Piotr i swąd szatana
12 maja 1981 roku wieczorem, w przeddzień zamachu Jan Paweł II czytał jak zwykle brewiarz. Ciekawe, czy zwrócił wówczas baczniejszą uwagę na fragment Listu św. Piotra o diable, który "jak lew ryczący krąży, szukając kogo pożreć"?
Pomyślałem o tym po lekturze notki o sędziwym kardynale Martinim. Hierarcha ten, zapytany przez dziennikarza o aktualną sytuację w Kościele, odwołał się do obrazu "bram piekielnych", które "go nie przemogą", bo obiecał to św. Piotrowi sam Chrystus. Jezus - mówił włoski kardynał - daje nam pewność, że o ile z jednej strony owe "bramy piekielne" zawsze będą Kościołowi (w tym i samemu Piotrowi) zagrażać, o tyle, z drugiej strony, nie będą nigdy w stanie się nad nim zatrzasnąć.
Następcy św. Piotra wciąż są narażeni na ataki sił ciemności. Warto je czasem dostrzec w cieniu rozmaitych zjawisk i procesów - jako ich przyczynę ostateczną i pozaracjonalną: wyzwanie rzucone Kościołowi przez "władcę tego świata".
Pamiętam na przykład niebywale ostrą medialną nagonkę skierowaną przeciwko Pawłowi VI i dawno już zapomnianą próbę zamachu na jego życie. A także wstrząsającą homilię, wygłoszoną przezeń dokładnie 40 lat temu, w uroczystość Świętych Piotra i Pawła, w której mówił, że "wdarł się do Kościoła Bożego swąd szatana".
Pamiętam też niespodziewaną - a mieszczącą się przecież w strategii Przeciwnika - śmierć Jana Pawła I i wspomniany już zamach na życie jego następcy. Myślę także o tym, że w czasie pontyfikatu Jana Pawła II Kościół - nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni - został ugodzony niejako od wewnątrz, czego akurat ten papież, bardzo głęboko przeżywający tajemnicę kapłaństwa, spodziewał się chyba najmniej: chodzi mi tu przede wszystkim o grzech pedofilii, który zagnieździł się wśród ludzi Kościoła.
Los nie oszczędził Janowi Pawłowi II również chamskich ataków, do których dochodziło i w jego ojczyźnie. Podam jeden tylko przykład: dziesięć lat temu, po ostatniej pielgrzymce do Polski (pielgrzymce niezwykle ważnej dla Kościoła powszechnego, bo podejmującej temat Miłosierdzia), w pewnym tygodniku ukazała się seria artykułów dowodzących, jakoby papież Wojtyła miał kiedyś kochankę i nieślubne dziecko. Ten cios zadany autorytetowi Ojca Świętego był, moim zdaniem, odpowiedzią na niebywały wręcz sukces duszpasterski, który Biskup Rzym odniósł wtedy w Polsce. Oczywiście, za atakiem tym stali konkretni ludzie i środowiska, niemniej - kiedy patrzę nań z religijnego punktu widzenia, w którym ważną rolę odgrywa zmaganie się dobra ze złem - przychodzi mi do głowy ktoś jeszcze… Ten, który lubi pozostawać w cieniu, a którego największym osiągnięciem jest wmówienie ludzkości, że w ogóle nie istnieje.
Takie właśnie myśli naszły mnie w przeddzień uroczystości Świętych Piotra i Pawła oraz w związku z aferą Vatileaks, która - czy to tylko przypadek? - próbuje nadszarpnąć autorytet papiestwa akurat teraz, tuż przed rozpoczęciem w Kościele katolickim Roku Wiary.
Bramy piekielne" wciąż napierają na Piotra…
Czy możemy go w tej sytuacji pozostawić samego? Czy wolno nam, rzymskim katolikom - powołanym do szczególnej więzi z papieżem - nie przyjść mu z pomocą?
"Ten rodzaj złych duchów można wyrzucać jedynie modlitwą i postem" (Mt 17, 21).
Skomentuj artykuł