Moja Reformacja
Oceny danego zjawiska zawsze mogą być skrajnie różne. To, co jednych zachwyca, innych może odrzucać. Na tym polega piękno różnorodności. Dawanie impulsów, które umożliwiają rozwój. Gorzej jest, gdy za różnicą poglądów idzie chęć narzucania jedynie słusznej prawdy.
Kończą się obchody jubileuszu 500 lat Reformacji, a więc nadszedł czas na podsumowania. Przyznam, że nigdy nie przepadałem za takowymi, dlatego nie tyle chcę podsumowywać, ale przekazać kilka refleksji związanych z obchodami.
Ze zdziwieniem odkryłem, choć przecież to oczywiste więc nie należy się dziwić, iż dla większości polskiego społeczeństwa Reformacja jest czymś obcym, czymś, co przy okazji jubileuszu można poznawać jako część fascynującej historii także własnej Ojczyzny.
Wydane z okazji jubileuszu dodatki w czasopismach, choćby w Polityce czy Tygodniku Powszechnym, omawiały różne aspekty Reformacji, w tym jaki wpływ wywarła na przeróżne dziedziny życia społeczeństw. Publikacje były pisane z perspektywy kogoś, kto patrzy z zewnątrz na pewne zjawisko warte poznania czy zgłębienia wiedzy o nim.
Tymczasem dla mnie Reformacja, a właściwie ewangelicyzm, jest moim światem, moją małą ojczyzną. Gdy myślę o Reformacji, to od razu pojawiają się obrazy z mojego życia. Takim jest choćby widok mojego dziadka (rocznik 1899), który po całym tygodniu ciężkiej pracy (a pracowało się wtedy od poniedziałku do soboty włącznie, od wczesnych godzin rannych do później nocy) siedział w niedzielne popołudnie przy stole kuchennym i czytał Biblię, bo przed południem był w kościele. Dla dziecka, które mogło mieć wtedy może 5 lat, był to bardzo naturalny obraz. Bo przecież to normalne, że dziadek czyta Biblię. Tak było, tak jest i tak powinno być. Mam w swoich zbiorach ten egzemplarz z jego zapiskami na marginesie.
Gdy podczas wystawy starodruków związanych z Reformacją w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego pokazywano jako pewną osobliwość egzemplarz Biblii ze sporą ilością odręcznych notatek na każdej ze stron zrobionych przez właściciela, dla mnie nie było to nic nadzwyczajnego. To normalna praktyka użytkownika Biblii. Moje Biblie też bywają zakreślone. Taki paradoks: uważam Biblię za Boże Słowo, przez które przemawia do mnie Wszechmogący, a z drugiej strony w żadnej innej książce nie robię tylu notatek.
Innym pozytywnym spostrzeżeniem jest to, że jubileusz pokazał całą paletę poglądów. Naturalne jest to, że ludzie się od siebie różnią, że mają inne pochodzenie, żyją w innym kontekście, inne czynniki kształtowały i kształtują ich postawy.
Cieszę się, że pojawiło się tak wiele pozytywnych ocen Reformacji i Kościołów ewangelickich. Z uwagą obserwowałem tych, którzy podejmowali trud opisania Reformacji z perspektywy badaczy czy obserwatorów.
Cieszę się też, że pojawili się krytycy, czy wręcz zaciekli przeciwnicy. Ci ostatni pokazali, że w łonie Kościoła rzymskokatolickiego istnieje wielka różnorodność. Często atakując Reformację atakowali swych papieży, którzy po II Soborze Watykańskim kładli bardzo duży nacisk na rozwój ekumenizmu skierowanego na budowanie wzajemnego szacunku i poszukiwanie dróg do jedności w pojednanej różnorodności.
Atakując Reformację, pośrednio atakowali Jana Pawła II, który właśnie ogromny nacisk kładł na dialog i wzajemną miłość. Wystarczy sięgnąć choćby do dokumentów z jego pielgrzymek do Polski. Ale ważne jest, że każdy może mieć swoje własne zdanie, nawet jeżeli sięga do argumentów z XVI czy XVII wieku.
Zrozumiałe jest pragnienie, by większość podzielała moje poglądy. Oceny danego zjawiska zawsze mogą być skrajnie różne. To, co jednych zachwyca, innych może odrzucać. Na tym polega piękno różnorodności. Dawanie impulsów, które umożliwiają rozwój.
Gorzej jest, gdy za różnicą poglądów idzie chęć narzucania jedynie słusznej prawdy. Posiadanie swoich przekonań nie daje nikomu prawa do zakazywania poglądów odmiennych. Dlatego uważam, że różni ludzie powinni mieć możliwość swobodnego rozwijania i głoszenia swoich przekonań.
Problem pojawia się jednak wtedy, gdy owe przekonania zakładają nie tylko prowadzenie polemik, ale również nawołują do ograniczania innym wolności czy wręcz do fizycznego unicestwiania.
I oto popadam w swoisty paradoks. Z jednej strony jestem za swobodą poglądów i wypowiedzi, a z drugiej jestem za wprowadzaniem ograniczeń tej wolności.
Myślę, że najlepszym rozwiązaniem byłoby samoograniczenie własnej wolności. Apostoł Paweł ujął to w ten sposób: "Bo wy do wolności powołani zostaliście, bracia; tylko pod pozorem tej wolności nie pobłażajcie ciału, ale służcie jedni drugim w miłości." (Gal. 5, 13) A w pierwszym liście Piotra możemy przeczytać: "Jako wolni, a nie jako ci, którzy wolności używają za osłonę zła, lecz jako słudzy Boga". Korzystać z naszej wolności powinniśmy więc tak, aby nie oczerniać i nie poniżać drugiego człowieka.
Upodmiotowienie jednostki było jednym z ważnych osiągnięć Reformacji. Wolność, która wynika z Bożego usprawiedliwienia, nie polega na wolności do czynienia zła, ale na proklamowaniu Bożej miłości w praktyce codzienności. Miłość nie może wzywać do nienawiści.
I tak oto podsumowując obchody jubileuszu Reformacji, dochodzę do konkluzji, że najlepszym sposobem świętowania jest prowadzenie prostego życia, zgodnego z zasadami odnajdowanymi w Bożym Słowie.
Bp Jerzy Samiec - polski biskup luterański, zwierzchnik Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce, prezes Polskiej Rady Ekumenicznej. Tekst ukazał się pierwotnie na jego blogu
Skomentuj artykuł