Nie każde nauczanie Kościoła jest nieomylne
(fot. depositphotos.com)
"Tak się zastanawiam, gdzie rzeczywiście przebiega linia sporu wewnątrz Kościoła w Polsce. Czy katolików różni zasadniczo podejście do aborcji, komunii świętej, relacji państwa do Kościoła itd.? Nie sądzę" - pisze Dariusz Piórkowski SJ.
Myślę, że pierwszym błędem, który często popełniamy jest niezauważanie różnicy między treścią nauczania Kościoła a sposobem, w jaki jest komunikowana i jak ma być wdrażana. To dwie różne sprawy.
Drugi błąd, Kościół żyje i działa w świecie, w historii, nie w próżni czy w świecie idei. Wszystko jest w nim też jakoś historycznie uwarunkowane. Z tego powodu wiele rzeczy w nauczaniu Kościoła się zmieniło i zmienia: sposób odpuszczania grzechów, wprowadzono częstą Komunię świętą, zachęca się do czytania i rozważania Pisma świętego przez wszystkich wiernych, pojawiła się negatywna ocena niewolnictwa, wojny, kary śmierci; inaczej interpretuje się początek życia, zaczyna się odchodzić od patriarchalizmu i dostrzega niezbędną rolę kobiet w świecie i Kościele, transplantacje, zaprzestanie uporczywej terapii, rezygnacja z „limbusa” dla nieochrzczonych dzieci, zaprzestanie potępiania heretyków, rezygnacja z państwa kościelnego, poparcie dla związków zawodowych, demokracji, zrozumienie dla złożonego problemu samobójstwa, uznanie i wkomponowanie zdobyczy psychologii i psychiatry w duszpasterstwo, kierownictwo duchowe i spowiedź, dopuszczenie pobierania odsetek w bankach i wiele innych zmian. Te zmiany nastąpiły dzięki temu, że właściwie odczytano to, co się dzieje w świecie. Nie wszystko jest zapisane w Piśmie świętym. Nie każde nauczanie Kościoła jest nieomylne. To nieprawda.
Obecne wewnątrzkościelne konflikty w Kościele w Polsce to skutek innego napięcia, dwóch podejść do nauczania Kościoła, które się nie wykluczają, ale uzupełniają. Wydaje mi się jednak, że źródłem sporu jest to, że te podejścia przeciwstawiamy sobie.
Pierwsze podejście, to głoszenie nauczania Kościoła, które wyraża to, co jest uniwersalnie prawdziwe. Czyni się to często w formie ogólnej, abstrakcyjnej. Nauczanie Kościoła kieruje się do wszystkich ludzi, nie tylko do wierzących. Dotyczy tego, jak powinno być, jak człowiek powinien żyć, aby był szczęśliwy.
Na przykład, człowiek nigdy nie powinien kłamać albo nikogo zabijać. Z konkretnego życia, z kontemplacji prawdy wyciąga się pewne abstrakcyjne, ważne i zawsze obowiązujące prawdy. Więc gdyby pozostać przy sztywnej aplikacji ogólnych zasad, to powstaniec AK złapany przez Niemców i torturowany nie powinien kłamać, bo przecież takie jest przykazanie. Ale podejście historyczne, osobiste kładzie życie jego i kompanów wyżej. Czy w tej sytuacji łamie się przykazanie? Nie. To jest bardzo konkretna sytuacja. Są tacy jednak, którzy powiedzą, że to „etyka sytuacyjna”. Raz coś obowiązuje, a innym razem nie – relatywizm.
Minusem tej metody jest słabe uwzględnianie uwarunkowań osobistych, osobistej historii, słabości, darów i przeszkód, których doświadcza osoba. Odrzuca się niemalże wpływ czynników kulturowych, psychologicznych, ekonomicznych, jakby nie odgrywały one żadnej roli. Ma tendencje do autorytaryzmu i legalizmu.
Drugie podejście jest personalistyczne i historyczne, które szuka odpowiedzi na pytanie, jak te ogólne, słuszne i mądre zasady wcielić w konkretne życie. Ludzie żyją w czasie i w ciele. Trzeba więc, znając ogólne nauczanie Kościoła, przyjrzeć się najpierw aktualnej kondycji poszczególnego człowieka, grupy, społeczeństwa. Na jakim jest etapie? Co powstrzymuje go/ich przed uznaniem jakiegoś aspektu nauczania Kościoła? Z czym ma trudność? Często jest to chociażby forma jego przekazywania, niedostępna już dla wielu ludzi. Trzeba więc docenić, a nie pomniejszać, indywidualną wolność, potencjał i ograniczenia osób. Co więcej, nie istnieje też jakiś automatyczny przeskok ze znajomości nauczania Kościoła do jego wdrożenia w życia, nawet przy najszczerszych chęciach.
Jednak i tak niektórzy uważają, że dostosowanie Ewangelii, która nigdy nie jest łatwa i nie zawiera wszystkich możliwych przypadków i problemów, do zmieniających się warunków, osiągnięć i odkryć nauki jest „rozwadnianiem” Ewangelii. W gruncie rzeczy założyli sobie, że wszystko powinno być niezmienne, jakbyśmy żyli w świecie skamielin albo niezmiennych idei. W takim świecie człowiek czuje się bezpieczny. Nie musi myśleć, nie musi się wysilać, nie musi się konfrontować. Szuka takiej duchowej stabilizacji i spokoju. Ale to nie jest Boży sposób działania.
Adresaci nauczania Kościoła, czy tego chcemy czy nie, żyją realnym życiem, w świecie „z krwi i kości”, nie w świecie idei. Mają wiele różnych przeszkód, które uniemożliwiają natychmiastowe wcielenie tej nauki w życiu. Mnóstwo uwarunkowań: kulturowych, rodzinnych, psychologicznych, społecznych, religijnych. Każdy ma swoją historię życia. Nie sposób tego sposobu życia narzucić. On musi być poznany i wybrany w wolności. Nie da się więc zarządzić odgórnie, że wszyscy powinni żyć tak a nie inaczej.
Franciszek nazywa ten proces wsłuchiwania się w człowieka duchowym towarzyszeniem, rozeznawaniem znaków czasu. Na przykład, w sprawach seksualności nie można postrzegać człowieka tak, jakby był samym popędem i seksualnością, ale też nie tak, że nagle stał się tak duchowy, że cała jego cielesność znika. Na seksualność należy patrzeć szerzej: w kontekście powołania człowieka, jego słabości, powolnego dojrzewania, uwarunkowań psychicznych, niedojrzałość, jego zaangażowanie w innych dziedzinach życia itd. Nie można sprowadzać człowieka do jakiegoś wycinka i z tego punktu widzenia oceniać całe jego życie. Człowiek nie nauczy się panować nad popędem, jeśli np. od dzieciństwa nieświadomie nauczył się masturbacji, która redukowała jego poczucie samotności, odrzucenia, bólu itd. Można mu to nakazać, zakazać, ale to nic nie zmieni, dopóki nie spojrzy się szerzej, nie uwzględni znacznie więcej warunków.
Nieporozumienia moim zdaniem rodzą się z tego, że jedni zażarcie bronią abstrakcyjnych form nauczania, zapominając, że wciela się ono w konkretnych historycznych warunkach. A ci, którzy mocno podkreślają historyczne i osobiste uwarunkowania boją się, że obrońcy wartości staną się dyktatorami, bezdusznymi egzekutorami prawa i Ewangelii, pomijającymi ludzkie i kulturowe czynniki. Ci pierwsi reagują więc na tych drugich jak byk na czerwoną płachtę, obawiając się subiektywizmu, „rozmycia” doktryny itd. Ale ci drudzy, mimo że zgadzają się na całą doktrynę, próbują wykrzyczeć, że nie da się jej wprowadzić z pominięciem uwarunkowań historycznych i osobistych, lekceważąc je i wymuszając na ludziach życie zgodne z Ewangelią.
Pierwsze podejście często kreuje się jako nieomylne, znające odpowiedzi na wszystkie pytania (przy biurku), podczas ci drudzy podkreślają, że w życiu mamy wiele dylematów moralnych, rozdroży, i nie jest łatwo ogólną prawdę moralną zaaplikować do konkretnego przypadku. Ponadto, każdy człowiek jest inny. Chociażby aktualna pandemia pokazuje, że nie reguły, w jaki sposób każdy ma przejść koronawirus. Każdy przechodzi inaczej. Nie wiemy do końca dlaczego i nie znamy wszystkich skutków ubocznych i powikłań.
Drugie podejście może popaść rzeczywiście w subiektywizm, relatywizowanie, nadmierne ustępstwa wobec ludzkiej niemożności, co w szczególnie w obrońca autentycznej nauki Kościoła budzi lęk. Drogą do przezwyciężenia tych konfliktów jest takie spojrzenie, które te dwa podejścia będą widzieć jako uzupełniające się, pozostające w napięciu, ale to jest twórcze napięcie. To jednak jest trudne. Pozbawia nas natychmiastowej pewności, nie podaje rozwiązań na tacy, zakłada umiejętność słuchania, rozumienia, zawieszenia swoich przedrozumień (a nie odrzucenie doktryny). Nie ma jednak innej drogi. Jej przeciwieństwem będą pisanie listów najpierw 25 „zwykłych księży”, potem 30 „niezwykłych księży”. Ale w ten sposób się nie dogadamy.
Wpis ukazał się na Facebooku Dariusza Piórkowskiego SJ:
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł