To nie kryzys, to już katastrofa

Fot. travelarium/depositphotos.com

„W Drohiczynie pocieszają się, że mają tylko dwóch kleryków mniej niż my w Siedlcach” – tłumaczył mi kilka dni temu znajomy ksiądz z Siedlec, gdy zahaczyliśmy w rozmowie temat powołań kapłańskich. „A ilu macie w Siedlcach” – zapytałem. „Dwóch” – padła odpowiedź ubogacona promiennym uśmiechem.

Tak naprawdę śmiać nie ma się z czego – za kilka lat w nadbużańskiej diecezji nie zostanie bowiem wyświęcony żaden kapłan. A już dziś po korytarzach tamtejszego seminarium duchownego hula wiatr. Podobna sytuacja ma zresztą miejsce także w innych diecezjach. Żaden kandydat nie pojawił się w seminariach w Bydgoszczy, Elblągu czy Łowiczu (kolejny zresztą raz). W Warszawie (po lewej stronie Wisły) na pierwszym roku jest co prawda dziecięciu kandydatów, ale… „Żaden nie nasz” – oznajmił mi pewien warszawski kapłan. – „Wszyscy przyjezdni, tu studiowali lub już pracowali i tu weszli do seminarium. Z naszej diecezji nie ma ani jednego” – wyjaśnił szybko.

Jeszcze do niedawna mniejszą liczbę mężczyzn przychodzących do seminariów diecezjalnych bądź zakonnych określałem – podobnie jak duża część osób obserwujących ten proces – mianem kryzysu. Różnie go tłumaczono. Raz demografią, innym razem odwlekanym przez młodych ludzi czasem podejmowania życiowych decyzji, wskazywano na zmiany kulturowe – w tym m.in. duży wpływ na młodych ludzi przeróżnych ideologii, dziś – tu i ówdzie – niektórzy przebąkują coś o wrogości społeczeństwa do księży, itp. i podkreślają odwagę jaką mają – ich zdaniem – w sobie młodzi idący do seminarium. Tak jakby nie mieli jej ci, którzy szli do seminariów w latach 70. i 80. poprzedniego stulecia, gdy wejście w seminaryjne mury oznaczało szykany dla rodziny, a sam alumn także musiał liczyć się z szykanami (vide: specjalne jednostki kleryckie) czy potem także ze śmiercią (vide: bł. ks. Jerzy Popiełuszko).

Dziś jasno trzeba sobie powiedzieć, że nie mamy kryzysu, mamy katastrofę. W pierwszych latach po II wojnie światowej seminaria przyjmowały więcej osób aniżeli dziś! Między 1945 a 1949 rokiem średnia przyjętych w seminariach diecezjalnych wynosiła 563 osoby, potem kandydatów było coraz więcej (w latach 70. i 80. XX w. po ok. tysiąc osób). Rekord padł w roku śmierci św. Jana Pawła II – 1145 osób. A później nastąpiły gwałtowne spadki. W 2007 r. – 786 kandydatów, w 2010 – 675; 2015 – 538, i tylko 242 w tym roku (mowa tylko o seminariach diecezjalnych).

Rok do roku to spadek ledwie o 20 proc., ale jeśli 2021 odnieść do 2005 – to już blisko 80 proc.!!! Nie był to proces nagły i zaskakujący lecz stopniowy. Sęk w tym, że nie słychać było żadnej rozsądnej debaty na temat przyczyn tego stanu rzeczy. Czy ktoś zastanawiał się nad tym, dlaczego głos Kościoła nie trafia tam, gdzie powinien? Dlaczego młodzi ludzie od Kościoła odchodzą, porzucają lekcje religii, itp.? Dlaczego Polska to jeden z najszybciej sekularyzujących się krajów na świecie?

Można przyjmować tezy mówiące o tym, że w dzisiejszych czasach, gdy na Kościół przypuszczany są różne ataki, księża wyzywani są od pedofilów, bycie kapłanem wymaga odwagi. Tezy te nie będą pozbawione podstaw. Tyle, że nic nie bierze się z powietrza. Gdzieś po drodze zagubiła się właściwa droga. Uznano, że kryzysy są przejściowe i nie ma sensu niczego w działalności Kościoła zmieniać, a modlitwy „o dobre i święte powołania kapłańskie” kiedyś zostaną wysłuchane. Namacalnie widać, że takie myślenie było błędne. Bóg, owszem modlitw wysłuchuje, ale i Jemu trzeba nieco pomagać w inny sposób.

"Nie idzie o ilość, ale o jakość" – tak jeszcze dwa lata temu optymistycznie zapewniał mnie jeden z hierarchów, gdy rozprawialiśmy o temacie powołań. W sumie trudno się z tym nie zgodzić. Problem w tym, że ową jakość trzeba jakoś wypracować. A jak to zrobić skoro materiału brak? I oby nigdy nie przyszedł ten dzień, gdy rąk do odprawienia Eucharystii zabraknie!

 

Jest dziennikarzem, kierownikiem działu krajowego "Rzeczpospolitej". Absolwent kursu „Komunikacja instytucjonalna Kościoła: zarządzanie, relacje i strategia cyfrowa” na papieskim Uniwersytecie Santa Croce w Rzymie. W wydawnictwie WAM wydał: "Nie mam nic do stracenia - biografia abp. Józefa Michalika" oraz "Wanda Półtawska - biografia z charakterem"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

To nie kryzys, to już katastrofa
Komentarze (7)
A-
~Antoni -
16 października 2021, 11:07
Pora zacząć zamykać seminaria, potem katol. szkoły, potem kościoły. Do hierarchii jeszcze to nie dotarło, ale na pewno czeka nas scenariusz kk na Zachodzie, czyli puste kościoły! Antypatia, jaką swoim zachowaniem wysłużyli sobie duchowni, będzie procentować. Młodzież masowo odchodzi od kk, a skutki tego będzie widać już za parę lat. A tych, którzy odeszli nic nie będzie w stanie przyciągnąć na nowo do kk. Jeżeli ktoś żyje w złudzeniach, to wystarczy poczekać na wyniki liczenia wiernych z września tego roku.
KJ
~Katarzyna Jarkiewicz
16 października 2021, 20:47
Przerabialiśmy to już w dziejach Polski. Reakcja pogańska w XI wieku spalone kościoły, wymordowani księża, a jeden oracz spod Górki Klasztornej w Wielkopolsce znajduje figurkę maryjną (pewnie porzuconą w akcie apostazji) i w ciągu niespełna dekady odradza się życie religijne na skalę wcześniej niespotykaną. A polska reformacja- w Lesznie i okolicy hulał wiatr w zniszczonych i pustych katolickich kościołach. Popularni byli bracia czescy. Na protestantyzm przeszli Leszczyńscy i byli gorliwymi kalwinami. Po 70 latach nikt o tym nie pamiętał: dwóch prymasów rodzina wydała i najbardziej katolicką królową Francji w dziejach nowożytnych, która przepowiedziała rewolucję francuską. A upadek kościołów na przełomie XVIII i XIX wieku w dobie rozbiorowej, ile zakonów rozwiązano! To wszystko pobożne życzenia ludzi w kryzysie sensu!
WR
~Wow Ras
14 października 2021, 22:06
Kościół nie potrzebuje księży - książąt, którzy żyją ponad stan, za łatwo zarobione pieniądze. Kościół nie potrzebuje księży, którzy jedno mówią, a drugie robią, którzy nierzadko są niewierzący w to, co głoszą. Kościół nie potrzebuje faryzeuszy / uczonych w Piśmie. Kościół nie potrzebuje tych, co rządzą, co mają władzę i ją wykorzystują, co są uprzywilejowani, co gorsza - zblatowani z politykami. Za to potrzebuje skromnych, uczciwych, czystych, cichych, służących w imię miłości. Są tacy? Ze świecą szukać. Więc nie ma co żałować, że ten stan się kończy. Bóg sobie nie z takimi problemami radzi.
KJ
~Katarzyna Jarkiewicz
14 października 2021, 19:30
Jest to kryzys sensu, ale podobne zdarzały się wcześniej. Przecież gwałtowny spadek księży mieliśmy też w latach 1938-1939 i to tłumaczono wojną. Afer też o podobnej sile rażenia było wiele: w diecezji śląskiej afera finansowa (najbogatsza diecezja wtedy w kraju!), afery seksualne z nieślubnymi dziećmi księży były w diecezji śląskiej, warszawskiej, włocławskiej (tam się kształcił Prymas!). Afery homoseksualne były w diecezji sandomierskiej i włocławskiej. Najwięcej alkoholików księży było w diecezji siedleckiej (dopiero to bp Świrski po wojnie zneutralizował!). Jedyne sensowne wtedy seminarium prowadziła diecezja pińska pod rządami bp Łozińskiego, dziś kandydata na ołtarze. Sensu powołania nie odkrywa się w czasach dobrobytu, ale na dnie. Może powinno to wszystko obumrzeć, by wydać plon nowych powołań?
GW
~Gocha Wójcik
15 października 2021, 06:46
Bardzo ciekawa konkluzja. Dziękuję Pani za spojrzenie na sprawę pod innym kątem i pozdrawiam serdecznie.
MF
~Mały Fiat
17 października 2021, 19:20
Raczej naiwne życzenia, kościół w Polsce idzie drogą którą przeszedł kościół na zachodzie, ludzie staja się coraz bardziej obojętni na religię Polska jest ponoć najszybciej laicyzujacym się krajem na świecie
JN
~Jan Nowak
19 października 2021, 08:52
Na szczęście Panu Bogu nigdy nie zależało na liczbie. On nie jest matematykiem i jednostki mają w Jego oczach taką samą wartość co miliony