Nasza Czarodziejska Góra
Świat bez Wcielenia i Zmartwychwstania, w którym walkę o duszę dobrego mieszczanina toczą wielkie ideologie. „Czarodziejska Góra” Thomasa Manna czytana w szczycie trzeciej fali pandemii koronawirusa to doświadczenie niezwykłe. Szczególnie, gdy lekturę kończy się akurat w Wielkanoc.
Wiele godzin spędziłem przy tym dziele. I choć zdaniem literaturoznawców oddaje ona przede wszystkim stan ducha przed rozpadem świata w trakcie I wojny światowej, to dla mnie jest ona - w tym czasie szczególnie mocnym - wyrazem poszukiwań w czasie, gdy świat - także ten nasz - się rozpada. Koronawirus, choć nie jest przecież krwawą wojną, ani nawet zarazą na miarę „czarnej śmierci” uderzył w nasz świat z siłą huraganu. Pochłonięty konsumpcją świat zatrzymał się. To, co miało być wieczne, zostało unicestwione, a przed nami ponownie stanęło pytanie o to, gdzie mamy iść, co nas czeka po śnie „końca historii”, kantowskiego wiecznego pokoju (przynajmniej w naszej części Europy), liberalnego rozwoju?
Identyczne pytania, u kresu przedłużonego XIX wieku, stały przed bohaterami „Czarodziejskiej Góry” Manna. Hans Castorp, dobrze ułożony niemiecki mieszczanin, liźnięty protestantyzmem, ale przecież nie tak znowu wierzący, inżynier i spadkobierca bogatego rodu, jak my - mieszczanie XXI wieku - uwodzony był przez - z jednej strony - sen konsumpcji i hedonizmu, ale z drugiej - także przez wielkie ideologie rewolucji i kontrrewolucji, wiary w naukę i w nowe poszukiwania religijne. Każda z tych opcji końca XIX i początku XX wieku stawała przed nim z całą mocą, każda prezentowała swój uwodzicielski urok. I jedyne, czego wśród tych propozycji zabrakło to… realne chrześcijaństwo. Tak, pamiętam, że wśród bohaterów tej książki jest także Leon Naphta - niedoszły jezuita, ale jego światopoglądu nie sposób uznać za chrześcijański. To gnoza - wprawdzie przeniknięta wątkami religijnymi, udrapowana na hiszpańską mistykę, ale zdecydowanie niechrześcijańska. Jeśli miałbym szukać pokrewieństw ideowych dla tego ostatniego, to nie byłoby to chrześcijaństwo, ale jego parodia, pamflet w duchu „Legendy o Wielkiem Inkwizytorze” Fiodora Dostojewskiego. Ale i ta analogia nie jest dobra. Naphta to gnostyk, wielbiciel religijnych paradoksów, przeniknięty duchem kontrrewolucji, ale odległy od chrześcijaństwa. Jego adwersarzem jest mason Settembrini, którego myśl także pozostaje głęboko - choć w sposób zlaicyzowany - gnostycka. Wojnę o duszę młodego mieszczanina toczą więc dwa wielkie projekty gnostyckie, dwie ideologie, które z czasem przekształcą się w ogromne totalitaryzmy, wrogie sobie, ale przede wszystkim wrogie mieszczańskiemu światu. Ale dwaj główni adwersarze walczący o duszę Hansa Castorpa przecież nie wyczerpują propozycji, z jakimi może się on zetknąć w sennym Davos. O jego duszę walczy hedonizm Peeperkorn i zmysłowość pani Chauchat, psychoanaliza i wiara w medycynę, a także duch nizin, niemieckiego, nudnego mieszczaństwa.
Jest tam wszystko, poza… - no właśnie - poza chrześcijaństwem, u którego podstaw leży Wcielenie i Zmartwychwstanie. „Czarodziejska Góra” to świat bez chrześcijaństwa, a dokładnie z chrześcijaństwem wykastrowanym do obrządków, do zwyczajów, do stroju pastora czy wypaczonego opisu jezuitów. Nie ma w tym świecie wiary w to, że Bóg naprawdę stał się człowiekiem, ani doświadczenia Zmartwychwstania. Oniryczny świat Davos jest nierealny i realny być nie może, ale także świat nizin, mieszczańskich trosk daleki jest od istotności. Śmierć, zapomnienie ostatecznie grzebie wszystko, czas i życie ostatecznie nie mają celu. I jedynym, co może nas wyrwać z tego nie-świata, nie-życia pozostaje wojna. Ona, właśnie dlatego, że jest brudna, okrutna, materialna ma wymiar przebudzenia. Nie jest jasne ku czemu, nie jest jasne jak, ale to właśnie ona wyprowadza Castorpa ze złudy snu, z ułudy życia.
I aż trudno nie zadać sobie pytania, czy koronawirus nie jest dla nas tym samym, nie jest wybudzeniem nas ze snu? Z nieświadomego opadania w bezczas i bezsens? Jeśli jednak mamy być wybudzeni, to wydaje się, że ostatecznie obudzić się trzeba ku światłości. A tę - w naszym zamglonym świecie - dać nam może jedynie Jezus. On jest wielkim nieobecnym świata „Czarodziejskiej Góry”, On jeden - na kartach tej powieści - nie toczy walki o Hansa. W świecie realnym jednak On pozostaje jedyną odpowiedzią na pytanie o to, po co warto żyć, po co warto zejść z „Czarodziejskiej Góry”, i dlaczego warto podjąć wyzwanie życia. Ani psychoanaliza, ani nauka, ani gnoza nie są odpowiedzią na pytanie o sens naszego trwania, które nieuchronnie zmierza ku śmierci. Odpowiedź jest w „pustym grobie”, w znaku tego, że Jezus zmartwychwstał… Jeśli to nie jest prawda, to zostaje nam absurdalny i w gruncie rzeczy pusty świat „Czarodziejskiej Góry”.
Skomentuj artykuł