam, jak wiele lat temu ksiądz z diecezji pelplińskiej dopuszczał dziewczynki do bycia ministrantkami tylko tam, gdzie brakowało chłopców. Choć sama nie chciałam służyć, bolała mnie ta nierówność. W tej wsi możesz, ale już obok nie, bo są tam chłopcy?
Dziś patrzę na to trochę inaczej, bo wiem, że to ogólnie stosowana praktyka. Podobnie jak z posługą świeckich szafarzy – powinni być tam, gdzie brakuje kapłana. Tak i tutaj dziewczynki były, jeśli brakowało chłopców. Widziałam jednak, że tam gdzie pojawiały się ministrantki, resztki męskiej ekipy wyautowano. Dlaczego? Dziewczynki były bardziej sumienne, zaangażowane. Myślę, że moja rodzinna parafia nie jest tu wyjątkiem... Nie od dziś widać, że kobiet w Kościele nie brakuje (we wspólnotach, kołach różańcowych, w różnych dziełach), natomiast z obecnością mężczyzn bywa różnie.
Rozumiem opory tych, którzy obawiają się kobiet przy ołtarzu. Patrzymy na to z naszego punktu widzenia, a oczy większości Polaków widzą przy ołtarzu mężczyznę (choć damskie zakony klauzurowe w Polsce dopuszczają przecież, że chorym siostrom komunię podaje przełożona domu).
Kobiety chcą służyć, na różne sposoby. Mamy różne pragnienia, wielkie możliwości i otwarte serca. Wiem, gdzie jestem i czego pragnę, ale daleka jestem od tego, by czegokolwiek zabraniać innym kobietom. Nie jestem kimś, kto by krzywo patrzył na małą ministrantkę – wręcz przeciwnie.
Choć do wprowadzenia decyzji Franciszka w codzienne życie parafii minie pewnie w Polsce sporo czasu, warto uwrażliwiać serca na to, że szykuje nam się pewna zmiana. Kolejna, bo wiele zaserwowała nam pandemia.
Kobiety są bardzo liczną grupą w Kościele. Mają różne pragnienia. Jeśli dostaną możliwość ich realizacji, powoli będziemy przyzwyczajać się do kolejnych zmian. Znając nasze realia, pewnie szybko to nie nastąpi. Znając nasze uprzedzenia (mówię też o sobie) gotuje nam się mała wewnątrz kościelna rewolucja. Czy to dobrze? Nie wiem. Jak zawsze – czas pokaże.
Skomentuj artykuł