Miara naszego chrześcijaństwa
Często mówi się o tym, że Europa i Polska zmagają się z dechrystianizacją. Że niebawem puste kościoły zamienią się w bary lub w najlepszym razie hotele. Jednak ostatnie wypowiedzi biskupów europejskich przeczą tym prognozom. Dużo faktów świadczy o tym, że jest jeszcze wielu takich, którzy słuchają nauki Jezusa z Nazaretu.
W ostatnim tygodniu odbyło się kilka spotkań hierarchów europejskich poświęconych tematyce głoszenia Ewangelii. Co ciekawe, dwa z nich (organizowane przez CCEE - Radę Konferencji Biskupich Europy - oraz Episkopat Niemiec) zostały zdominowane przez tematykę kryzysu migracyjnego. Jak patrzeć na uchodźców?
W jaki sposób Kościół miałby odpowiadać na to wyzwanie, biorąc pod uwagę nie tylko duchowe potrzeby samych migrantów, ale również kwestię niechęci dużej części Europejczyków do przybyszów?
Chrześcijanie i strach
Nie ma co ukrywać, że lęk pojawił się w sercu wielu chrześcijan. Ataki terrorystyczne zbyt często były przedstawiane w nieuczciwych mediach jako konsekwencja zeszłorocznego kryzysu migracyjnego. "Nie wszyscy uchodźcy to terroryści, ale wszyscy terroryści to uchodźcy" - takie słowa słyszałem wielokrotnie. Nie przestają mnie szokować, choć dla tak wielu są przecież oczywistością. W tej sytuacji nie jest łatwo Kościołowi - katolikom, którzy chcą słuchać wezwania Jezusa.
Na kartach Ewangelii Syn Boży wielokrotnie mówił o konieczności przyjęcia przybysza i wskazywał bezwzględną gościnność jako wzór do naśladowania. Do tego wzywa też papież Franciszek, a ostatnio jednogłośnie także biskupi z całej Europy.
Chorwacki kardynał Josip Bozanić, który otwierał spotkanie CCEE w Madrycie, nie owijał w bawełnę, nazywając brak solidarności z migrantami "hipokryzją":
- Nie ma miejsca na hipokryzję, wszyscy muszą współpracować. Nie można dziś w Europie umywać rąk. Dotyczy to wszystkich: rządów państw, władz europejskich, samych społeczeństw, jak również wspólnot religijnych - mówił.
Boimy się, bo zapominamy o tym, co najważniejsze
Skąd bierze się ten lęk? Odpowiedź podsunął mi ostatnio prymas Polski, abp Wojciech Polak, który w niedzielnej homilii również użył mocnych słów, określając obojętnych na cierpienie "niewolnikami zapatrzonymi jedynie w siebie".
Prymas Polak stwierdził także: - Na nic zdałyby się nasze modlitwy, na nic zdałoby się słuchanie Bożego Słowa, na nic też zdałby się nasz cotygodniowy udział w Eucharystii, gdyby nie przyczyniał się do budowania wspólnoty wiary, do otwarcia naszych serc dla bliźnich, gdyby nas nie prowadził do praktycznego podejmowania przykazania miłości.
To nie modlitwa, sprawy duchowe czy lektura Biblii są najważniejsze. Nawet nie "cotygodniowy udział w Eucharystii". To wszystko naprawdę nie będzie warte funta kłaków, jeśli nie "zejdziemy z kanapy" i nie zaczniemy działać. Pewnie niektórych to zaboli, pewnie przestraszy, ale w obecnej sytuacji zostaliśmy powołani do tego, by zejść do tych, którzy uciekli przed wojną i biedą. Są przybyszami, obcymi, nieznanymi.
Niezwykły przykład daje abp Konrad Krajewski, papieski jałmużnik, który zawozi pomoc uchodźcom nielegalnie: - My działamy na granicy prawa. Bo jeżeli ja jadę wieczorem z Gwardią Szwajcarską czy żandarmerią, żeby udzielić pomocy, dać jedzenie na przykład ośmiuset uchodźcom, którzy nie mają dokumentów, to tam z urzędu miasta nie może pojechać nikt. Musiałby pojechać z policją i ich aresztować, natomiast ja jadę tam, bo to jest pomoc humanitarna. Bo tam by pojechał Jezus - mówi hierarcha.
- Powiedziałem papieżowi, że kiedyś mnie zamkną. On odpowiedział: "nic się nie martw, przyjdę odwiedzać cię w więzieniu". Bo taka jest Ewangelia - dodaje abp Krajewski.
Jest on jednym z tych hierarchów, którzy oddali swoje mieszkanie przybyszom. Zamieszkał… w biurze. "Bo tak zrobiłby Jezus".- Ja nie mam nic innego do roboty, jak go naśladować - stwierdził.
Kościół wie, co robić
Odpowiedź na pytanie o to, co robić z setkami tysięcy osób pozbawionych dachu nad głową i perspektyw życia we własnej ojczyźnie, nie jest oczywista. Nie każdemu będzie też miło "uwolnić" się od bezpieczeństwa i dóbr materialnych na rzecz obcych.
Jedną z odpowiedzi odnajdziemy w liście do prezydenta Andrzeja Dudy podpisanym przez prymasów Kościołów anglikańskiego i rzymskokatolickiego. Hierarchowie potępili rasistowskie ataki na Polaków. Wskazali, że obowiązkiem wszystkich jest ostre potępienie rasizmu i ksenofobii. "Jesteśmy głęboko przekonani, tak samo jak Pan Prezydent, że obowiązkiem każdego rządu jest nie tylko przyjęcie osób w potrzebie, ale również działanie na rzecz integracji tych, którzy przynosząc do innego kraju swe umiejętności, przyczyniają się do wzrostu jego dobrobytu" - napisali prymasi.
Integracja, magiczne słowo w ostatnich miesiącach, to ogromne wyzwanie stojące głównie przed społeczeństwami Europy Zachodniej. To tam ucieka większość imigrantów, wiedząc, że - jeśli w ogóle - to tylko tam otrzymają odpowiednią pomoc. Mają nadzieję, że po podróży na Zachód nie zasilą grupy wykluczonych, ale włączą się w życie społeczne, nauczą języka i będą mogli żyć bezpiecznie, na godnym poziomie. To jednak zależy od pracy całej wspólnoty. Tę pracę należy wykonać na rzecz nie tylko imigrantów z Azji czy Afryki, ale - jak pokazują smutne wydarzenia w Anglii - również na rzecz tych, którzy przybywają na Zachód z Polski.
To właśnie dlatego podczas mszy świętej w ostatnią niedzielę swoje uznanie dla zaangażowania Niemców w pomoc uchodźcom wyraził kard. Walter Kasper. Dodał przy tym, że "chrześcijanie są na pierwszej linii" wśród pomagających. - To znak jakości Kościoła w Niemczech. (…) Miłosierdzie jest jedynym ważnym dowodem tożsamości chrześcijan.
Hierarcha dodał również, że "wielu ludzi niemal przeprasza za to, że są chrześcijanami" zamiast działać: - Czyż nie dostrzegamy, że wielu stających z dala, a także wielu nowo przybyłych czeka na nasze świadectwo?
Ostrzej na chrześcijan niechętnych do pomocy przybyszom, zareagował abp Krajewski: - Byłem na Lampedusie, gdzie wtedy utopiło się 350 osób. Przez cały tydzień z polecenia papieża Franciszka towarzyszyłem nurkom na pontonach przy wyławianiu ciał. Drodzy państwo, zapraszam na statki, na wyławianie ciał, skoro nie chcemy pomagać.
Zobaczmy człowieka, nie "uchodźcę"
Nie każdy może jechać na Lampedusę lub choćby do obozu dla uchodźców w Niemczech czy Polsce. Nie każdy może doświadczyć trudów wojny, tułaczki czy depresyjnej rzeczywistości w ośrodkach dla przybyszów. Bez tego doświadczenia tak łatwo jest rzucać absurdalnymi hasłami typu "dajcie im broń, niech wracają i walczą".
"Jesteśmy wezwani do tego, by rozlać miłosierdzie na świecie" - mówił ojciec święty Franciszek podczas ostatniego spotkania w Asyżu. W Polsce nie ma zbyt dużej liczby przybyszów.
Wielu z nich po przyjeździe tak jak Polacy ucieka na Zachód. Ci, którzy zostali nad Wisłą, nie mają jednak łatwo. Nawet po otrzymaniu azylu i skromnej opieki rzadko są w stanie przeżyć "do pierwszego", nie mówiąc już o nauce języka, trudnościach z urzędami i uczestniczeniu w życiu społeczeństwa na poziomie podstawowym. Trzeba im pomóc.
W pierwszym tygodniu października pod patronatem Rady Episkopatu Polski ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek organizowany jest szereg spotkań modlitewnych za uchodźców. Podczas nich odbędą się zbiórki na rzecz tych osób, będzie można też wysłuchać historii przybyszów. Co może być dobrego w uchodźcy? Przyjdźcie i zobaczcie.
Karol Wilczyński - redaktor DEON.pl. Prowadzi projekt "Przyjąć przybysza"
* * *
Tutaj znajdziesz więcej szczegółów nt. spotkań:
Skomentuj artykuł