Kościół w minionym roku
Patrzymy na stary rok i robimy podsumowania. W różnych wymiarach, w tym także w wymiarze wspólnoty Kościoła. Oto moje mini-podsumowanie roku 2010 w odniesieniu do Kościoła w Polsce i na świecie.
W czerwcu zakończył się Rok Kapłański, który z jednej strony był świętowaniem fundamentalnego dla Kościoła daru kapłaństwa, a z drugiej czasem pokuty w kontekście przytłaczającego grzechu pedofilii, jakiego dopuścili się niektórzy duchowni. Benedykt XVI w Liście do katolików w Irlandii zawarł jasne przesłanie dla winnych nadużyć seksualnych: „Zdradziliście zaufanie, jakie pokładali w was młodzi i niewinni ludzie oraz ich rodzice. Musicie za to odpowiedzieć przed Bogiem wszechmogącym, a także przed odpowiednio do tego ustanowionymi sądami”. […] okryliście wstydem i hańbą waszych współbraci”. Z 2010 roku zapamiętam na pewno Mszę 15 tys. kapłanów z całego świata z Papieżem na Placu św. Piotra. Ale będę też pamiętał o słowach XII-wiecznej mistyczki, Hildegardy z Bingen, które niedawno przytoczył Benedykt XVI: „To, że rany Chrystusa pozostają otwarte, jest winą kapłanów”.
Kapłani, również ci najlepsi, rzeczywiście zostali okryci wstydem, ale z tego wstydu zrodziło się u wielu szczere pragnienie odnowy i przekonanie, że dziś bardziej nic kiedykolwiek potrzeba światu autentycznych kapłanów. Takich jak np. Jan Maria Vianney, którego Papież postawił w centrum Roku Kapłańskiego. Niektórzy dziwili się: Dlaczego Vianney? Miał problemy z nauką. Nie potrafił brylować na styku kultury i wiary. Co ktoś taki może powiedzieć współczesnym kapłanom? Tymczasem od proboszcza z Ars kapłani mogą uczyć się tego, co najważniejsze: sprawowania sakramentów, głównie Eucharystii i spowiedzi, z głęboką wiarą, że przez nie rzeczywiście chce działać sam Bóg. Vianney miał wyostrzoną, a zarazem pokorną, świadomość kapłańskiego uczestniczenia w tajemnicy samego Boga. Tego rodzaju „mistycyzmu” kapłanów potrzebuje Kościół.
W Polsce na koniec Roku Kapłańskiego odbyła się beatyfikacja ks. Jerzego Popiełuszki, kapłana, który w czasach PRL-owskiego zakłamania i zniewolenia przemawiał prosto i odważnie, nie w imię jakiegoś projektu politycznego, lecz w imię Ewangelii i podstawowych wartości. Ktoś powiedział, że gdyby Popiełuszko żył dzisiaj, to by go okrzyknięto „mocherem”. Nie wiem, jak by było… Wiem natomiast, że potrzeba dziś kapłanów głęboko wierzących i odważnych. Takich jak zamordowany kapelan Solidarności.
Bywają też takie wydarzenia, które same w sobie nie są niczym szczególnym, ale z jakichś powodów zostają medialnie rozdmuchane i nagłośnione. W Polsce takim wydarzeniem był list o. Ludwika Wiśniewskiego, o którym pisałem już na portalu DEON.pl. Nie oceniając intencji dominikanina, twierdzę, że jego refleksja była w gruncie rzeczy powtórzeniem opinii głoszonych od lat przez środowisko „Gazety Wyborczej”. List niczego dobrego nie sprawił. Pomógł jedynie „Wyborczej” być przez pewien czas w centrum uwagi. A mogliśmy przed świętami rozmawiać o czymś naprawdę istotnym. O czym? O tym w punkcie 3.
Wydarzeniem zmanipulowanym i nadmuchanym do monstrualnych rozmiarów była sprawa krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Po pierwsze, można było zrobić tak, aby w ogóle nie było sprawy. Po drugie, jak już z powodu niekompetencji i złej woli problem się pojawił, to odpowiednie władze od razu mogły zrobić to, co zrobiły dopiero po długim czasie strzelania gaf i tworzenia napięcia, czyli profesjonalnie i szybko, bez wcześniejszego nagłaśniania, wziąć krzyż i zanieść go w miejsce, które uznałyby za stosowne. Tymczasem stało się tak, że z niewielkiej grupki tzw. obrońców krzyża uczyniono symbol zagrażającego polskiej demokracji agresywnego katolicyzmu, a zarazem podjudzono młodzież, by wydurniała się i bluźniła, niby to w obronie zagrożonych wartości nowoczesnego państwa. Jednocześnie próbowano zwalić całą odpowiedzialność na Episkopat, choć od początku nie był on stroną w tej sprawie. I tak z krzyża przed Pałacem Prezydenckim zrobiono kościelne wydarzenie roku.
Są też wydarzenia ważne, które jednak z jakichś powodów zostają niedostatecznie zauważone albo przysypane okolicznościowym bełkotem. Moim zdaniem, takim ważnym wydarzeniem było opublikowanie książki Benedykta XVI „Światłość świata”. W rozmowie Petera Seewalda z Ojcem świętym padają celne i głębokie, a miejscami nawet prorockie, stwierdzenia na temat sytuacji Kościoła i świata. Niestety, tuż przed publikacją książki główne media na świecie puściły wieść, że Papież pozwala w niej na używanie prezerwatywy. I już o niczym innym nie było mowy. Głupota i sabotaż – ręce się uginają w geście bezradności…
Wywiad-rzeka z Benedyktem XVI ukazał się jednocześnie w najważniejszych językach. Ale zaraz potem także w innych, „mniejszych” językach, na przykład po chorwacku. Niestety, Polaków nie było stać na szybkie, dobre tłumaczenie książki i wydanie jej jeszcze przed świętami. Wielka szkoda, bo byłby to wspaniały prezent pod choinkę. A przede wszystkim mielibyśmy inspiracje do adwentowej, przedświątecznej dyskusji. A tak, niektórzy biskupi, zamiast odnosić się do książki Benedykta XVI, zostali wpuszczeni przez „Gazetę Wyborczą” w kanał ustosunkowywania się do listu o. Wiśniewskiego. Kościół w Polsce mógł zrobić „event” pt. „Światłość świata” Benedykta XVI. Tymczasem „event” zrobiła „Wyborcza”.
I z tego płynie nauka dla Kościoła na rok 2011: Obyśmy sami umieli kreować istotne wydarzenia, a nie ograniczali się do reagowania na to, co ktoś inny, nie zawsze z dobrymi intencjami, nam podsunie.
Skomentuj artykuł