Święcenie samochodów: magiczny ryt?

(fot. youtube.com)

W minioną niedzielę, jak Polska długa i szeroka, przed kościołami święcono samochody. To dobry, stary obyczaj. Cieniem kładzie się na nim to, że nasz kraj jest w czołówce europejskiej wypadków drogowych i ofiar śmiertelnych.

Święcenie samochodów stanowi rozpowszechniony zwyczaj. Niekiedy chyba już dość słabo związany ze ściśle religijną, katolicką treścią. Nawet posłowie Sojuszu Lewicy Demokratycznej poświęcili swoje czerwone busy, które będą im służyły w trakcie najbliższej kampanii parlamentarnej. Zdjęcia uwieczniające ten moment opublikował portal Newsowi.pl.

W internecie zawrzało od kpin, wszak politycy SLD z zasady podkreślają swoją programową antykościelność. Wreszcie na oficjalnym koncie SLD na Twitterze pojawiła się informacja, że "ksiądz przechodził przypadkowo i sam podszedł". Nie wykluczam zresztą, że kapłan święcący samochody rzeczywiście "zrobił SLD-owcom psikusa" i bez ich wiedzy postanowił poświęcić auta. Tylko czy dzięki temu będą one rzeczywiście bezpieczniejsze?

I tak czas przejść do najważniejszej kwestii. Kilka lat temu Komisja Europejska opublikowała raport, z którego wynikało, że Polska zajmuje pierwsze miejsce w statystykach wypadków na drogach oraz w liczbie ich ofiar śmiertelnych. W 2011 roku w naszym kraju doszło do 40 tysięcy wypadków drogowych. Było to o 1200 wypadków więcej niż rok wcześniej. Rannych w wypadkach było wówczas 49 tysięcy osób a 4,2 tysiące osób poniosło śmierć. Wzrost w stosunku do 2010 r. wynosił odpowiednio sześciuset rannych oraz trzysta ofiar śmiertelnych.

DEON.PL POLECA

Od tamtego czasu sytuacja na szczęście nieco się polepszyła. Z danych policyjnych wynika, że w ostatnich latach zanotowano kilkuprocentowy spadek wypadków i ich ofiar: rannych i zabitych. Ale jak twierdzi Jacek Grunt-Mejer, psycholog transportu badający ruch pieszy w Polsce, autor bloga "Strefa Piesza", nasz kraj wciąż jest na niechlubnym końcu listy rankingowej krajów Unii Europejskiej pod względem bezpieczeństwa pieszych. Aż co piąty śmiertelny wypadek z pieszymi w UE zdarza się w Polsce, gdzie ginie około trzydziestu pieszych w przeliczeniu na milion mieszkańców. Warto zaznaczyć, że średnia unijna to dwanaście osób na milion, a w najbezpieczniejszych krajach ten wskaźnik wynosi tylko trzy ofiary śmiertelne.

Mało to krzepiące dane, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że rokrocznie Polacy masowo święcą swoje pojazdy. Nie twierdzę oczywiście, że wszystkie wypadki to wina kierowców. Jakość naszej infrastruktury drogowej, jakość zabezpieczeń tworzonych z myślą o pieszych i kierowcach wciąż pozostawia wiele do życzenia. Prawdziwym kłopotem są choćby niestrzeżone przejazdy kolejowe. Problemem jest także słabo wykorzystywany transport kolejowy i zła jakość użytkowanych samochodów. Ale nie należy lekceważyć podstawowego czynnika - ludzkiej odpowiedzialności.

Wrócę do zwyczaju święcenia samochodów. Czym on jest? Czy tylko powszechnie kultywowanym i bezrefleksyjnie praktykowanym obyczajem, który polega na tym, że w niedzielę "po Krzysztofie" Polacy ustawiają swoje auta jak w konkursie piękności przed kościołami i "dają je poświęcić"?

Św. Krzysztof nie bez powodu został patronem kierowców (i osób podróżujących). To on, wedle pobożnej opowieści, wziął na swoje ramiona Chrystusa, by przeprawić go bezpiecznie przez rzekę. W tym tkwi klucz do zrozumienia tego aktu i tej opowieści: św. Krzysztof przeniósł Chrystusa bezpiecznie przez rzekę - był za Niego odpowiedzialny.

Jeśli święcenie samochodów ma być czymś więcej niż szeroko przyjętym obyczajem, czy wręcz zabobonem, to musi opierać się na zrozumieniu własnej odpowiedzialności kierowców za jazdę. Samochód nie stanie się bezpieczniejszy dzięki pokropieniu święconą wodą - bezpieczeństwo zapewniają przeglądy u mechanika. Poświęcenie samochodu nie jest także ofertą "niebiańskiej polisy", a z pewnością nie w pogańskim, magicznym sensie.

Kierowca, który oddaje samochód do poświęcenia, może zdobyć się wówczas na prostą refleksję: czy jeżdżę odpowiedzialnie? Czy nie prowadzę samochodu pod wpływem alkoholu albo innych znacznie ograniczających percepcję i możliwość reakcji używek/środków? Czy dbam o sprawne funkcjonowanie swojego samochodu? Czy mam świadomość, że na drodze odpowiadam za czyjeś życie: nie tylko najbliższych, ale tych wszystkich, którzy właśnie podróżują? Czy wydaje mi się, że jestem bogiem, i nic się nie stanie, a prawa fizyki ulegną anulowaniu, jeśli będę szarżował, pędził w terenie zabudowanym, traktował drogę/autostradę czy nawet osiedlową dróżkę jak prywatną płytę manewrową?

Zdarzało mi się w życiu słyszeć słowa: "gdzie był wtedy Pan Bóg, gdy mąż/córka/zięć ginęli w wypadku?". Bardzo trudno wtedy odpowiedzieć na te słowa następująco: czy Bóg zwalnia ludzi od odpowiedzialności, czy zawiesza specjalnie dla nas prawa grawitacji, ciążenia, dynamiki? Czy ludzie nie płacą ceny za własną i cudzą dezynwolturę, dziwaczną pewność, że "mnie nigdy nic złego na drodze nie spotka"? Płacą. Statystyki pokazują, że w Polsce wciąż płacimy słono także za nieodpowiedzialność kierowców, nadmierną fantazję, lekceważenie zasad bezpiecznej jazdy.

Jeszcze jedno: nie jestem przeciwnikiem szeroko rozumianej pobożności ludowej, a z pewnością obrzęd święcenia samochodów jest jednym z tworzących ją rytuałów. Rzecz w tym, że święcenie samochodów to nie magiczny ryt, gwarantujący stuprocentowe bezpieczeństwo. Jeśli ktoś sądzi inaczej, to myli chrześcijaństwo z pogaństwem. To - jak zawsze w przypadku zdrowej religijności - zachęta do refleksji, w tym przypadku: zachęta od Boga do bycia lepszym człowiekiem. W tym przypadku: lepszym, czyli bardziej odpowiedzialnym kierowcą. Jak mówi stare polskie powiedzenie: Boga przyzywaj, ręki przykładaj. Także do kierownicy...

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Święcenie samochodów: magiczny ryt?
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.