(Sub)kultura singli
Kim jest singiel? Wbrew pozorom odpowiedź na to pytanie nie jest oczywista i właśnie na tym braku oczywistości potknął się, moim zdaniem, abp Jędraszewski w wywiadzie dla tygodnika "Idziemy" (http://www.idziemy.pl/kosciol/znaki-nadziei/1/). Oczywiście media głównego nurtu nie odmówiły sobie satysfakcji rozdmuchania i skrytykowania treści tego fragmentu wywiadu. Zresztą na pierwszy plan wybiła go sama redakcja, umieszczając zdanie: "Kultura singli nie jest w stanie zaakceptować wierności Komuś i życia dla Niego" w lidzie, jednocześnie zaciemniając przekaz całości tekstu.
Kilka lat temu brałam udział w debacie na temat bycia singlem w Kościele. Oprócz mnie w panelu był psycholog oraz socjolog. Właśnie ta ostatnia dziedzina nauki powinna dostarczyć definicji pojęcia, o którym tu mowa. Jednak zarówno wtedy, jak i obecnie, pojęcie "singiel" okazuje się być płynne. Na pewno mowa w nim o kimś żyjącym w pojedynkę. I tu zaczynają się schody.
Bo przy przyjęciu najszerszej definicji, mieszczą się tutaj zarówno ludzie bezżenni z różnych powodów, jak i rozwodnicy, wdowcy, osoby, które aktualnie są na etapie pomiędzy dwoma związkami, także osoby porzucone przez współmałżonka i przez to (chcąc zachować wierność nauczaniu Kościoła) pozostające w samotności. Czyją kulturę ma na myśli pytający dziennikarz i odpowiadający arcybiskup?
Intuicyjnie możemy odpowiedzieć, że zapewne chodzi o ludzi, którzy nie decydują się na małżeństwo ani złożenie ślubów, kierowani jedynie własną wygodą. Problem w tym, że motywację, która popchnęła kogoś do życia w taki a nie inny sposób, trudno ocenić jedynie po zewnętrznym zachowaniu. Więcej - bywa, że sami single nie do końca potrafią określić powód, dla którego nie decydują się na ostateczne zdefiniowanie swojego stanu życia.
Dopóki obracamy się w sferze osób zdolnych do decyzji, można mówić o ich odpowiedzialności. Jednak, jak powiedział Jezus, są trzy kategorie ludzi niezdolnych do małżeństwa (dosł. eunuchoi): ci, którzy wybierają tę drogę ze względu na Królestwo Boże, ci, którzy się urodzili jako niezdolni i ci, których okaleczyli inni ludzie.
Ta ostatnia kategoria to nie tylko osoby niepełnosprawne fizycznie - tu mieszczą się także ludzie chorzy psychicznie, okaleczeni emocjonalnie w trwały sposób, po traumach tak ciężkich, że dosłownie trzeba cudu, żeby byli w stanie wejść w związek. Także ci, którzy chcą zawrzeć małżeństwo, ale nie potrafią zbudować trwałej, zdrowej relacji, oraz ci, którzy nie są na tyle atrakcyjni jako partnerzy, by ktoś chciał się z nimi wiązać.
Do tego dochodzi jeszcze jedna kwestia: Jezus przez sam fakt wymienienia trzech kategorii "eunuchoi", wskazuje, że osoby należące do dwóch ostatnich różnią się czymś od tych z pierwszej. Moim zdaniem tą różnicą jest brak powołania do życia konsekrowanego. Bez niego składanie ślubów jest formą ucieczki, często kończącej się dramatem osobistym i wspólnoty, do której się weszło.
Mamy więc dwie grupy osób, które pozostają bezżenne. Gdziekolwiek jest grupa ludzi, którą coś łączy, tworzy ona w naturalny sposób własną kulturę czy też raczej subkulturę. Potępianie tego zjawiska w czambuł, bez rozróżnienia, jeśli chodzi o przyczyny zjawiska, jest krzywdzeniem ludzi, w tym przypadku często i bez tego poranionych.
Kultura singli, której głównym wartościami jest dbanie o własne ego, troska o odpowiednio wysokie dochody i jedynie własną wygodę, jest niszcząca. Jest jednak, także w Kościele, kultura singli, którzy bez składania ślubów żyją dla wspólnoty i główną motywację ich postępowania stanowi wiara w Chrystusa. Wrzucanie ich do jednego worka jest po prostu niesprawiedliwe.
Skomentuj artykuł