Rachunek sumienia z podejścia do życia niepełnosprawnego i chorego

Depositphotos.com (6150633)

Kilka dni temu obchodziliśmy uroczystość Zwiastowania Pańskiego. Związany jest z nią Dzień Świętości Życia oraz zaproszenie do duchowej adopcji dziecka poczętego. Cieszyłam się widząc jak wiele pojawiło się tego dnia inicjatyw, zachęty do modlitwy, świadectw w mediach społecznościowych. Z drugiej strony, poczułam też lekki niesmak… Nie tylko dlatego, że jedna z moich „kościelnych znajomych” wrzuciła post promujący świętość życia, a o dzieciach niepełnosprawnych mówi wprost, że powinno się je zamykać w ośrodkach opiekuńczych, by „nie zaburzały spokoju” zdrowym dzieciom, np. w szkole. Również dlatego, że zarzucamy naszym ustawodawcom, że nie wspierają dzieci chorych, ale sami często odwracamy głowy na ich widok.

Mam na swoim zawodowym koncie epizod pracy z dziećmi z głębokimi zaburzeniami rozwojowymi. Dziećmi odrzuconymi przez społeczeństwo, często też przez własnych rodziców. Często bywało tak, że nikt nie patrzył na ich życie jak na świętość, ale jak na kłopot, którego trzeba się jak najszybciej pozbyć. Dziś, gdy sama jestem matką dwójki przewlekle chorych dzieci, patrzę na te sytuacje jeszcze głębiej, doświadczając niejednokrotnie rzeczy ekstremalnie trudnych i niezrozumiałych.

Szkoła Pływania dla dzieci z niepełnosprawnościami, na zajęcia której uczęszcza jeden z moich synów. Lubię patrzeć na wygłupy, radość, wolność jakiej dzieciaki doświadczają w wodzie. Gdy dowiedziałam się od właścicielki tej szkoły, że w wielu miejscach odmówiono jej możliwości skorzystania z basenu, by inni użytkownicy nie musieli patrzeć na dzieci niepełnosprawne, poczułam się jak w matrixie. Serio? Można patrzeć na te dzieci z odrazą? Tylko dlatego, że poruszają się albo wyglądają trochę inaczej niż rówieśnicy? Albo mama dziecka, które urodziło się niedotlenione, która słyszy, że to jej wina, bo „urodzić nie potrafiła”, więc niech się teraz z „tą roślinką” męczy. Jeśli nie chce się męczyć, niech odda do hospicjum. Życie deptane z okrucieństwem. Życie matki i dziecka – oba święte, oba profanowane, również przez tych, którzy co niedziela biegają do kościoła.

Przykłady można mnożyć… Sama staram się nie mówić zbyt często co dolega moim dzieciom, bo ilość „dobrych rad” i komentarzy potrafi zmiażdżyć największego twardziela. Oczywiście wszystko to wypowiadane w dobrej wierze. Czasem warto byłoby jednak ugryźć się w język albo zapytać czy ktoś naszej rady i pomocy zwyczajnie potrzebuje.

DEON.PL POLECA


Boimy się niepełnosprawności, nie rozumiemy jej, uciekamy. To normalne, wszak cierpienie i smutek to nie jest naturalny stan, do którego dążymy. Chcemy żyć, korzystać z radością z codzienności. Może właśnie dlatego pojawiają się ludzie, którzy nie chcą chorych dzieci na basenie, w szkole, w kościele, w miejscach publicznych. Może. Jednak życie osoby niepełnosprawnej jest tak samo wartościowe i tak samo święte jak moje. Warto więc zatrzymać się, zapukać do swojego sumienia i zapytać czy aby wszystko z nim w porządku. Czy moje serce zalęknione przed bólem nie zaczęło ranić tych, którzy i tak dźwigają już ogromny ciężar? Czy moje słowa, gesty i postawa nie są dokładaniem komuś cierpienia? Nie potrafisz być blisko osób niepełnosprawnych? Nie musisz. Warto jednak przyjrzeć się temu jak na nich patrzysz, co o nich mówisz, jakie jest twoje wewnętrzne nastawienie do inności i chorób drugiego. To wewnętrzne nastawienie widać. Naprawdę czasem widać je bardzo mocno…

Kilka dni temu korzystając z komunikacji miejskiej, zwróciłam uwagę na kilkuletniego chłopca. Z pozoru wyglądał na zdrowego, ale po ruchach jego ciała widziałam, że nie radzi sobie z bodźcami z otoczenia. Wsiedliśmy do pociągu, usiadłam obok tego dziecka i jego mamy. W pewnym momencie jego stimy (powtarzanie ruchów, dźwięków i manipulowanie rzeczami w powtarzalny sposób) mocno się nasiliły i choć nie przeszkadzał w żaden sposób innym pasażerom, zobaczyłam w oczach mamy ogromny lęk i stres. Jakże dobrze znane mi uczucie…. Powiedziałam tej zalęknionej kobiecie, że mnie stimy nie przeszkadzają. Jej uśmiech był tak głęboki i szczery, że towarzyszył mi przez kilka kolejnych dni. Zrobiłam to, bo wiedziałam co ta kobieta mogła czuć, wiedziałam też jakiego wsparcia ja potrzebowałabym w takiej sytuacji. Mogłam też usiąść w innym miejscu, gdybym czuła się przy nich niekomfortowo. Miałam też możliwość podejść do niej i z wyższością powiedzieć, że ma go związać, bo mi się nieprzyjemnie patrzy jak on się rusza, albo też poradzić jej, żeby jej syn siedział zamknięty w domu, bo zaburza mi sielski obraz w pociągu.

Zróbmy sobie rachunek sumienia. Zróbmy go z naszego podejścia do życia i jego świętości. Każdego życia, nie tylko tego zagrożonego aborcją, ale też tego, które się narodziło, a my czasem – cóż – jednak wolelibyśmy by zniknęło z naszych oczu.

Z wykształcenia pedagog i doradca rodzinny. Z wyboru żona, matka dwóch synów. Nie potrafi żyć bez kawy i dobrej książki. Autorka książki "Doskonała. Przewodnik dla nieperfekcyjnych kobiet". Prowadzi bloga oraz Instagram.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Rachunek sumienia z podejścia do życia niepełnosprawnego i chorego
Komentarze (7)
JW
~Joanna Wiśniewska
12 kwietnia 2024, 18:30
Myślę, że to lęk w nas powoduje agresję. Przerażenie, że mogło to spotkać mnie ...
PR
~Ppp Rrr
12 kwietnia 2024, 06:44
Bardzo dobry i ważny artykuł. Pozdrawiam.
HH
~Hanka H
12 kwietnia 2024, 01:29
Pani Redaktor napisała sporo, ale nie wszystko. Dodam, że urodzenie niepełnosprawnego dziecka bywa odbierane jako kara Boska, więc lepiej od takiej matki trzymać się z daleka. Może dlatego rodzina z chorym dzieckiem traci przyjaciół. Rodzice są obciążani jako winni mnożenia kalek, nieudolni, nieradzący sobie w życiu. Samo dziecko jakoś egzystuje społecznie, póki jest małe, daje się na nie nawet odpis z podatku, uśmiecha do małej niezdary. Ale dorosły niepełnosprawny nie ma co liczyć na takie względy. Do tego droga przez szkołę. Powstała nawet organizacja broniąca zdrowe dzieci przed tymi z orzeczeniami, bo ci orzeczeniowi są obciążeniem dla szkoły. Skrajną nietolerancję zaprezentował dziennikarz postulujący paragraf karny dla matki rodzącej chore dziecko. Wobec powyższego pojawia się podstawowy sposób rozwiązania problemu chorego dziecka: aborcja. Niestety.
AM
~Asia Muskietorz
11 kwietnia 2024, 22:54
Tez mam brata chorego, wiem o czym piszesz. Nie wiem czy znasz wiesz Twardowskiego, Do moich uczniów. Tak ku pokrzepieniu, że może czasem trafia się perła która nie jest rodzicem, a znajduje szacunek dla każdego. Teraz niestety często widzę większe zainteresowanie chorymi zwierzątkami, ale nie rozwijajmy tematu.
E3
edoro 333
11 kwietnia 2024, 18:01
Bardzo mądre słowa. Szczególnie my katolicy powinniśmy je sobie wziąć do serca
EM
~Ewa Maj
11 kwietnia 2024, 17:36
Dziękuję za ten głos. To jest ważne i odważne, gdy kobiety, matki mówią jak jest naprawdę. Pamiętam opowieść siostry Małgorzaty Chmielewskiej, matki autystycznego mężczyzny. Gościła w swoim domu zaprzyjaźnionego księdza naukowca i ten ksiądz miał zwyczaj czytać podczas posiłków i po posiłku. A syn siostry Małgorzaty nie mógł stolerować książek na stole. I ksiądz był oburzony i chciał, by gospodyni i matka coś z tym zrobiła... A matka mówi, że jeśli chcemy by niepełnosprawni żyli razem z nami, to my musimy się posunąć i zrobić dla nich miejsce.
JM
~Justyna Mic
13 kwietnia 2024, 10:33
Gość w dom, Bóg w dom.