Mądrość dogmatów maryjnych
Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny to dobry moment, by uświadomić sobie, czego uczą nas dogmaty maryjne, i jakie wnioski warto z nich wyciągać dla swojego życia.
Wniebowzięcie NMP to najmłodszy, bo dwudziestowieczny dogmat maryjny. Ogłosił go dopiero Pius XII, a jego teologiczne uzasadnienie byłoby niemożliwe, gdyby wcześniej - w wieku XIX - nie ogłoszono dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Matki Bożej, czyli o tym, że nie miała ona zmazy grzechu pierworodnego. Oba te przekonania mają oczywiście głębszą historię, można odnajdywać delikatne ślady ich obecności w chrześcijańskiej starożytności, a w średniowieczu szeroko je dyskutowano (wcale niekoniecznie się z nimi zgadzając). Ostatecznie jednak Kościół katolicki uznał je dopiero obecnie.
Dlaczego? Ciekawą odpowiedź na tak postawione pytanie daje arcybiskup Bruno Forte, który wskazuje, że są one odpowiedzią na głębokie pytania antropologiczne, które zadawał współczesny świat. Jego zdaniem, o ile pierwsze dogmaty maryjne: przekonanie o tym, że Maryja jest Matką Boga, i że jej dziewictwo jest wieczne - związane były z kwestiami chrystologicznymi, to dwa ostatnie z antropologią. I jeden i drugi ma być, jego zdaniem, odpowiedzią na dwie skrajności jakie niesie ze sobą nowożytne postrzeganie człowieka. Pierwszą z nich jest radykalny, luterski pesymizm antropologiczny, zgodnie, z którym człowiek po upadku jest zepsuty tak głęboko, że nie jest zdolny do jakiegokolwiek dobrego czynu, a jego usprawiedliwienie jest dokonane przez narzucenie płaszcza odkupienia na grzesznika, który sam z siebie nic nie może. Maryjne dogmaty wskazują, że tak nie jest, że człowiek jest zdolny do wielkiej świętości, do przemienienia, do zmierzania do Boga. Ta zdolność - i tu zawarty jest drugi element polemiczny - jest jednak związana z łaską, a nie jest samodzielna. Kościół wskazując na uprzedniość łaski, na jej znaczenie polemizuje więc z radykalnym optymizmem antropologicznym Jean-Jacques’a Rousseau. Dogmaty maryjne są więc swoistą drogą środka między dwie skrajnościami antropologii, są katolickim realizmem.
Warto jednak spojrzeć na Maryję także jako na nauczycielkę naszej religijności, jako na osobę, która może uczyć także nas. Biblia przedstawia nam bowiem - w kilku fragmentach - obraz kobiety odważnej, zdecydowanej, niezależnej. Gdy przychodzi do niej anioł i zadaje jej pytanie fundamentalne, ona - choć zgodnie z ówczesnymi kryteriami jest już zależna od męża, poddana mu - nie pyta Józefa o zgodę, ale mówi „Tak”. Jest ponad ówczesnymi zwyczajami, sama odnajduje wolę Bożą i sama mówi „tak”. Jej posłuszeństwo Bogu oznacza przekroczenie norm współczesności i wydanie się na ocenę ludzi, którzy będą w niej widzieć matkę dziecka przedślubnego. Gdy wiele lat później szuka Jezusa w Jerozolimie, i w końcu odnajduje go w Świątyni, to nie czeka aż - wśród samych mężczyzn, autorytetów - zacznie mówić Józef (a tak zrobić, zgodnie z ówczesnymi kryteriami powinna), ale sama zadaje pytania, mówi. Jej mąż milczy. To bardzo symboliczna scena, w której widzimy nadal jej wolę, zdecydowanie, odwagę, ale i łamanie konwenansów.
Co z tego może wynikać dla naszej religijności? Wolność, odwaga, zdecydowanie i świadomość, że posłuszeństwo Bogu, pójście Jego drogami, wcale nie musi oznaczać wejścia w schemat, zgody na konwenans, wierności dawnym tradycjom. Droga z Bogiem to niekiedy także odwaga łamania schematów, odrzucenie mieszczańskich zasad i radykalna niezgoda na zastane, przy jednoczesnej zgodzie na to, by ponosić konsekwencje swojej odwagi. A jednocześnie to wierność drodze, którą się wybrało, i to nawet wówczas, gdy prowadzi nas ona pod krzyż. Pieta, obrazy Matki tulącej zmarłego Syna, to dla mnie obraz kresu drogi wolności, to ostateczne dowód odwagi w pójściu z odwagą w nieznane, które prowadzi nas do bólu, w którym utrwala się nadzieja.
Skomentuj artykuł