Kto śpiewa, dwa razy się modli?

(fot. shutterstock.com)

Jeśli ktoś jest muzykiem, to uświęca się i oddaje chwałę Panu Bogu, przede wszystkim tworząc sztukę najwyższej jakości. To jest jego podstawowa misja. Jeżeli przy tym coraz lepiej poznaje Boga, to Bóg w naturalny sposób staje się nie tylko "dawcą życia i talentu", ale i "treścią" twórczości takiego artysty.

Na początku warto postawić sobie pytanie: czym w ogóle jest muzyka chrześcijańska? Nasuwają się dwie intuicyjne odpowiedzi. Pierwsza brzmi: jest to muzyka, której program pozamuzyczny jest związany z tematyką chrześcijańską. Druga: jest to muzyka tworzona przez artystów-chrześcijan. Może się wydawać, że jest to nieco sztuczne rozróżnienie, bo w praktyce oba warianty zwykle są zbieżne. Ale w zależności od tego, na który z nich kładzie się nacisk, osiąga się różne efekty.

Muzyka o tematyce chrześcijańskiej

DEON.PL POLECA

Pierwszy sposób podejścia do muzyki chrześcijańskiej zawiera ukryte założenie: "nieważne jak - ważne o Kim". Jakkolwiek kryją się w tym pewna mądrość i niewątpliwie dobre intencje, to przy szerszym spojrzeniu można zauważyć, że takie postrzeganie może przynosić efekty odwrotne do zamierzonych.

Neoficki zapał niektórych twórców nieraz owocuje bowiem tyleż gorliwymi, co duchowo miałkimi tekstami. W połączeniu ze słabą warstwą muzyczną składają się one na pieśni czy piosenki, które nawet u przeciętnie wyrobionego muzycznie chrześcijanina mogą wywołać zażenowanie. Niestety nierzadko taka właśnie muzyka dominuje w naszych kościołach. Spotykając się z tym zjawiskiem, osoba o ugruntowanej więzi z Panem Bogiem może się zirytować lub po prostu uśmiechnąć się z politowaniem i machnąć na to ręką.

Niektórzy mogą nawet docenić fakt, że spotkanie w przestrzeni sakralnej z niedociągnięciami czy wręcz kiczem jest okazją do sprawdzenia, czy modlą się rzeczywiście do Pana Boga, czy do "klimatu" panującego w ulubionych wspólnotach, dopieszczonych pod względem estetycznym. Ale jeśli osoba żyjąca na obrzeżach Kościoła, bez osobistego doświadczenia Boga, która przychodzi do świątyni, żeby doświadczyć sacrum, spotyka się z takim zjawiskiem, może obrócić się na pięcie i omijać odtąd katolickie kościoły szerokim łukiem. Bo i po co narażać swoją wrażliwość artystyczną na doświadczenia, które ją drażnią? Czy zatem "scholki z duszpasterstwa" śpiewające na swoich spotkaniach naiwne piosenki nie oddają chwały Panu Bogu? Albo czy babcie "zaciągające" pod kapliczką litanię na melodię, która już ledwie przypomina oryginał, źle się modlą? Bynajmniej - robiąc to ze szczerego serca i nie wymuszając na nikim udziału w ich nabożeństwach, mogą być znacznie bliżej Pana Boga niż wielkomiejscy katointelektualiści (zarówno świeccy, jak i duchowni) podczas estetycznie nienagannych nabożeństw w popularnych ośrodkach. Nie może to być jednak argument pozwalający ignorować fakt, że jeśli wyrażamy zgodę na zdominowanie naszych przestrzeni sakralnych przez kicz, to wypada nam wziąć odpowiedzialność za ludzi, których to od Kościoła odpycha.

Muzyka tworzona przez artystów-chrześcijan

Czym zatem różni się drugi sposób rozumienia muzyki chrześcijańskiej? Odpowiedź brzmi: podejściem do misji chrześcijańskiej w świecie. Podpowiedzią w tym temacie jest przypowieść Jezusa o talentach (zob. Mt 25,14-30). Opowiadając ją, Pan domaga się od swoich uczniów pracy na rzecz rozwijania otrzymanych darów. Upraszczając nieco, można powiedzieć, że drogą do świętości chrześcijanina jest robienie na jak najwyższym poziomie tego, co jest jego życiowym powołaniem.

Jeśli więc ktoś jest muzykiem, to uświęca się i oddaje chwałę Panu Bogu, przede wszystkim tworząc sztukę najwyższej jakości. To jest jego podstawowa misja. Jeżeli przy tym coraz lepiej poznaje Boga, to Bóg w naturalny sposób staje się nie tylko "dawcą życia i talentu", ale i "treścią" twórczości takiego artysty. Myślę, że nie możemy w Polsce narzekać na brak osób, które tworzą świetną muzykę z przekazem chrześcijańskim wyrażonym wprost. Przykładami mogą być chociażby:

- owca

- Małgorzata Hutek

- TGD

- Tau

- New Life’m

Ale osobiście za szczególnie cenne uważam sytuacje, w których artyści po prostu grają swoją muzykę, a niejako między wierszami pojawia się tam Pan Bóg. Swoją subtelną drogą mogą oni inspirować ludzi, którzy z definicji odrzucają każdy przekaz wyrażony wprost. Dobrym przykładem mogą tu być takie osoby jak:

- obecny na polskiej scenie od lat Adam Nowak z Raz, Dwa, Trzy

- młodzi jazzmani Piotr Budniak i Paweł Wszołek

- raper Meek, Oh Why?

Dlaczego właśnie oni? Bo w ich sztuce łączą się i przenikają muzyczna jakość, głęboki przekaz i… wiara - może jeszcze nie do końca dobrze pojmowana, ale na pewno szczerze poszukiwana.

Daje to efekt absolutnej prawdziwości i spójności tego, co robią, dzięki czemu potrafią wprowadzać zarówno w sztukę, jak i w doświadczenie "szukania Pańskiego oblicza" (zob. Ps 27,8). Ponadto są wolni od zarzutu, na który narażeni są "etatowi" artyści chrześcijańscy: że mówiąc o Bogu, próbują ugrać coś dla siebie. Bo chrześcijańskie motywy, które można odnaleźć w ich twórczości, nie stają się dla nich przepustką do występów na festiwalach chrześcijańskich. Nie są promowani przez katolickie media, nie mają nadzwyczajnego wsparcia ze strony wspólnot. Po prostu dzielą się tym, co dla nich ważne.

Nie wierzę, że "piękno zbawi świat", że dostarczenie ludziom doznań estetycznych może zastąpić głoszenie wprost Dobrej Nowiny o Chrystusie. Ale jak widać Dobra Nowina i dobra muzyka mogą iść ze sobą ramię w ramię i wzajemnie się wspierać. W końcu, jak powiedział św. Augustyn: "Kto dobrze (sic!) śpiewa, dwa razy się modli".

Dominik Dubiel SJ - jezuita, muzyk, obecnie studiuje filozofię na Akademii Ignatianum w Krakowie

kompozytor, dyrygent, pianista. Absolwent jezuickiej Akademii Ignatianum oraz Akademii Muzycznej w Krakowie. Obecnie studiuje teologię na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim. Mieszka w Rzymie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kto śpiewa, dwa razy się modli?
Komentarze (3)
MN
Małgorzata Nowicka
20 września 2016, 10:23
Sądzę, że właśnie poprawność oprawy muzycznej jest bardziej wskazana, żeby nie tworzyć dystansu miedzy odbiorcą a wykonawcą. W końcy w czasie liturgii odbiorca ma się stać współwykonawcą. Poziom muzyczny nie powinien żenować, ale też i onieśmielać.
JG
Jan Goździuk
14 września 2016, 22:55
Jeżeli ktoś śpiewając dwa razy się modli to jak to się ma do słów Jezusa: na modlitwie nie bądźcie rogadani! A tak na poważnie: nie każda muzyka wysokiego lotu jest dobra w liturgii. Mnie odrzuca pobożna przecież muzyka afroamerykańska. No nie jest w moim duchu, w mojej mentalności.
Maciej Dane niekonieczne, RODO się kłania.
14 września 2016, 12:34
Dominiku, doskonały, wyważony tekst, którego dawno nie było na Deonie. Uwielbiam dobrze zrobione muzyczne "oprawy liturgiczne" (nie muszą być perfekcyjneczy jakieś szczególnie wysublimowane, ale poprawne!). Niestety właśnie ów kicz, dający się odczuć nie tylko w muzyce ale np. w nazwijmy to ogólnie - oprawie plastycznej bardzo często odrzuca. Kiedy jako opis czytam, że zespół gra "muzykę chrześcijańską" to zwykle nawet nie włączam, ponieważ nawet jeśli od strony technicznej jest to akceptowalne, to zwykle jest żenujące i prowadzi ostatecznie do powstawania takich dowcipów, jak słynny o katechetce, Jasiu i wiewiórce za oknem. Dlatego z wielką przyjemnością obejrzałem w TV np. koncert ze ŚDM, który - tu zażartuję "mogłby bez wstrętu obejrzeć każdy ateista" ;) W sumie nie wiem (może jest tu np. jakiś history sztuki?), dlaczego Kościół, który zawsze był mecenasem wysokiej klasy artystów i niemalże do końca XIX wieku trudno dopatrzeć się gdzieś kiczu nagle obniżył wymagania. Środków raczej nie ma mniej niż kiedyś :) Przeważnie wszystko, co było wykonywane na potrzeby Kościoła było z najlepszych materiałów i najwyższej rzemieślniczej jakości. Dziś jakoś tak nie jest, wydaje mi się, że poszło w ilość a nie jakość. W każdym razie - dziękuję za dobry artykuł. PS Drobna uwaga: św. Augustyn nigdy tak nie powiedział, nie powielajmy mitów ;)