Komunikat o stanie wód

ks. Artur Stopka

Jako nastolatek lubiłem słuchać nadawanego w radiu tuż przed południowym hejnałem z wieży mariackiej "komunikatu o stanie wód głównych rzek Polski". Co prawda dla mnie osobiście nic z niego nie wynikało, ponieważ tam, gdzie mieszkałem, jedyną wodą płynącą był odkryty ściek z pobliskiego zakładu pracy, ale było coś fascynującego w dynamice zmieniających się liczb, w tych stanach niskich, średnich i wysokich, w tych stanowczym głosem oznajmianych wiadomościach "W Miedoni przybyło cztery, we Włodawie ubyło dwa".

Właśnie z tymi komunikatami kojarzą mi się powracające w mediach z niebywałą systematycznością i regularnością, chociaż różną intensywnością, informacje o liczbie młodych ludzi, którzy postanowili przekroczyć próg seminarium duchownego albo klasztoru. Co prawda, autorzy publikacji usiłują tak czy inaczej je interpretować, podpierając się opiniami indagowanych w tej kwestii duchownych, socjologów, albo zawodowych komentatorów wszystkiego, jednak w rzeczywistości z nagłaśnianych w środkach przekazu wynika niezbyt dużo. Z pewnością można na tej podstawie podejmować próby diagnozowania, jakie jest aktualne zainteresowanie drogą służby w Kościele. Można też podjąć wysiłek obserwowania tendencji wzrostowych lub spadkowych, chociaż tego typu działania wydają się obarczone sporym ryzykiem błędu.

Prawdziwą ekwilibrystyką, moim zdaniem, są usiłowania mające na celu wskazanie przyczyn, dlaczego w konkretnym roku do seminariów duchownych wstąpiło o pięćdziesięciu więcej lub mniej alumnów. Świetnie skomentował rzecz ks. Wojciech Rzeszowski, rektor Prymasowskiego Wyższego Seminarium Duchownego w Gnieźnie, sekretarz Konferencji Rektorów Seminariów Duchownych Diecezjalnych i Zakonnych. Podpytywany przez jedną z gazet o tegoroczny wzrost liczby nowych kandydatów do kapłaństwa, odrzekł po prostu: "To statystyki, które trochę wymykają się prawom logiki. Mogłoby się wydawać, że ze względu na niż tych chętnych będzie mniej. Ale seminarium to nie są zwykłe studia, przychodzą na nie ludzie dotknięci przez Pana Boga. Dlatego czasem zdarza się takie pozytywne zaskoczenie".

Liczba wstępujących w progi seminariów nie musi się bezpośrednio przekładać na liczbę tych, którzy przyjmą święcenia. Zdecydowanie nie sprawdza się tu też wyjęte z marksistowskiej dialektyki prawo przemiany ilości w jakość. O tym, jacy księża za kilka lat pojawią się w parafiach jako neoprezbiterzy, decydują zupełnie inne czynniki. Nie bez powodu tematem obrad rektorów seminariów, które na początku września br. miały miejsce w Łodzi, były po raz kolejny między innymi "trudne przestrzenie w formacji seminaryjnej".

Jak zauważył rektor Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Krakowskiej, ks. Roman Pindel, nowy przewodniczący Konferencji Rektorów Wyższych Seminariów Duchownych, młody człowiek przekraczający próg seminarium często marzy o zdobywaniu, posiadaniu i używaniu. Stąd fundamentalne pytanie: "Jak go doprowadzić do tego, że Ewangelia wyzwala człowieka od takich zależności czy pragnień? I jak to robić na poszczególnych etapach formacji seminaryjnej?".

Ks. Pindel zapowiedział m. in. posyłanie alumnów do ludzi potrzebujących, ubogich, którzy są pierwszym rzędem ludzi, do których ma docierać Ewangelia. "Bo klerykowi grozi często, że siedząc w murach seminarium, ucząc się i modląc, traci kontakt ze światem. A wydaje się, że wzrastaniu, rozwojowi - duchowemu i osobowościowemu - powinien towarzyszyć taki poligon, jakim jest życie. Konfrontacja, ćwiczenie, wejście w kontakt, jakaś akcja czy długofalowe działanie" - wyjaśnił.

Być może pracowników mediów ciężko będzie przekonać, aby w kwestii powołań nie ulegali magii wielkich i małych liczb. Jednak nie ma powodów, abyśmy w Kościele poddawali się tego typu fascynacjom.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Komunikat o stanie wód
Komentarze (4)
I
Izydor
18 września 2013, 12:22
Niepokojąca jest też książka ks. Pindela o rozeznawaniu... może życie i Papież Franciszek zweryfikuje jeszcze jego poglądy w rozmaitych kwestiach.   
N
Nohur
12 września 2013, 22:48
W słowach ks. Romana Pindla zaniepokoił mnie pomysł posyłania alumnów do potrzebujących jak na poligon, ćwiczenie albo akcję ("wydaje się, że wzrastaniu, rozwojowi - duchowemu i osobowościowemu - powinien towarzyszyć taki poligon, jakim jest życie. Konfrontacja, ćwiczenie, wejście w kontakt, jakaś akcja czy długofalowe działanie"). Czy to nie nazbyt "techniczne" podejście w przygotowaniu tych młodych ludzi do wyjątkowej służby prezbitera? Kontakt kleryka z biednym, chorym czy bezdomnym nigdy nie powinien być "okazją"do jego "ćwiczenia się" w pracy księdza. Zawsze powinien być nawiązaniem autentycznej relacji, w której chodzi o spotkanie osób. Czy dla kogokolwiek jego aktualne życie, z obecnymi w nim różnymi ludźmi, jest tylko "poligonem", po którym kiedyś dopiero zacznie się życie "prawdziwe"? Zawsze żyjemy "już", tu i teraz, wśród ludzi, których nie mamy prawa traktować jak okazji do ćwiczeń, choćby nawet były to ćwiczenia pokory, cierpliwości czy wytrwałości. I jeszcze jedno zdanie: "Młody człowiek przekraczający próg seminarium często marzy o zdobywaniu, posiadaniu i używaniu". Czy przypadkiem to nie do tych młodych ludzi w pierwszym rzędzie musi dotrzeć Ewangelia (głosząca służbę i ubóstwo)? Bo jakże inaczej poniosą ją biedakom?
IU
Ireneusz Ufny z Kos
11 września 2013, 17:14
Pan Bóg daje tyle powołań, ile jest Jemu potrzeba, by nieść Jezusowe Zbawienie. A w praktyce z jednej strony jest tych powołań za mało (tych, co dobrze pracują) a z drugiej za dużo (tych, co nie-dobrze pracują)...
A
aka
11 września 2013, 13:35
"Bo klerykowi grozi często, że siedząc w murach seminarium, ucząc się i modląc, traci kontakt ze światem. A wydaje się, że wzrastaniu, rozwojowi - duchowemu i osobowościowemu - powinien towarzyszyć taki poligon, jakim jest życie." Dużo chodziłam po Polsce w ostatnich 3 latach i moja obserwacja potwierdza, że to najważniejsza sprawa. Formacja może być (i zazwyczaj jest) świetna, ale księża w parafiach sprawiają zbyt często wrażenie, że po prostu boją się ludzi i nie potrafia z nimi rozmawiać. Przydałyby sie także częstsze i luźniejsze spotkania księży z jednej diecezji, bo dość często słyszałam "to inny dekanat, nie wiem". Udzielenie pomocy komuś, kto przychodzi na plebanię, to sprawa indywidualnej wrażliwości. Ale odmowa udzielenia Komunii św. w słowach "ja się tymi sprawami nie zajmuję" (autentyczne!) świadczy moim zdaniem o tym, że samotny pielgrzym wzbudza popłoch.