Kaznodziejstwo XXI wieku

Kazania były głoszone w świecie, w którym kapłan był często jedynym teologiem (kopuła katedry we Florencji, fot. Luciano Mortula / depositphotos.com)

Już nie słowo a obraz, i nie argumenty a emocje pozostają głównym medium współczesności. Kaznodziejstwo jednak, jeśli ma mieć sens, musi być głoszeniem Słowa. Jeśli przestaje nim być, traci sens. Jeśli głoszenie to ma jednak zmieniać ludzi, kaznodzieje muszą odpowiedzieć sami sobie na kilka zasadniczych pytań.

Nie chcę nikogo krytykować. Nie jestem kaznodzieją, ani tym bardziej typowym odbiorcą kazań. Od wielu lat słucham ich niemal codziennie, a w ciągu całego swojego życia wysłuchałem ich zapewne tysiące. Ile z nich realnie wpłynęło na moje życie? Ile z nich zapamiętałem dłużej niż do wyjścia ze świątyni? Obawiam się, że niewiele. Mocno zapamiętałem jedno z kazań pewnego jezuity, który mówił o św. Tomaszu Apostole, kilka kazań (nie wiem o czym, ale wiem, że mnie uderzyły i pomogły), gdy zmagałem się z kryzysem, kilka takich, które mnie zachwyciły wiedzą kaznodziei. I to by było na tyle. O wiele mocniej oddziaływały na mnie książki, filmy, teologiczne czy filozoficzne dzieła niż kaznodziejstwo. I choć jednym z powodów jest zapewne to, że mam specyficzne zainteresowania, to innym jest - jak sądzę - fakt, że współczesny świat sprawił, że kazania powinny stać się czymś zupełnie innym, niż były. Nie bez znaczenia jest także inflacja słowa, jakie obserwujemy w czasie kazań czy homilii. Kaznodzieje czasem mówią, głoszą, angażują się niezależnie od tego, czy rzeczywiście w Słowie na dany dzień odkryli coś istotnego, coś, co zmienia ich, albo ma moc podnosić. Gadają, żeby gadać.

W największym skrócie można powiedzieć, że kazania tego rodzaju dzielą się na kilka rodzajów. Pierwszym jest dzielenie się tym, co ostatnio (często niestety w mediach) ksiądz usłyszał czy przeczytał. I tak mamy kazania o straszliwych atakach na arcybiskupów, o liberalnej propagandzie czy moralizowanie na temat zbrodni, które ktoś gdzieś popełnił. Niewiele z tego wynika, bo wspomniane teksty nic do naszego życia nie wnoszą, a są jedynie wyrazem poglądów księdza. Drugi - wcale niewiele lepszy - to głoszenie kazań, które mogłyby być wygłoszone do każdych czytań. Miłość jest ważna, trzeba się modlić, a Pan Jezus nas kocha. Wszystko to prawda, ale… tego typu „prawdy” można wygłosić każdego dnia, a jeśli są głoszone codziennie (a niekiedy są), to tracą jakiekolwiek znaczenie, stając się banałami. Trzeci rodzaj to powtórka z tego, co już usłyszeliśmy, czyli ksiądz opowiada własnymi słowami, to co dosłownie kilka minut wcześniej usłyszeliśmy. I żeby to było jeszcze streszczenie czytań czy Ewangelii, to może nie byłoby najgorzej, ale często jest to ich twórcze rozwinięcie, rozciągnięte do granic możliwości. Wygląda to niekiedy tak, jakby ksiądz, nie dowierzał, że Słowo Boże samo z siebie ma moc i uważał, że on musi je jeszcze raz powtórzyć, bo inaczej ludzie nie usłyszą.

Każdy z tych rodzajów ma oczywiście rozmaite swoje podwersje. W jednych pojawiają się wiersze (to u starszych kaznodziejów), u innych przypowiastki Bruno Ferrero, a jeszcze u innych umoralniające opowieści o straszliwym komuniście, który prześladował żonę i córkę, ale gdy córka umierała, to on nawrócił się. Nie neguję ich prawdziwości, ale słyszałem je w tylu wersjach, że czasem trudno mi w nie uwierzyć, a do tego są one na tyle płasko opowiedziane, że niemal w ogóle nie odnoszą się do życia odbiorców. Nie można też zapominać o kaznodziejach marudach, którzy narzekają na tych, co nie przyszli i nie chodzą, na zmiany cywilizacyjne i na komórki (których rzecz jasna sami używają), albo o wywołujących wciąż poczucie winy - za innych rzecz jasna.

DEON.PL POLECA

W tym wszystkim, jak perełki, świecą ci, którzy mówią o Ewangelii przeżytej, przerzutej, doświadczonej w całości, którzy mówią o Słowie Żywym, które rzeczywiście ich przemieniło, albo o wątpliwościach, trudach, wyzwaniu jakim jest życie Ewangelią. O cierpieniu, które wcale nie zawsze uszlachetnia, o tym, że życie zgodne z Dekalogiem czasem jest wyzwaniem, i że wiara wcale nie zawsze daje spokój, że czasem jest ona mieczem i trudem, że czasem jesteśmy wściekli. A przecież właśnie o tym powinny być kazania. One mają być z jednej strony aktualizacją Słowa, a z drugiej pokazaniem, jak ono wchodzi w życie. Takie jakim ono jest, a nie takim jakim chcielibyśmy, żeby było. Ono musi być z jednej strony pełne Słowa Bożego, a z drugiej pełne zwyczajnego życia. Nie dobrych rad, nie smrodu dydaktycznego, ale życia. W jego brudzie i trudzie, w jego smutku i boleści, ale też w jego drobnych radościach. Tyle, że to wymaga codziennej własnej lektury Pisma Świętego, dobrej teologii (tak, tak, to też jest ważne), mierzenia się z nimi, a także znajomości zwyczajnego życia poza plebanią, wyjścia ze świata innych duchownych w świat świeckich. Bycia z nimi w codzienności. Telewizor, ani sieć nie jest zazwyczaj dobrym źródłem inspiracji teologicznych i kaznodziejskich.

Istotny wydaje się również czas. Sytuacja (nagminna), w której kazanie i inne wstawki księdza zajmują zdecydowanie więcej czasu niż Liturgia Eucharystyczna, jest zachwianiem priorytetów. A brak świadomości, że dla pracujących świeckich w tygodniu istnieje realna różnica między Mszą półgodzinną a pięćdziesięciominutową - dowodzi nie tylko kompletnego braku znajomości życia świeckiego, ale też braku szacunku dla pracy innych. I właśnie dlatego warto zwracać uwagę na to, ile trwa kazanie. Jego długość często wiąże się z brakiem jego przygotowania i jest próbą pokrycia braku treści przez wielość słów.

Ale jest jeszcze jedna rzecz, nad którą warto się zastanowić. Kazania były głoszone w świecie, w którym kapłan był często jedynym teologiem, gdy był jedynym człowiekiem, który miał wiedzę konieczną do ich głoszenia. Teraz tak nie jest. Część z wiernych ma obecnie przynajmniej porównywalną wiedzę teologiczną z duchownymi, a gdy kaznodzieje wchodzą na przestrzenie inne niż teologiczne (wychowanie dzieci, relacje małżeńskie, ekonomia, polityka, filozofia, ideologia itd.) to zazwyczaj nawet większą. Nie ma sensu więc stawać się nauczycielem dla nich. Jeśli duchowny ma coś do przekazania, to wiedzę o sprawach duchowych. O modlitwie, o tym, czym jest Liturgia, o tym, że kryzysy są czymś normalnym, i że wzrost w wierze zawsze wiąże się z trudem. Duchowni mają być ekspertami od spraw duchowych - mówił Benedykt XVI w Polsce, a Franciszek swoimi codziennymi kazaniami pokazuje, jak owe sprawy duchowe wiązać z codziennością. Warto się od nich tego uczyć, i uzupełniać to odwagą mówienia o tym, że sami nie zawsze potrafimy się modlić, że różaniec niekiedy jest trudem. Dla mnie jedną z najważniejszych lekcji modlitwy były rekolekcje z ks. prof. Andrzejem Muszalą, który mówił o tym, jak sam - w ogromnym trudzie - uczył się modlitwy w ciszy. I jakie to było dla niego wyzwanie. To jest lekcja i spotkanie o wiele ważniejsza niż setki kazań o tym, że musimy się modlić. Pewnie, że musimy, ale o wiele ważniejsze niż powiedzenie, że mamy to robić, jest wyjaśnienie, jak to robić, jak sprawić, że modlitwa stanie się rozmową, a nie gadaniem do obrazu czy odmawianiem modlitw.

I wreszcie warto sobie uświadamiać, że milczenie, pozwolenie by przemawiały same czytania, a niekiedy - jeszcze bardziej - sama Liturgia też jest kazaniem. Nie zawsze mamy coś do powiedzenia, ale zawsze coś do powiedzenia ma Słowo Boże, i zawsze przekaźnikiem wiary pozostaje piękna i dobrze sprawowana (to nie znaczy wydłużona przez kolejne - poza kazaniem - wstawki kaznodziei, który musi wyrazić siebie, a nie po prostu sprawować Mszę) Liturgia. W świecie, w którym codziennie padają tysiące słów milczenie jest przekazem, a obraz i akcja liturgiczna Słowem. Nie trzeba na siłę mówić, szczególnie, gdy są to słowa puste.

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kaznodziejstwo XXI wieku
Komentarze (6)
IN
~Iga N
31 maja 2021, 13:22
Ja bym dodała wyjaśnianie na kazaniu kontekstu historyczno- społecznego niektórych fragmentów Pisma Św. To było pisane nie do człowieka z XXI wieku i niektóre fragmenty trudno zrozumieć o co chodzi. Słyszałam że Pismo św najlepiej czytać z komentarzami, są odpowiednie książki na ten temat. I są też wątpliwości wielu teologów, biblistów jak pewne kwestie rozumieć. Za mało tego w kazaniach. Za mało też szacunku i zrozumienia dla wątpiących, dzisiaj na prawdę są powody do tego. Ja osobiście mam trochę inny obraz świata niż jest mówione w KK , z drugiej strony jakoś trudno mi odejść.
KS
Konrad Schneider
27 maja 2021, 07:48
Dziekuje! Mysle, ze ten tekst to powinna byc obowiazkowa lektura w kazdym seminarium.
PW
Piotr Wójciak
26 maja 2021, 11:21
1. Kazania to czasem biegunka słów przy obstrukcji myśli. 2. Kazanie powinno być jak spódniczka mini: krótkie, dające pogląd na całość i pozostawiające uczucie niedosytu.
JS
~Jakub Szymczyk
26 maja 2021, 08:06
Mam identyczne odczucia dla tego często chodzę na msze dla dzieci. Kazania są wtedy może i infantylne ale krótkie i na temat. Osobna sprawą są mocno zakręcone intencje modlitwy wiernych. Trudno czasem nadążyć za poezją albo zachować powagę.
JK
~Jakub K
26 maja 2021, 03:39
Panie Terlikowski, bardzo dziękuję za celne opisanie tego, co wydaje mi się jest tak naprawdę częstszą przyczyną odejścia od Kościoła ludzi. Nie skandale, nie hierarchia i pieniądze, tylko bezproduktywna miałkość, z jaką spotykają się wierni.
MM
~Monika Monika
25 maja 2021, 08:27
bardzo trafne uwagi. kiedy wreszcie księża zaczną słuchać takich głosów rozsądku? u mnie najdłuższą i chyba najważniejszą częścią każdej Mszy Świętej jest Liturgia Ogłoszeń, od 6 do 9 minut. a już najbardziej irytuje mnie zbieranie ka$$y w czasie Liturgii Eucharystycznej - dlaczego nie w czasie kazania? co ważniejsze?