Od biadolenia nad statystykami żywotność do Kościoła nie wróci

Uroczystość beatyfikacji ks. Jana Machy (fot. Episkopat News)

Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego (ISKK) opublikował dane statystyczne za rok 2020. Dane zatrważające i załamujące. Katastrofa na całej linii. Tyle, że... dane dotyczą roku, który w całości upłynął pod znakiem pandemii koronawirusa i ograniczeń, a te dotknęły Kościół i wiele innych sfer życia. To wszystko musiało przełożyć się na suche dane liczbowe.

Ostatnimi czasy Kościół w Polsce nie ma zbyt dobrych notowań. Różnorakie badania sondażowe pokazują, że religijność Polaków spada, coraz mniejsza liczba młodych ludzi czuje jakiś związek z Kościołem i rezygnuje z lekcji religii, a ich praktyki stają się okazjonalne. Do tego dochodzi zmniejszająca się liczba powołań kapłańskich i zakonnych.

Ogólna atmosfera wokół Kościoła jako instytucji jest generalnie zła. Zarzuca mu się zbyt bliskie związki z władzą, rozsadzają go różne skandale. Jeśli widzieć Kościół jako budynek, to fasada jest popękana, tu i ówdzie mur się kruszy, gdzieś przecieka dach.

DEON.PL POLECA

Opisując stan Kościoła często zatem mówi się już nie o pełzającej lecz galopującej sekularyzacji, wręcz destrukcji. Patrząc na suche dane liczbowe i łącząc je z ogólną atmosferą (na którą ogromny wpływ mają także biskupi i cała rzesza duchownych) pojawia się pokusa napisania Kościołowi nekrologu. Silniejsza teraz, gdy Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego (ISKK) opublikował dane statystyczne za rok 2020.

Co z tych danych wynika? W ubiegłym roku było o 16,3 proc. mniej chrztów niż w roku 2019, o 30,4 proc. zmniejszyła się liczba bierzmowań, a ślubów było o 26,8 proc. mniej niż przed rokiem. O dwa procent zmniejszyła się liczba księży, a o 2,5 proc. sióstr zakonnych. Większa była za to liczba osób, które przyjęły pierwszą komunię świętą – o 20 proc. w porównaniu z rokiem 2019.

Dane zatrważające i załamujące. Katastrofa na całej linii. Tyle, że... dane dotyczą roku, który w całości upłynął pod znakiem pandemii koronawirusa. Związane z tym ograniczenia dotknęły nie tylko branż restauracyjno-hotelarskich, handlu i usług, szeroko pojętej kultury, ale także Kościoła. Świątynie przez długi czas były zamknięte, potem obowiązywały – i wciąż obowiązują – limity wiernych. Wielu księży w duchu odpowiedzialności apelowało o to, by do kościołów nie przychodzić i uczestniczyć w nabożeństwach zdalnie – wszak biskupi udzielili w związku z tym specjalnych dyspens. Na ten rok przesunięto beatyfikację kard. Stefana Wyszyńskiego i ks. Jana Machy.

To wszystko siłą rzeczy musiało przełożyć się na suche dane liczbowe. Odwoływano i przekładano bierzmowania, rezerwacje sal weselnych, a szykujący się do zawarcia małżeństwa przesuwali terminy ślubów. Nie ma się co dziwić – wszak ślub jest uroczystością rodzinną i wiele osób chciałoby go przeżyć tak, jak go sobie wymarzyło. Mniejsza liczba sióstr i księży? Tak, na pewno jest to w jakimś stopniu wynik kryzysu powołaniowego, ale także śmiertelności z powodu COVID-19. Chrzty spadły? Spadły, ale tu rządzi przede wszystkim demografia – mniejsza liczba urodzeń przekłada się na mniejszą liczbę chrztów.

Wszystkie te liczby nie mówią zatem zbyt wiele. Na pewno nie mogą być podstawą do stawiania tezy o końcu Kościoła nad Wisłą. Co oczywiście nie oznacza, że nie znajduje się on w kryzysie. Znajduje się. Jest na pewno na jakimś zakręcie swojej historii. Nie ma się też co łudzić: pandemia ochłodziła związki Polaków z Kościołem i wielu z tych, którzy jeszcze w 2019 roku na nabożeństwa przychodzili, dziś już tego nie robi. Część z nich została stracona bezpowrotnie, o innych trzeba po prostu zawalczyć. Jak?

Lekarstwa, które uleczy wszystko od razu nie ma. Trzeba go poszukać. W tym poszukiwaniu, my ludzie świeccy, ciągle oglądamy się na biskupów i księży. To w zasadzie naturalne – szukamy przewodników, którzy nas pociągną. Ale ci w dużej części zachowują się trochę jak tłuste koty, które przysypiają gdzieś w kącie. Trzeba ich zatem obudzić i wyciągnąć z letargu. W moim przekonaniu ogromną szansą jest trwający właśnie synod o Kościele. Jego powodzenie, a tym samym znalezienie jakiego antidotum na kryzys, w dużej mierze zależy od zaangażowania ludzi świeckich. Czas zatem, jak powiada papież Franciszek, wstać z kanapy i zakasać rękawy. Od biadolenia nad statystykami żywotność do Kościoła nie wróci.

Jest dziennikarzem, kierownikiem działu krajowego "Rzeczpospolitej". Absolwent kursu „Komunikacja instytucjonalna Kościoła: zarządzanie, relacje i strategia cyfrowa” na papieskim Uniwersytecie Santa Croce w Rzymie. W wydawnictwie WAM wydał: "Nie mam nic do stracenia - biografia abp. Józefa Michalika" oraz "Wanda Półtawska - biografia z charakterem"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Od biadolenia nad statystykami żywotność do Kościoła nie wróci
Komentarze (6)
PR
~Ppp Rrr
9 grudnia 2021, 07:44
Bardziej miarodajne będzie badanie z Jesieni 2021 oraz Spis Powszechny, chociaż wypisywanie się uczniów z Katechezy jest bardzo silnym sygnałem. Nie można nie zauważyć dwóch zjawisk: A – Kościół skonfliktował się z młodymi ludźmi, zwłaszcza kobietami. Przypominam, że stanowią one WIĘKSZOŚĆ narodu, a w dodatku to one wychowują dzieci. W tym momencie mają motywację, by robić to z daleka od KK. B – Wielu ludzi, dotychczas praktykujących z przyzwyczajenia, miało okazję przekonać się, że w Niedzielę można robić ciekawsze rzeczy, niż iść na mszę. Czas zacząć naukę nad uatrakcyjnieniem pracy w małych grupach. Pozdrawiam.
TE
~T.S. Eliot
8 grudnia 2021, 17:32
Te dane są rzeczywiście niemiarodajne. Pandemia prędzej czy później wygaśnie i wynikające z niej straty Kościół w dużej części nadrobi. Ale covid to tylko jeden z trzech głównych gwoździ do trumny marzeń polskiego kleru o rządzie dusz. Dwa pozostałe będą mocniej trzymać wieko. To zamiatanie pod dywan wszelkich grzechów kleru (rzecz jasna głównie nieczystych - by użyć jego własnej terminologii) oraz konkubinat ołtarza z tronem.
BB
~Bogdan Boner
9 grudnia 2021, 00:45
Nie nadrobi, nie bądź naiwny. Do wyrobienia nawyku wystarczy 66 dni, już w starożytności to zbadano. Spora część katolików oduczyła się w ciągu ostatnich dwóch lat chodzenia do tego przybytku rozpusty i już nie wróci. Nie ma do czego.
KN
~Karol Nowak
9 grudnia 2021, 09:46
Dwa pozostałe gwoździe są w dużej mierze zależne od dobrej albo złej woli każdego katolika. Ci, którzy w sercu swoim są już dawano daleko od Kościoła i wręcz szukają usprawiedliwienia swojej oziębłej relacji z Bogiem i wspólnotą wierzących - będą się wręcz cieszyli z każdego problemu i skandalu, bo on będzie dla nich wygodnym wytłumaczeniem własnego nieuporządkowania. Kościół jest również instytucją społeczną i jako taki musi układać swe relacje z każdą władzą: prokościelną i antykościelną. Dla hipokryty zarówno życzliwość państwa wobec Kościoła, jak i wrogość państwa wobec Kościoła będą również wymówką aby usprawiedliwić swój rozbrat ze wspólnotą. tylko że ten kto mówi "wiara tak, Kościół nie" zaczyna szybko przeinaczać swoją wiarę, układać ją pod siebie, wierzyć według własnych zachcianek i kaprysów
TE
~T.S. Eliot
9 grudnia 2021, 15:39
Do /Karol Nowak/ Nie chodzi o układanie relacji z władzą. Chodzi o coś dużo głębszego. Przez ponad 200 lat (wyjąwszy międzywojnie) Kościół w Polsce miał szczęście. Zajmował właściwe stanowisko wobec dziejowych zawirowań narodu (stanowisko papieży co do powstań nie przeniknęło do świadomości Polaków). Kościół tworzył przestrzeń, gdzie można było odetchnąć od opresyjnych warunków politycznych. Tworzył przestrzeń wolności, której gdzie indziej nie było, w dużym stopniu stąd czerpał swą siłę. Teraz mamy sytuację diametralnie inną i Kościół nijak nie potrafi się w niej odnaleźć. Mamy pogłębiające się pęknięcia w społeczeństwie. Większość ludzi w Polsce patrzy na świat polityki w kategoriach my (dobrzy) i oni (źli albo głupi). Kościół powinien robić wszystko, by te podziały zasypywać, a, wg mnie, nie robi niczego. Wręcz przeciwnie. Większość kleru czuje się w tym pękniętym, manichejskim świecie jak ryba w wodzie i deklaracje kilku biskupów tego nie zmienią). Dla ewangelizacji to katastrofa.
TB
~Tomasz Berger
11 grudnia 2021, 20:04
Kościół nie tworzył żadnej przestrzeni odetchnięcia od polityki, tylko po prostu w czasach, które państwo wspominacie nie istniała żadna alternatywa polityczna wobec komunizmu. Myślę że gdyby w latach 70 czy 80 istniała realna siła polityczna stojąca w opozycji do komunizmu - Kościół by ją już wtedy wspierał