Mówmy o realnych problemach
Podczas niedzielnych homilii słucham głównie okrągłych frazesów, które nie mają wiele wspólnego z żarem Ewangelii. Ale jest jeden temat, który duszpasterzy rozpala. Ideologia LGBT.
Jestem zwykłym katolikiem, a także - co mniej istotne - filologiem i etnografem. Chcę zwrócić uwagę na problem często dyskutowany przez nas, świeckich chrześcijan. Na duszpasterstwo, które nijak ma się do codziennego doświadczenia wiernych.
Typowa sytuacja niedzielna: spotykamy się z rodziną albo ze znajomymi i ktoś zaczyna opowiadać o usłyszanym właśnie kazaniu. Czasem rozmowie towarzyszy entuzjazm - gdy kapłan powiedział coś ważnego, coś, co warto przekazać dalej, bo może być wskazówką w codziennym życiu. Często jednak dyskusja odbywa się w nerwach - bo ksiądz powielał publicystyczne frazesy albo przemawiał w stylu, który nie licuje z mową Chrystusa.
Oczywiście katolik w dużym mieście ma wybór - może znaleźć kapłanów, którzy do niego przemówią, może dołączyć do wspólnoty, która odpowie na głębokie potrzeby. Ale, mieszkając przez część roku w Beskidach, nie mam wyboru. We wszystkich kościołach w promieniu kilkunastu kilometrów jest podobnie. I ostatnio słucham głównie o ideologii LGBT.
Nasza seksualność to temat ważny, ale chyba z nim przesadzamy. A na obsesję zakrawa tak wielka koncentracja na kwestii, która bezpośrednio dotyczy kilku procent społeczeństwa. Ja od 30 lat żyję w otoczeniu wszechobecnej ideologii heteroseksualnej oraz ideologii katolickiej. Tak, katolicyzm można opisać nie tylko jako nurt chrześcijaństwa, ale też jako "system poglądów, idei, pojęć", czyli ideologię - według definicji ze słownika PWN. I jest to ideologia ekspansywna, głęboko zakorzeniona w życiu politycznym, czego symbolem jest obecność krzyża na sali sejmowej. Żadne z pozostałych wyznań obecnych w Polsce nie doznało takiego wywyższenia - choć niektóre wspólnoty niechrześcijańskie, jak Żydzi czy Tatarzy, mieszkają w naszym kraju od stuleci.
Nasza wiara jest wszechobecna - w szkołach, w mediach, na poczcie i na stacji paliw, na ulicach. Tysiące razy słyszałem, że źródłem wartości jest w Polsce chrześcijaństwo. I bez przerwy słucham, jaki ma być prawdziwy facet, normalny chłop.
A potem widzę, że normalni mężczyźni, zapewne katolicy, brutalnie biją i lżą ludzi, którzy są inni. Usłyszałem okrągłe zdania biskupów o tym, że agresja jest niedopuszczalna. Ale nie widzę mobilizacji przeciwko przemocy. Nie słyszę żarliwych kazań, podczas których mówiono by jasno i dobitnie - że to, co się stało w Białymstoku i powtarza się w różnych miejscach, to rzecz haniebna, że chrześcijanin ma obowiązek bronić bitych i lżonych, że przemoc to śmiertelny grzech. Na oczach pasterzy mojego Kościoła realnie bije się ludzi. Ale ważniejsze są wyimaginowane strachy - co się ponoć stanie, gdy ideologia LGBT zatriumfuje.
Moi Bracia i Siostry bronią słynnej wypowiedzi Arcybiskupa Jędraszewskiego. Metropolita sparafrazował wiersz z okresu Powstania Warszawskiego i trudno mieć pretensje do żołnierza, Józefa Szczepańskiego, że w tamtej sytuacji Armię Czerwoną nazwał "czerwoną zarazą". Nie obwiniam autora, że krótko przed śmiercią zwracał się do "sojuszników" w zjadliwych apostrofach: "Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, / jakiej ci śmierci życzymy w podzięce / i jak bezsilnie zaciskamy ręce / pomocy prosząc, podstępny oprawco". Ale to nie jest utwór, który powinien służyć za moralny drogowskaz.
Dziś Arcybiskup Jędraszewski mówi o "tęczowej zarazie". To przerażający brak wrażliwości, bo dehumanizujące zabiegi retoryczne - wywołując pogardę - wielokrotnie legitymizowały akty przemocy. Historia XX wieku przekonuje o tym dobitnie. Wiem, słyszałem wyjaśnienie Metropolity Krakowskiego, że chodziło mu tylko o ideologię LGBT. Czy wiedzieli to wierni słuchający homilii? Zresztą, wyobraźmy sobie, że ktoś czarną zarazą nazwałby katolicyzm. Czy uznalibyśmy to za akceptowalne?
Niebezpieczne i podłe jest też symboliczne atakowanie czyjegoś wizerunku - palenie kukły czy, jak to miało miejsce na imprezie Mr. Gay w Poznaniu, podrzynanie gardła lalce z wizerunkiem Arcybiskupa Jędraszewskiego. To zachowanie również przypomina czarne karty z naszej historii. Jeśli ktoś próbuje dyskutować za pomocą symbolicznych aktów przemocy, automatycznie sytuuje się poza cywilizowaną debatą.
Znajmy proporcje - nie traktujmy takich zdarzeń jako dowodu, że miliony katolików w Polsce są prześladowane - bo to fałsz. Obawiam się jednak, że po poznańskim incydencie na kazaniach znowu będę słuchał o "wojnie kulturowej", o "totalitarnej ideologii" czy o "praniu mózgu", jakie prowadzą w Polsce geje i lesbijki (to wszystko cytaty z ambony). I nadal będzie można nie zauważać najbardziej palących spraw.
Jeśli coś zagraża rodzinie w Polsce, to przede wszystkim są to nieodpowiedzialni panowie - heteroseksualni katolicy. Ilu znamy mężczyzn, którzy biją swoje żony i dzieci? Ilu takich, którzy upijają się do nieprzytomności, bezmyślnie rozrzucają pieniądze, a mężami i ojcami bywają od święta? Ile dzieci otrzymuje fatalne wzorce od mężczyzn, którzy siadają za kółkiem po kielichu, nie płacą alimentów albo kradną narzędzia z zakładu pracy? Nie biorę tych przykładów z powietrza - do każdego mógłbym przyporządkować konkretne sytuacje. To są realne problemy, zna je prawie każda rodzina w Polsce. I naprawdę to nie ideologia LGBT je spowodowała.
Nie chodzi oczywiście o to, by mężczyzn piętnować. Ale dobrze byłoby czasem skierować do nich otrzeźwiające słowo z ambony. I dodać otuchy ich rodzinom. Tego rodzaju słowa mogłyby mieć wielkie znaczenie, zwłaszcza że w wielu społecznościach to ksiądz jest jedynym autorytetem. Takie kazania słyszę jednak rzadko, jeśli już to rytualne - przeważnie w sierpniu, miesiącu trzeźwości. Potem znowu cisza. Ten temat nie rozpala jak "tęczowa zaraza".
Spójrzmy prawdzie w oczy. Jeśli nasze społeczeństwo żyje nie po chrześcijańsku, to jest to głównie nasza wina - heteroseksualnej i katolickiej większości. Ale łatwiej obwiniać złowrogą ideologię z Zachodu.
Łukasz Łoziński - filolog, etnograf, doktorant Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ. Ostatnio prowadzi badania nad doświadczeniem wojny i okresu powojennego na Podhalu
Skomentuj artykuł