Nie znam małżeństwa, które nie przechodziłoby kiedyś kryzysu

Fot. Justin Groep / unsplash.com

Rozpoczął się kolejny Międzynarodowy Tydzień Małżeństwa. Między 7 a 14 lutego mamy okazję wziąć udział w wielu wydarzeniach (lokalnie, online – jak kto woli). Wiele jest różnych inicjatyw, pomysłów, zaproszeń. Mimo że sama nie planuję brać w nich udziału, pojawiła się we mnie pewna refleksja…

Patrzę na to, jak małżeństwo przedstawiane jest w mediach. Tych ogólnopolskich, dostępnych po wciśnięciu odpowiedniego guzika na pilocie. I tych malutkich – kontach na Instagramie czy Facebooku, gdzie nie tylko twórcy internetowi, ale każdy z użytkowników może pokazać kawałek swojego życia, często również swojego małżeństwa. Odnoszę od jakiegoś czasu nieodparte wrażenie, że pojawiły się tutaj dwa skrajne obozy.

Jednym z nich jest słodki, bezproblemowy obraz małżeństwa. Zawsze uśmiechnięci małżonkowie, spokojne, bezproblemowe i czyste dzieci, wszystko obsypane toną brokatu. Rozumiem taki przekaz, bo sama niewiele o swoich trudnościach w małżeństwie mówię publicznie. To jednak sprawia, że część odbiorców tworzy w sobie wizję, że ci oto Iksińscy to mają takie lekkie życie – dzieci zdrowe, zero kłótni, sielanka. A moje życie? Szare, monotonne, trudne. Dlaczego? Czy robię coś źle? Drugi obraz jest skrajnie różny. Źle ci? To się rozwiedź, szukaj szczęścia gdzie indziej. Po co się męczyć? Kolejne głośne rozstania celebrytów i tworzenie z tego opowieści bez końca, prawie jak w brazylijskim serialu, to obraz, który mówi: głupiś, że się męczysz. Każdy ma prawo do szczęścia, rzuć to w las i uciekaj.

Życie jednak nie jest ani brokatowe, ani jedynym rozwiązaniem na problemy nie jest rozwód i szukanie szczęścia w innych ramionach. Prawda – jak to często bywa – leży samotnie gdzieś pośrodku i mijamy ją z obojętnością w oczach. Małżeństwo to droga pełna trudów, wybojów. Bywa, że jest czas spokoju i sielankowego szczęścia. Bywa, że wokół tylko ciernie i ból. Oba te stany warto przeżyć, dbając o miłość. Czasem wbrew wszystkiemu…

DEON.PL POLECA


Jako doradca rodzinny, bywam zapraszana na spotkania dla narzeczonych. Lubię bardzo te chwile, gdy staję przed niczego nieświadomymi ludźmi i opowiadam im o tym, że kryzys prędzej czy później przyjdzie. Mniejszy, większy, ale będzie. To, co możemy z nim zrobić, to nauczyć się kochać tak, by nie zwiać na pierwszym życiowym zakręcie. Wiele jest na to sposobów, ale to na co szczególnie zwracam uwagę, to dialog. Nie wymiana informacji, ale życie ze sobą, nie obok siebie. Gdy pytam narzeczonych, czy modlą się wspólnie, widzę w ich oczach „yyyy, o co jej chodzi?”, a prawda jest przecież taka, że szczera modlitwa, odsłonięcie swojego serca i tego co w nim najgłębsze, to niezły test dla narzeczeństwa – bo może okazać się, że twój wybranek nie szanuje ani ciebie, twoich uczuć, pragnień ani wiary. Może się okazać, że on nie potrafi być z tobą szczery, że ma jakiś jeszcze nieprzepracowany problem, którym warto byłoby się zająć, zanim staniecie przed ołtarzem.

Gdy opowiadam o naszym doświadczeniu przechodzenia kryzysów i mówię wprost o tym, że przed rozstaniem powstrzymał nas wyłącznie sakrament małżeństwa, narzeczeni patrzą jeszcze dziwniej. Prawda jest taka, że jeśli nie bierzemy rozwodu jako jednej z opcji, szukamy innych rozwiązań. Bez sakramentu, poważnego podejścia do składanych deklaracji, byłoby dużo trudniej. Bez Boga i Jego łaski, nie byłoby nic. Bez spowiedzi, kierownictwa duchowego, rozmów z innym małżeństwami o podobnych wartościach, czy bez terapii – zwyczajnie mogłoby się to wszystko rozpaść w drobny mak i nie byłoby czego zbierać…

Nie znam małżeństwa, które nie przechodziłoby kryzysu. Znam takie, które się rozpadły, bo sobie z nim nie poradziły. Znam też takie, które wyszły z niego zwycięsko. Do tego trzeba jednak wpatrywania się w inny obraz niż wyłącznie ten medialny, często mocno zakłamany i nastawiony na oglądalność, kliknięcia. Trzeba nam spojrzenia z pewną dojrzałością, choć droga do niej wcale nie jest łatwa. Czy jednak nie warto? Dla samego siebie i dla tych, których kochamy?

Z wykształcenia pedagog i doradca rodzinny. Z wyboru żona, matka dwóch synów. Nie potrafi żyć bez kawy i dobrej książki. Autorka książki "Doskonała. Przewodnik dla nieperfekcyjnych kobiet". Prowadzi bloga oraz Instagram.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie znam małżeństwa, które nie przechodziłoby kiedyś kryzysu
Komentarze (7)
BD
~Bo D.
23 kwietnia 2024, 11:36
Spieramy się na bieżąco, ale nie przechodzimy kryzysu.
DD
~dziewczyna do dziewczyny
9 lutego 2024, 14:32
Moje pytanie jest nastepujace - co do powiedzenia maja na ten temat mezczyzni? Dla Deon pracuje przeciez kilku mezczyzn, redaktorow. Oczywiscie, nic nie zarzucam ani Pani redaktor ani nawet artykulowi, ale jest to kolejny z cyklu "bronimy malzenstwa" glos kobiety i tylko kobiety...(! obrona jednak, za wszelka cene, bagatelizujac fakty, chociaz ten, ze ta instytucja wiecej osob zniszczyla w historii ludzkosci, a zwlaszcza kobiet, niz przyniosla jakiegokolwiek pozytku, uswiecila etc...)A meski glos na temat? Odbieram to w prosty sposob - malzenstwo i jego jakosc (! nie ilosc i tylko zwiazki zawarte w KK - malzenstwo jest starsze niz KK) - nie jest waznym tematem dla polowy ludzkosci w takim razie. Wiec dlaczego drogie panie, tak bardzo bronimy "czegos", co moze wcale nie jest takie sensowne, ale ze jest "tradycja", to bronmy ja i brnijmy dalej...
SZ
~Szymon Zet
9 lutego 2024, 13:14
Do tego pociągu trzeba dwojga. Jeżeli małżeństwo jest jednosilnikowe to pojedzie przez jakiś czas, ale w końcu się zatrze. Ale nawet jeżeli to ma być pociąg jednosilnikowy to musi być ten drugi, który co najmniej będzie sypał węgiel do kotła, który podreperuje coś w tym silniku jak się czasem popsuje albo zwyczaje da mu wytchnienie na bocznicy, w myjni, czy w garażu. Tu musi działać dwóch. Tu musi być poświęcenie dwóch. Tu musi być wysiłek dwóch. Raz po raz potrzeba aby pchało to jedno gdy drugie jest w kryzysie, gdy coś nie działa. Czasem trzeba się po prostu zatrzymać, bo awaria jest zbyt duża. Czasem trzeba będzie się cofnąć, bo wjechało się w złą zwrotnicę. Ale zawsze to się musi dziać we dwóch i z wysiłkiem dwóch. Bez tego prędzej czy później będzie wykolejenie.
AM
~Ana M.
10 lutego 2024, 14:46
Popieram w 100% z jedną malutką poprawką- dwoje ;)Pozdrawiam.
ZN
~Złamana Nadzieja
8 lutego 2024, 20:16
Ja natomiast nie znam żadnej osoby samotnej (samotnej, nie singla - jaka jest różnica? singlami są atrakcyjne kobiety czy przystojni mężczyźni, dla których bycie poza związkiem wiąże się z życiem "hulaj dusza piekła nie ma" - nie słyszałem jeszcze o singlach 45 - 85 lat - tylko osoby samotne, starzy kawalerowie lub panny, albo pełne współczucia milczenie, osoba samotna, to przeważnie mężczyźni, czyli ci którzy według praw ewolucji "mogą się starać, ale wybór nie należy do nich", idący całe życie w pojedynkę, w żaden sposób niepożądani "społecznie", mający baardzo małe szanse na zmienienie statusu quo, graniczące wręcz z cudem), która nie przechodziłaby depresji/załamania nerwowego/utraty sensu życia... Jak to mówią: nie ma kącika bez własnego krzyżyka i nie rozumiem z jakiej racji małżeństwa miałyby być tutaj wyjątkiem.
HZ
~Hanys Z Namyslowa
8 lutego 2024, 14:53
Wszystko czasem sie zaczyna psuc, trzeba tylko umiem zreperowac, dzis mlodzi nie reperuja, wyrzucajani biora nowy produkt, czasem jeszcze gorszy,mowie to z moim 51 letnim stazem malzenskim, brak pieniedzy, brak perspektyw no i checi zeby cos zmienic, mlodzi wybieraja dzis latwizne.
E3
edoro 333
8 lutego 2024, 11:06
Ważne słowa.