Mimowolna modlitwa Taco Hemingwaya
Bóg z rozmachem wyrzucany z nowoczesnego świata, po cichu wraca do kultury tylnymi drzwiami ponowoczesności. Już nie jako wielka narracja wpływowego Kościoła, rozumianego jako klerykalna instytucja, ale jako cicha tęsknota wrażliwych serc.
Smutne tango
Nie ukrywam, że po przesłuchaniu „Polskiego tanga” czułem smutek zmieszany z rozczarowaniem. Smutek, bo okazało się, że jeden z moich ulubionych polskich artystów ewidentnie nadal tkwi w depresyjnym psychicznym dołku, który uderzył mnie szczególnie podczas odsłuchu, skądinąd znakomitego (i „na pierwszy rzut ucha” pogodnego) utworu, „W piątki leżę w wannie” z poprzedniej płyty. Rozczarowanie, bo choć doceniam marketingowy majstersztyk, jakim było wypuszczenie na kilka dni przed wyborami prezydenckimi jednoznacznie politycznego utworu kanalizującego emocje znacznej części polskiego społeczeństwa, to wierzę, że artyści mają do spełnienia o wiele ważniejszą i subtelniejszą misję, niż zaangażowanie się w plemienno-polityczną nawalankę. Oczywiście nie sposób jednocześnie nie docenić, iż „Polskie tango” to od strony artystycznej po prostu świetny utwór: z bardzo dobrym, wwierającym się w głowę bitem, z bystrą obserwacją przemian społecznych przypadających na czas naszego dzieciństwa wyrażoną w błyskotliwych słowach, z sugestywnym teledyskiem. Kiedy więc YouTube pokazał mi niespodziewanie, że Taco udostępnił cały „Jarmark”, założyłem słuchawki i korzystając z wolnego popołudnia przesłuchałem od razu całość.
Jak zostać wrogiem wszystkich, czyli „Jarmark”
Okazało się, że album jest dużo głębszy i bardziej złożony, niż się spodziewałem. Od strony muzycznej powiem tylko, że ani przez moment nie czułem się znudzony – Rumak, Borucci, Pejzaż, Lanek i CatchUp zaproponowali pełnokrwiste bity, w których z niezmienną lekkością i wdziękiem pływa błyskotliwy Taco, już to rapując ze swoim charakterystycznym flow, już to podśpiewując autotune’owe melodyjki. Doskonale wypadają również goście, na czele z Arturem Rojkiem, dośpiewującym konkluzje we wszystkich trzech częściach „Łańcucha”; i wspaniałą Katarzyną Kowalczyk (Coals), wcielającą się w tragiczną postać żony poddanej przemocy domowej w opowieści „1990s Utopia”. Cała płyta jest bardzo cierpka. Filip Szcześniak opowiada trudne historie związane z trudnymi tematami: od wyżej wspomnianej przemocy domowej, przez ksenofobię i fake newsy, po wojny polityczne. Obrywa się wszystkim, od prawa do lewa: od influenserów po artystów, od rządu po TVN. Jednak pośród całej frustracji, momentami może nieco rozdmuchanej, uderzyły mnie prześwity katharsis, jakich można się dopatrzeć na płycie. Jednym z nich jest gorzka opowieść o dramacie ludzi, których myślenie o całej sferze związanej z seksem zostało ukształtowane przez pornografię. W opowieści pobrzmiewa żal podmiotu lirycznego wobec potężnego przemysłu, który rozpowszechnił się w Polsce wraz z innymi przemianami, jakie zaszły nad Wisłą po upadku komunizmu.
Bóg Abrahama, Izaaka i… Taco Hemingwaya
Dla mnie osobiście, szczególnie ciekawym i poruszającym utworem są „Dwuzłotówki Dancing”, w którym podmiot liryczny tłumaczy swój obecny dystans wobec Boga i Kościoła. Warto zwrócić uwagę, iż temat ten jest swoistym leitmotivem twórczości Filipa Szcześniaka. Zwykle pojawia się jako specyficzny brak lub frustracja: Jakbym był religijny to bym poszedł na spowiedź, ale mam kłopoty z Bogiem…; (…) Lecz nie mów o swoim Bogu, twój zbawca dawno nas wykpił. Wyjątkiem jest tekst w piosence „Grubo-chude psy”, w którym podmiot liryczny traktuje Boga jako autentycznego partnera rozmowy, z którym dzieli się swoimi przeżyciami i obawami:
Słucham jak szczekają grubo-chude psy
Ja wśród nich krzyczę „co u ciebie, Boże, u mnie git”
Jakieś niby tam sukcesy, lecz to wszystko w sumie pic
Od ćwierćwiecza się pałętam, czuję, że nie umiem nic
Świat to film, siedzę, gapiąc się jak bardzo głupi widz…
W „Dwuzłotówki Dancing” podmiot liryczny wspomina traumatyczne doświadczenia religijne ze swojego dzieciństwa. Straszenie piekłem, brak delikatności i niespójność przekazu ze strony księdza i rodziców, zaowocowały lękiem i brakiem zaufania, co z kolei sprawiło, że spowiedzi stały się kolejną traumą. Te doświadczenia, pogłębiane dodatkowo przez gorszący dla wrażliwego nastolatka kontrast, między zamożnością proboszcza, a nędzą, w jakiej żyje wiele dzieciaków, wydawałoby się, skutecznie stłamsiły tlące się w podmiocie mówiącym iskierki wiary. Utwór kończy się czytanym przez Tomasza Knapika tekstem o środkach odurzających towarzyszących od wieków ludzkości, nawiązującym do znanego hasła Karla Marksa, przedstawiającego religię, jako opium dla ludu.
Tutaj mała dygresja. Czy nam się to podoba, czy nie, od długiego już czasu, historia Europy charakteryzuje się stopniowym usuwaniem Boga z kultury. Na różne sposoby i z różnych przyczyn: już to, jako niepotrzebnego niedobitka z czasów, kiedy nie mając narzędzi naukowych, tłumaczyło się rzeczywistość przez mit; już to jako symbol opresywnej wielkiej narracji Kościoła katolickiego, narzucającego jedyny słuszny punkt widzenia, co w nowoczesnym świecie nie może mieć już racji bytu. Tak czy inaczej, mimo iż Kościół jako instytucja, ma ciągle duże wpływy w świecie, to nie jest już panem społecznego imaginarium, jego kody kulturowe są coraz mniej zrozumiałe, a jego symbole coraz rzadziej pojawiają się w popkulturze we właściwym sobie kontekście. Tym bardziej jednak interesujące, iż Bóg z rozmachem wyrzucany z nowoczesnego świata, po cichu wraca do kultury tylnymi drzwiami ponowoczesności. Już nie jako wielka narracja wpływowego Kościoła, rozumianego jako klerykalna instytucja, ale jako cicha tęsknota wrażliwych serc.
Po „Żółtych flamastrach i grubych katechetkach” Maty, „Dwuzłotówki Dancing” Taco Hemingwaya są już drugą w ostatnich miesiącach „modlitwą mimo woli” artysty, którego spojrzenie na wiele spraw wydaje się być dalekie od tego, które proponujemy jako Kościół. Między wierszami nawijanymi przez obu niepokornych raperów, wydaje się pobrzmiewać Augustynowe: stworzyłeś nas dla siebie i niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie. Nawiązując do Boga pozytywnie, negatywnie, czy nawet w sposób ironiczny, artyści mimo woli ukazują tlącą się w ich sercach nieustanną Tęsknotę, której nie potrafią się wyrzec. Wierząc zaś, że Bóg jest Panem Dziejów, znając historie wielkich nawróceń, a przede wszystkim pamiętając jak Pan Jezus cenił szczerość grzeszników, z którymi się spotykał, osobiście mam nadzieję, że Pan Bóg już teraz z troską pracuje nad wszystkimi trudnymi sprawami, z którymi zmaga się nasz depresyjny raper. I że kiedyś usłyszę płytę, na której Taco Hemingway odetchnie w końcu pełną piersią, pozbawiony przytłaczających go ciężarów.
Skomentuj artykuł