Na przekór "autorytetom moralnym"

Na przekór "autorytetom moralnym"
br. Damian Wojciechowski SJ

Naprzeciw moich rodziców mieszkają Pani Zosia i Pan Jan. Są obecnie jednym z najstarszych małżeństw w parafii. Pan Jan był krawcem, a Pani Zosia salową w szpitalu. Pochodzili ze wsi i dopiero po dwudziestu latach małżeństwa udało mi się dostać mieszkanie w mieście - wcześniej musieli codziennie dojeżdżać do pracy z rodzinnej wioski. Wychowali 3 synów, mają wnuki i prawnuki. Nigdy o nich nie napisano artykułu, ani nie występowali w telewizji.

Ich życie było pełne pracy i różnych trosk związanych z rodziną. Nikomu się nie napraszali ze swoimi opiniami. A jednak to oni są dla mnie autorytetami moralnymi i zawsze chętnie słucham tego, co mają do powiedzenia o otaczającym nas świecie. Dlaczego? Dlatego, że widzę zgodność między ich życiem, a tym, co mówią. Życie potwierdziło też trafność ich poglądów i przekonań.

DEON.PL POLECA

Zobacz także: Jak Wojewódzki wygrał z Papieżem >>

Mam kolegę szkolnego, który pracuje w słynnym instytucie fizyki nuklearnej w Los Alamos w Stanach Zjednoczonych. Zajmuje się pewnymi cząstkami elementarnymi. Kiedyś zapytałem go, ilu ludzi na świecie rozumie to, o czym pisze on w swoich artykułach: - Około pięćdziesięciu - odpowiedział mi. Dla mnie jest on niewątpliwie autorytetem naukowym w tej dziedzinie. Inny znajomy jest bardzo dobrym lekarzem i zawsze się go radzę w sprawach zdrowia. Ten lekarz bardzo lubi rozprawiać na temat samochodów. Czyta jakieś czasopisma motoryzacyjne i uważa się za fachowca w tej dziedzinie. Dużo jeździłem po bezdrożach i górach różnymi samochodami - średnio rocznie powyżej 50.000 km i jego opinie raczej puszczam mimo uszu. Tak więc jako lekarz jest on dla mnie autorytetem, ale już nim nie jest w sprawach motoryzacyjnych.

Co to jest autorytet moralny? To człowiek, który całym swoim życiem dowiódł, że umie rozróżnić dobro i zło oraz potrafi w swoim życiu dokonane wybory realizować. Czy szewc lub rzeźnik jest z racji wykonywanego zawodu autorytetem moralnym? Oczywiście nie! I dokładnie tak samo ma się rzecz z dziennikarzem, kompozytorem, poetą i  noblistą. Czy pani dyrektor teatru, obrażająca głowę Kościoła Katolickiego,  powinna być ze względu na swoją artystyczna działalność traktowana inaczej niż np. taksówkarz, który by się tymi samymi słowami odezwał o naczelnym rabinie Izraela lub o Dalajlamie?  Otóż między dyrektorem teatru a rzeźnikiem nie ma w tej kwestii żadnej różnicy, a nawet jest, bo ze względu na wykonywaną pracę i zasięg oddziaływania dyrektorowi powinno się stawiać wyższe wymagania co do odpowiedzialności za swoje słowa, szczególnie jeśli jego pensja jest w dużej mierze finansowana przez katolików.

Część życia przepracowałem w mediach i w różnych dziedzinach związanych z różnoraką twórczością.  Zawsze zastanawiało mnie, jak dużo ludzi w tym środowisku ma rozwalone życie: rozwody, uzależnienia, nerwice, samobójstwa - to nie wyjątki, lecz niemal reguła. W mojej grupie podczas studiów filmowych wszyscy panowie oprócz mnie byli alkoholikami. Ludzie często totalnie zagubieni w swoim życiu, niedojrzali i nie będący w stanie wziąć odpowiedzialności za swoje czyny.  W pewnym sensie jest tak, że do mediów i sztuki ciągną często ludzie, którzy już mają różne życiowe "garby" oraz problemy i praca w telewizji, na estradzie czy w filmie nie tylko nie pomaga im rozwiązać swoje problemy, lecz na odwrót jeszcze je pogłębia. Oczywiście nie zmienia to faktu, że to ludzie zdolni, a często wręcz genialni i dla mnie wielu, których spotkałem, jest autorytetami w swoim rzemiośle. Równocześnie  nie będę ich uważał za doradców w kwestiach odnoszących się do tego, jak żyć i gdzie szukać szczęścia, ponieważ biografie wielu z nich dowodzą niezbicie, że nie mają w tych sprawach wielkich sukcesów.

Podobnie jest w pewnej mierze w środowisku intelektualistów i naukowców: wielkie głowy, lecz małe zagubione serca. Wspaniale pokazał to Paul Johnson w swojej książce "Intelektualiści", za co oczywiście zostały przez to środowisko ostro skrytykowany. Środowiska twórcze i intelektualiści często starają się spuścić zasłonę milczenia na moralne i życiowe klęski wielu wielkich z "salonu". Albo wręcz odwrotnie: próbują przedstawić upadki i klęski jako sukcesy oraz sprawy godne podziwu. W środowisku jednak te tematy nie giną. Z czasem wychodzi to na wierzch i gorszy naiwnych wielbicieli. Przykłady można mnożyć w nieskończoność: romanse Stachury z Iwaszkiewiczem, Hłaski z Andrzejewskim,  zakręty życiowe Kapuścińskiego, ect.  W tym temacie polecam też rozdziały o Picasso (członek partii komunistycznej)  i Hugo w książce "Twórcy" Paul Johnsona.

Zadziwiające są jednak nie słabości pisarzy czy aktorów (są grzesznikami jak i my szaraczki), lecz to, jak wciska się tych ludzi przeciętnym zjadaczom chleba jako "autorytety moralne". Jeszcze nie tak dawno "samobójcy, innowiercy, nieochrzczeni, wyklęci, skazani przestępcy, zatwardziali grzesznicy, aktorzy i  kuglarze, żebracy nie mogli być pochowani w poświęconej ziemi". Moliera ze względu na jego życie i teatralne zajęcie chowano na cmentarzu w tajemnicy przed duchowieństwem, które kategorycznie nie wyraziło na to zgody. Nie chodziło tutaj jednak o sprawy religijne, lecz o bardzo niski prestiż tego typu zawodów jeszcze do początku XX wieku.  Caravaggio był genialnym artystą, ale niezbyt cnotliwym człowiekiem. Czy jego talent usprawiedliwia jego słabości? Jestem przekonany, że nie. I dlatego współcześni cenili jego obrazy, ale już mniej zachwycali się jego życiem.

Kiedy pojawiły się "autorytety moralne"? Otóż w czasach stalinowskich w epoce "walki o kulturę". Potrzebni byli ludzie o znanych nazwiskach i twarzach, żeby usprawiedliwić nowe porządki. W świecie, w którym nie ma Boga i ustanowionego przez niego prawa naturalnego, potrzebny jest jakiś autorytet, na którym można oprzeć nowe prawa i zasady. To dlatego trzeba było zganiać na trybuny i mównice pisarzy i poetów. Artyści byli wygodni dla władzy z kilku powodów: lubili występować, łatwo ich było przestraszyć, ich własne zasady życiowe były zmienne i często-gęsto znacznie odbiegały od poglądów zwykłego zjadacza chleba. Kiedy kina, teatry i wydawnictwa było w ręku komunistów,  wtedy ludzie, którzy tam występowali lub pisali książki, byli bardzo podatni na argumenty politruków. "Solidarność" przejęła ten system pod koniec komunizmu w dobie Komitetu Obywatelskiego, a potem już "GW" i pozostałe media. System idoli jest systemem idoli, czyli bożków, które trzeba czcić i słuchać bez sprzeciwu. Bóstwo będzie miało tylko inne wcielenia dla 17sto latka, a inne dla osoby z wyższym wykształceniem.  Natura ludzka jest taka, że potrzebujemy kogoś, komu podporządkujemy swoje życie. I to dlatego pierwsze przykazanie mówi: "Nie będziesz miał Bogów cudzych przede mną" - ale nie dlatego, że Pan Bóg jest zazdrosny o swoją pozycję, lecz dlatego, iż wie, że jeśli nie będziemy czcić Jego, to będziemy padać plackiem przed kimś lub czymś, co niekoniecznie pragnie naszego dobra. I dlatego Żydzi mają przysłowie: "Kiedy Pan Bóg jest na swoim miejscu, wszystko jest na swoim miejscu".

Dlaczego aktor, piosenkarka czy reżyser ma być dla innych wyrocznią o tym, jak żyć i być wzorem do wykonywania wyborów moralnych? Otóż nie ma do tego żadnych podstaw! Bycie pisarzem lub poetą i posiadanie talentu w tej dziedzinie nie oznacza w żadne sposób, że mamy słuchać tego człowiek w momentach podejmowania ważnych decyzji życiowych. Dlaczego prezenter telewizyjny ma mieć jakiś szczególny autorytet w kwestiach aborcji lub adopcji dzieci przez homoseksualistów? Dlaczego mam na kolanach słuchać tego, co mówi na temat dopuszczalności in vitro i wychowania seksualnego dzieci  profesor, który znęca się nad swoją żoną i jest uzależniony od alkoholu?  Wypowiadają się? To ich prawo. Ja jednak najpierw się zapytam o dobro lub zło, którego dokonali w swoim życiu, jakimi byli rodzicami, czy wysługiwali się komunistom i jak się z tego rozliczyli?

Dlaczego my sami skłonni jesteśmy bezkrytycznie z otwartymi ustami wysłuchiwać i  przyjmować jako swoje dyrdymały wypowiadane przez celebrytów (niegdyś by ich nazwano kuglarzami)? W każdym z nas tkwi pragnienie bycia kochanym. Jednym z wyrazów tego pragnienia jest marzenie  o "byciu Kimś". Celebryta wydaje się nam się właśnie takim "Kimś", kto ma w sobie coś, co zasługuje na podziw i miłość innych. Ponieważ mają ten drogocenny klejnot, który wzbudza u innych podziw i uwielbienie, to wydaje się nam, że są od nas lepsi i bardziej godni kochania, a przez to i ich słowa godne wiary. Niezbyt przy tym zwracamy uwagę, że oni sami poprzez sławę nie zdobyli tej tak upragnionej miłości.

Jest talent, jest inteligencja i jest mądrość. Pan Bóg obdarza dwoma pierwszymi według swojego uznania. Mądrość jest teoretycznie osiągalna dla każdego, lecz w praktyce nie zawsze idzie w parze z talentem lub inteligencją. Trzeba nam uczyć się odróżniać wiedzę od mądrości. Dlatego też ja sam w sprawie fizyki zwrócę się do kolegi z Los Alamos, w sprawie zdrowia do znajomego lekarza, w sprawie samochodu do mechaniki, a w kwestiach życiowych i moralnych do Pani Zosi i Pana Jana.

A w sprawie oświadczeń "autorytetów moralnych" proponuję pewną racjonalizację: Po co trudzić ich ciągłym podpisywaniem, przecież można ich poprosić o to, by podpisali kartki in blanco, a potem już drukować, drukować, drukować …  oświadczenia według bieżącej potrzeby. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Na przekór "autorytetom moralnym"
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.