Nie ma się co kurczowo trzymać biskupich foteli tylko działać
Pięknie brzmią te wszystkie słowa – tyle tylko, że ludzie przestają już w te zapewnienia wierzyć. Trzeba poważnie wziąć się do pracy i dać wiernym wyraźny sygnał, że temat pedofilii, a także odpowiedzialności biskupów za zaniedbania jest naprawdę traktowany z powagą. Nie ma się co kurczowo trzymać biskupich foteli tylko działać. Sięgnąć po ekspertów i wyjaśniać. Wszystko do spodu.
„Gdy brat twój zgrzeszy , idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi! A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik!”
Te słowa Jezusa o upomnieniu braterskim, które przytoczył w swojej ewangelii św. Mateusz, przychodzą mi na myśl, gdy czytam i analizuję sprawę długoletnich zaniedbań w diecezji bielsko-żywieckiej, którą przed kilkoma dniami szczegółowo opisał portal Onet. Mężczyzna skrzywdzony przez duchownego od blisko ćwierć wieku stara się o sprawiedliwość. Najpierw sam prosił o pomoc ówczesnego biskupa bielsko-żywieckiego Tadeusza Rakoczego, potem był u niego z inną osobą, później o pomoc poprosił ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, który o sprawie poinformował kard. Stanisława Dziwisza… Kościół hierarchiczny długo pozostawał jednak głuchy na jego wołanie. Wreszcie nowy biskup bielsko-żywiecki (Roman Pindel) doprowadził do ukarania sprawcy. Ale bezkarni pozostali ci, którzy wiedzieli lecz nie kiwnęli palcem. Czy było inne wyjście niż powiedzenie o wszystkim całemu Kościołowi? Moim zdaniem nie.
Sprawa ks. Jana W., długoletniego proboszcza w Międzybrodziu Bialskim nie była jakoś specjalnie skomplikowana. Przez kilka lat molestował on seksualnie ministranta Janusza Szymika. Ten już w 1993 roku zgłosił to biskupowi Rakoczemu, który nie podjął żadnych działań. Nie podejmował ich także później. Palcem nie kiwnął informowany o wszystkim kard. Stanisław Dziwisz. Do ukarania duchownego doszło dopiero w 2014 roku, a ostateczny wyrok w jego sprawie Watykan wydał w roku 2017. Nie ma wątpliwości, że przewlekłości tego postępowania można było uniknąć. Owszem, można się zgodzić z tezą, że w 1993 roku wiedza o molestowaniu seksualnym była raczej mała, że Kościół nie dysponował przepisami jak postępować w takich sprawach, ale wiedza i uregulowania prawne stopniowo się pojawiały – trzeba było chcieć z nich skorzystać. Niestety, w imię źle pojmowanej troski o Kościół zamiatano je pod dywan. Górę brały znajomości, przyjaźnie, wspólne interesy, lek przed pustymi świątyniami.
Dziś – poza koniecznością pomocy poszkodowanym przez ks. W. - pozostaje kwestia odpowiedzialności za zaniedbania. To nie jest jedna osoba, ale większe grono. O sprawie wiedział nie tylko biskup bielsko-żywiecki, ale także metropolita krakowski, nuncjusz apostolski, zapewne wiedzę posiadały także osoby pracujące w kurii w Bielsku, jak i Krakowie. Jak wiele osób wiedziało – także o innych sprawach – można wyczytać ze wstrząsającego listu ks. Isakowicza-Zaleskiego do kard. Dziwisza z roku 2012, który duchowny zdecydował się ujawnić. Kardynał Stanisław Dziwisz, broniąc się przed oskarżeniami o zaniedbania wydał komunikat. Napisał w nim, że „wydaje się dobrym rozwiązaniem powołanie niezależnej komisji w celu zbadania tej sprawy. Ja ze swej strony deklaruję wolę pełnej współpracy z taką komisją”.
Chciałoby się rzec: lepiej późno niż wcale. Tyle tylko, że niezależna komisja powinna pochylić się nie nad jedną sprawą lecz zająć się całościowym wyjaśnianiem pedofilii w Kościele. Na konieczność powstania takiego gremium w ostatnich latach wskazywało wiele osób. Biskupi, jak dotąd unikali tego tematu jak ognia. Mówili, że jeszcze nie czas, że uporają się z problemem sami. Nie dali rady. Ale – i to chyba najtragiczniejsze – wielu wciąż nie zdaje sobie z tego sprawy. Co jeszcze musi się stać, by zrozumieli?
W październiku hierarchowie spotkają się na kolejnym posiedzeniu plenarnym KEP. Prawdopodobnie w harmonogramie obrad – tak jak na każdym już niemal zebraniu - znajdzie się punkt dotyczący molestowania seksualnego. W komunikatach końcowych wierni mogli przeczytać słowa o ubolewaniu, trosce o skrzywdzonych, traktowaniu spraw z należytą powagą. Pięknie te wszystkie słowa brzmią – tyle tylko, że ludzie przestają już w te zapewnienia wierzyć. Trzeba poważnie wziąć się do pracy i dać wiernym wyraźny sygnał, że temat pedofilii, a także odpowiedzialności biskupów za zaniedbania jest naprawdę traktowany z powagą. Nie ma się co kurczowo trzymać biskupich foteli tylko działać. Sięgnąć po ekspertów i wyjaśniać. Wszystko do spodu. Będzie bolało, wiele osób będzie zgorszonych, wiele pewnie Kościół opuści. Lecz warto zadać sobie pytanie o to jakie będzie spustoszenie jeśli te sprawy wciąż będą ukrywane. Śmiem twierdzić, że jeszcze większe. Lepiej zatem zmierzyć się z problemem teraz i przestać udawać, że wszystko jest w porządku, bo nie jest.
Skomentuj artykuł