Odzieranie ludzi z godności
To, co najbardziej budzi we mnie brak zrozumienia, to słowa uderzające w godność drugiej osoby wypowiadane przez ludzi legitymujących się wiarą katolicką. Postawa, która jest całkowitym zaprzeczeniem tego, co czynił Jezus i tego, czego o godności człowieka uczy Katechizm Kościoła Katolickiego.
Przegląd wiadomości z kilku ostatnich tygodni z rodzimego podwórka kieruje moją uwagę na dwa obrazy codzienności. Pierwszy to Kraków przez który przetoczyła się słowna batalia dotycząca kryzysu bezdomności. Drugi ma miejsce niewiele dalej, w Warszawie, po której w czarnym samochodzie, wyglądającym niczym dostawczak, porusza się grupa aktywistów nawołująca do podpisania ustawy "Stop pedofilii" zestawiając znak równości między problem seksualnego wykorzystania dzieci a osobami LGBT.
Te dwie sytuacje, z pozoru nie mające ze sobą żadnego związku, łączy jeden wspólny mianownik, o którym w ferworze rozgorzałych dyskusji się zapomina, a który jest fundamentalny, żeby z odpowiednią wrażliwością do tych tematów podejść. Jest nim człowiek.
Granice człowieczeństwa
Dyskusję w Krakowie rozpoczął głos jednego radnego, który miał dość śmierdzących "żuli" - jak sam określił ludzi w kryzysie bezdomności. Nie on jeden zresztą, bo wtórowało mu sporo podobnych głosów. Narracja, jaką przyjął, jednoznacznie prowadziła do obrzydzenia osób bezdomnych i pokazywała ich jako brudnych "meneli" psujących miejski krajobraz. Rozpędzona przez radnego machina zdawała się nie mieć hamulców, czego przykładem były, oprócz kontrowersyjnych pomysłów pozbycia się bezdomnych z miasta, zdjęcia tych osób wrzucane przez radnego na jego facebookowy profil bez uprzedniej zgody.
Natomiast poruszający się po Warszawie czarny samochód obklejonymi różnymi hasłami jak np. "Czego lobby LGBT chce od naszych dzieci?" i przekreśloną tęczową flagą jest tylko jednym z przykładów działań aktywistów nawołujących do podpisania ustawy "Stop pedofilii". Akcja ma charakter ogólnopolski i w wielu miastach w kraju osoby zbierające podpisy prowadzą narrację zrównania problemu pedofilii do homoseksualizmu.
Patrzę na te dwie sytuacje i sposób, w jaki mówi się w nich o człowieku, a właściwie na to, jak zapomina się o tym, że po drugiej stronie dyskusji jest osoba, która także ma uczucia, którą dotyka to, w jaki sposób ktoś się o niej wypowiada. Zamiast to dostrzec, odbiera się jej prawo głosu, atakuje swoimi przekonaniami i próbuje przekonać resztę społeczeństwa do takiego samego jej napiętnowania. Jakby istniała jakaś niewidzialna, umowna granica, której przekroczenie sprawia, że traci się podmiotowość, można zostać odartym z godności, publicznie wyśmianym i obrażonym. Za co? Za to, że jest się innym, że ma się odmienne poglądy albo za to, że komuś w pewnym momencie posypało się całe życie.
Zadaje sobie pytanie o to, kim jest człowiek i co to znaczy dziś być człowiekiem. A w głowie mam słowa: "I Ja ciebie nie potępiam".
Próba empatii
W najnowszym numerze magazynu "Pismo" Karolina Wigura w tekście o empatii przytacza eksperyment, który pod koniec lat 60. przeprowadziła amerykańska nauczycielka Jane Elliot. Podzieliła ona dzieci na dwie grupy, według kolorów oczu. Niebieskookim wmówiła, że są inteligentniejsze i przyznała im wiele przywilejów w szkole, na które druga grupa nie mogła sobie pozwolić. Z czasem niebieskookie dzieci zaczęły z wyższością odnosić się do swoich "gorszych" rówieśników i nimi pogardzać. Po tygodniu nauczycielka odwróciła role, mówiąc dzieciom, że zaszła pomyłka i to brązowoocy uczniowie są inteligentniejsi i im należą się wszelkie przywileje. Mieli także w związku z tym pozwolenie na dokuczanie uczniom z drugiej grupy i choć z niego skorzystały to z mniejszą intensywnością. Dlaczego? Bo wiedziały, jakie to uczucie być dyskryminowanym.
Przywołane przeze mnie na samym początku sytuacje pokazują, jak bardzo brakuje nam empatii. Nie dlatego, że zupełnie jej w sobie nie mamy, tylko dlatego, że jest to umiejętność, nad którą trzeba pracować i która wymaga odnalezienia w sobie pewnych pokładów wrażliwości. Być może w pewnym momencie winny jest system wychowania. Dla porównania w duńskich szkołach poświęca się godzinę tygodniowo na to, by uczyć uczniów empatii. Zajęcia prowadzone są dla dzieci i młodzieży w wieku od 6 do 16 lat, rozmawia się na nich o problemach uczniów, szuka rozwiązań, pokazuje, jak rozpoznać u drugiej osoby emocje i jak na nie reagować. Bo kluczem do sprawnie funkcjonującego społeczeństwa nie jest nastawienie na zaspokojenie tylko swoich potrzeb i osiągnięcie sukcesu, ale umiejętność współpracy i szacunek do drugiego człowieka.
To nigdy nie będę ja
Na problem braku empatii wskazał niedawno w jednym ze sowim wpisów na Instagramie Tomasz Kammel, odwołując się do sytuacji z Warszawy:
"Nie interesuje mnie wojna ideologiczna, a juz na pewno nie polityczna wojna wokol #lgbt, ale cholernie zasmuca mnie coś innego. Jak czuje się matka czy brat albo siostra jakiegoś homoseksualnego dzieciaka słysząc ten stek bzdur? Jak czuje się ten dzieciak? Jak czuje się lesbijka katoliczka? Jak oni się czują gdy homoseksualizm wrzuca się do jednego worka z pedofilią? Ludzie maja prawo znać prawdę, również ci, którym nie jest po drodze z lgbt. Tylko wtedy spór ma szanse przynieść cywilizowane rezultaty. Nawet w najtrudniejszych sprawach można się mądrze i pięknie nie zgadzać". (fragment wpisu, pisownia oryginalna)
I tymi kilkoma zdaniami dotknął sedna problemu. Umiejętność postawienia się na czyimś miejscu mocno u nas szwankuje. Nie stworzymy nigdy społeczeństwa zgodnego, w którym wszyscy mają to samo zdanie, to oczywiste, nie ma co wysuwać się z utopijnymi myślami. Problem jest jednak taki, że zupełnie nie potrafimy się nawet porozumieć, nie podejmujemy żadnych prób dialogu ze stroną przeciwną. Zamiast tego do perfekcji opanowaliśmy umiejętność skreślania drugiego człowieka. Nie pozwalamy dojść innym do głosu, nie dajemy nawet szansy na to, żeby ktoś mógł nam coś powiedzieć o sobie, pokazać, że to, jak jest przez nas postrzegany, często mija się z prawdą. Bo mierzymy ludzi swoją miarą i od razu oceniamy. Jedyne, co otrzymuje od nas druga osoba, to przykre odczucie, że jest jakimś błędem systemu, którego my nie akceptujemy.
Kiedyś w luźnej rozmowie z redakcyjnymi kolegami działającymi w Zupie na Plantach powiedziałam, że dobrze mieć takich znajomych, którzy znają problem bezdomności, bo w razie tak poważnego kryzysu mogę udać się do nich po pomoc. Ale prawda jest taka, że nie wiem, czy miałabym odwagę przyjść do nich i powiedzieć, że właśnie runęło mi całe życie i nie mam się gdzie podziać. Bo to przecież jak przyznanie się do największej porażki. Bo bezdomność to dramat. A ja w takiej sytuacji stałabym się właśnie niewygodnym problemem.
Zastanawiam się, czy ludziom rzucającym w stronę bezdomnych i osób LGBT inwektywy, choć raz przeszła przez głowę myśl, jak to jest być na miejscu tych, których sami poniżają, słyszeć pod swoim adresem ciągłe obelgi i być społecznie napiętnowanym. Wystarczy przecież chwila, by spróbować sobie wyobrazić, jak musi wyglądać ich życie. Tymczasem wygodniej jest wybrać opcję "to mnie nigdy nie spotka" i korzystając ze swojej "wyższości" pozwolić sobie na pogardę wobec innych.
Obok ciebie też jest człowiek
To, co najbardziej budzi we mnie brak zrozumienia, to słowa uderzające w godność drugiej osoby wypowiadane przez ludzi legitymujących się wiarą katolicką. Postawa, która jest całkowitym zaprzeczeniem tego, co czynił Jezus i tego, czego o godności człowieka uczy Katechizm Kościoła Katolickiego: "Wszyscy ludzie, stworzeni na obraz Jedynego Boga, obdarzeni taką samą rozumną duszą, mają tę samą naturę i to samo pochodzenie. Wszyscy, odkupieni przez ofiarę Chrystusa, są wezwani do uczestniczenia w tym samym Boskim szczęściu; wszyscy więc cieszą się równą godnością". (KKK 1934)
Czy cudzołożnica usłyszała choć jedno złe słowo od Chrystusa, czy potępił ją za to, co robiła? Nie, i to on jako jedyny stanął w jej obronie, a potem skierował do niej słowa: "i Ja ciebie nie potępiam". To według mnie jedna z najtrudniejszych lekcji, jaka płynie z Ewangelii - mamy potępiać grzech, nigdy nie wolno nam potępić człowieka. To nie przychodzi łatwo i często napotyka na opór, budzi mocny sprzeciw. Ale czy mamy w życiu wybierać tylko łatwe ścieżki?
Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamień. Nie rzucam. Na koniec zostawiam słowa, które usłyszałam ostatnio z ust kapłana podczas niedzielnej homilii: "Bądź człowiekiem i dostrzeż, że obok ciebie też jest człowiek".
Magdalena Syrda - studentka edytorstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim, współpracuje z portalem DEON.pl
Skomentuj artykuł