Nie jestem na to gotowy
Boimy się przejrzeć na oczy, bo świat jaki zobaczymy, mógłby nam się nie spodobać. Boimy się prosić o mądrość, bo co z nią mielibyśmy zrobić? Przysporzyłaby nam tylko kłopotów ze strony ludzi głupich. Boimy się daru miłości heroicznej wobec ludzi, bo nie mamy na taką miłość czasu. Nie jesteśmy na to gotowi.
Siedzę w rzymskim barze z rodziną organisty z jednego z kościołów w Rzymie. Opowiada mi, że niedawno był w tym barze kardynał Krajewski otoczony przez ubogich z dzielnicy, którym wcześniej ufundował nowe, eleganckie ubrania. Gdy wysłuchiwał swoich podopiecznych, wszedł do baru nieznany im żebrak i zawołał:
- Eminencjo! Eminencjo!
- Czego potrzebujesz człowieku? – zapytał kardynał.
- Dziesięciu euro - odpowiedział wyciągając dłoń.
- Dlaczego nie prosisz mnie o sto euro?
Przez chwilę zaległa cisza. Żebrak cofnął wyciągniętą dłoń i powiedział:
- Wasza Eminencjo, nie jestem na to gotowy.
I odszedł ze zwieszoną głową.
Opowiedziałem tę historię podczas dzisiejszej Mszy św. zaraz po lekturze fragmentu Ewangelii opowiadającym o niewidomym żebraku Bartymeuszu, który wołał: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”, a spytany przez Mistrza, co chce, aby mu uczynił, odpowiedział: „Abym przejrzał”.
Potem zapytałem każdego ze zgromadzonych: „Czy jesteś gotowy przyjąć od Boga wszystko, czym chce ciebie obdarować? Dlaczego prosisz o tak niewiele? O powodzenie na egzaminie, o udaną operację, o podwyżkę w pracy? Dlaczego nie prosisz o to, byś przejrzał? Dlaczego nie prosisz Go o to, abyś widział świat oczami Boga, abyś widział wszystko takim, jakie naprawdę jest?”
- Nie jestem na to gotowy!
O tak! Wygodnie jest pewnych rzeczy nie widzieć. Dlatego właśnie niektórzy nie chcą przejrzeć na oczy. Wolą pozostać żebrakami uzależnionymi od psychicznej ślepoty, upokorzonymi i pustymi wewnętrznie. Zapytani: „Co chcesz, abym ci uczynił?” odpowiadają: „Chciałbym być bogaty, chciałbym mieć dobrą pracę, chciałbym, aby inni się ze mną liczyli…” Zapatrzeni w siebie, nie chcemy widzieć niczego ponad własne potrzeby. Nie chcemy, aby Bóg dał nam zbyt wiele, bo to może nam być po prostu niepotrzebne, a w dodatku może być zbyt trudne.
Gdy w młodości zwracałem się do Boga, to nie chciałem, aby dał mi powołanie zakonne, które On chciał mi dać. Nie byłem gotowy na tak wielki dar. Bałem się, że go nie udźwignę.
Jest taki fragment w Dziejach Apostolskich o człowieku, który nie miał władzy w nogach i żebrał pod synagogą. Przechodzili tamtędy uczniowie Jezusa i jeden z nich zwrócił się do żebraka mniej więcej tymi słowami: „Nie mam srebra ani złota, ale to co mam, daję ci. Wstań i chodź!”. Czy ten biedak chciał tego uzdrowienia? Do tej pory żebranie, budzenie w ludziach współczucia, było jego jedynym źródłem utrzymania. A teraz z czego się utrzyma? Jak sobie poradzi w życiu. Nie był gotowy na taki dar.
Popatrzmy znowu na siebie i na to, o co Boga prosimy. Nie jednemu z nas zdarza się prosić naprawdę o niewiele. Boimy się, że zbyt wielki dar będzie się wiązał z wzięciem na siebie odpowiedzialności, której nie podołamy.
Boimy się przejrzeć na oczy, bo świat jaki zobaczymy, mógłby nam się nie spodobać. Boimy się prosić o mądrość, bo co z nią mielibyśmy zrobić? Przysporzyłaby nam tylko kłopotów ze strony ludzi głupich. Boimy się daru miłości heroicznej wobec ludzi, bo nie mamy na taką miłość czasu. Nie jesteśmy na to gotowi.
A może dzisiaj jest ten czas, by nie odchodzić ze zwieszoną głową jak ten żebrak z rzymskiego baru. Może dzisiaj jest ten dzień, by przyjąć od Boga wszystko, co nam chce dać.
Skomentuj artykuł