Uzdrowienie instytucjonalne wymaga prawdy i odwagi

Poprzedni metropolita gdański abp Sławoj Leszek Głódź został ukarany przez papieża Franciszka (fot. episkopat.pl)

Kościół jest instytucją i Boską, i ludzką. Uzdrowienie instytucji kościelnych wymaga zatem nie tylko działań boskich, sakramentalnych, ale i ludzkich. Tej podstawowej prawdy wielu polskich biskupów zdaje się wciąż nie pojmować.

Życzę nowemu metropolicie gdańskiemu jak najlepiej. Mam świadomość, że przed nim trudne zadanie, i że pracy przed nim wiele. Tak po ludzku to w pewnym sensie księdzu arcybiskupowi współczuję ogromu zadań. List jednak, który napisał do kapłanów archidiecezji gdańskiej, do którego dotarł portal „Więź”, z pewnością nie jest dobrym krokiem na drodze, którą niewątpliwie chce zdążać arcybiskup Tadeusz Wojda SAC. Niczego on bowiem nie uzdrawia, a pod religijną frazeologią skrywa się wezwanie do zaakceptowania i przemilczenia mobbingu i niesprawiedliwości, która przez lata dotykała część z duchownych archidiecezji gdańskiej. Nie mam wątpliwości, że tej archidiecezji (tak jak w ogóle Kościołowi) potrzebna jest jedność, że nie służą jej „nieporozumienia”, „pomówienia” czy „oskarżenia”, ale jednocześnie obawiam się, że sprowadzenie walki z nimi, budowania jedności jedynie do modlitwy, może się okazać nieskuteczne. Lata zaniedbań, nastawiania jednych przeciwko drugim i mobbingu nie da się uleczyć wezwaniem do modlitwy czy ważnymi i istotnymi gestami pokutnymi. Każdy z tych elementów jest ważny, ale… poza wymiarem duchowym istnieje także dynamika grupy, życie wspólnoty, które dla uzdrowienia potrzebuje także sprawiedliwości, zadośćuczynienia, wskazania na to, co było złe, a co dobre.

Żeby nie było wątpliwości, to, co napisałem, nie ma oznaczać zakwestionowania znaczenia modlitwy czy osobistego nawrócenia. One mają zawsze istotny wymiar, są drogą chrześcijanina. Łaska jednak, także łaska, która ma być wybłagana przez modlitwę, buduje się na naturze. Tam, gdzie zniszczona jest natura, gdzie naruszone zostały podstawowe zasady i normy sprawiedliwości, gdzie przez lata trwał mobbing, na którym niektórzy korzystali, a inni tracili, tam konieczne jest także nazwanie po imieniu tego, co się wydarzyło, zrobienie porządku i wreszcie przywrócenie elementarnej sprawiedliwości (w sposób, w jaki jest to możliwe). Tam, gdzie to się nie wydarzy, tam niesprawiedliwość będzie trwała nadal, choroba będzie się rozwijała (bo religijne słowa jej same z siebie nie uzdrawiają), tam gangrena będzie niszczyć. Niewypowiedziane żale, ukrywane frustracje, próba duchowego szantażu koniecznością zapomnienia i przejścia do porządku dziennego nad niesprawiedliwością - nie tylko niczego nie leczą, ale mogą zaostrzać gangrenę. Bez jej wyczyszczenia (choćby przez jasną i konkretną ocenę tego, co działo się wcześniej) trudno mówić o drodze do przodu, o oczyszczeniu czy o budowaniu jedności. Modlitwa, post nie zastąpią posprzątania mieszkania, nie zastąpią pielęgnacji trawnika, ani tym bardziej naprawienia dachu. I człowiek żyjący w małżeństwie, i zarządzający parafią celibatariusz muszą mieć tego świadomość, jeśli coś zaskakuje, to fakt, że takich oczywistości nie bierze się pod uwagę przy zarządzaniu grupami ludzkimi w Kościele.

Dlaczego tak się dzieje? Skąd taki brak świadomości problemów? Odpowiedź jest zapewne wielowątkowa. Po pierwsze - co jakoś zrozumiałe - nawet biskup może chcieć uniknąć rozdrapywania ran, wchodzenia w konflikt z grupą, która przez lata rządziła instytucją, i teraz niechętnie dzieli się władzą. Tyle że bez takiego konfliktu, bez jasnego postawienia sprawy odpowiedzialności za zaniedbania nie tylko biskupa, którego Watykan pozbawił nawet możliwości wjazdu do archidiecezji, ale także jego współpracowników, trudno mówić o naprawieniu krzywd i, co za tym idzie, odnowie instytucji. Jeśli wykonywanie nawet złych decyzji popłaca, jeśli w cenie jest wyłącznie lojalność wobec biskupa, niezależnie od tego, czy to, co on robi, jest dobre czy złe, pozytywne dla diecezji czy dla niej szkodliwe, to trudno mówić o tworzeniu atmosfery sprzyjającej odpowiedzialnym, samodzielnym decyzjom. Nie ma zaś silnych, odważnych, ewangelicznych struktur tam, gdzie nie ma przestrzeni, w której jest miejsce na sprzeciw, na wyrażenie własnej opinii. Ludzie są tylko ludźmi, i jeśli instytucja, w jakiej działają, premiuje ślepą lojalność, a nie samodzielne myślenie, jeśli pokazuje, że nie ma znaczenia, jak się postępuje, to wiele z najważniejszych postaci w danej instytucji będzie tak właśnie postępować. I to oni będą robić kariery. Młodzi duchowni będą zaś widzieć, co popłaca, a co nie, jak wybierać, żeby mieć spokój albo benefity. Prezbiterzy podlegają tym samym regułom zachowań, co każda inna grupa ludzka.

Ale jest i drugi powód, tym razem bardziej teologiczny, a jest nim głęboko dręczący Kościół angelizm, a precyzyjniej uznanie, że ludzie w Kościele nie są istotami cielesnymi, nie są - w swojej naturze - także zwierzętami, a pozostają jedynie istotami duchowymi, w których działaniu liczą się tylko względy duchowe, a nie ma w nich miejsca na emocje, psychikę czy wreszcie czysto zwierzęce odbieranie impulsów i reagowanie na nie. Tak nie jest. Chrześcijanin, także duchowny czy biskup, nie kieruje się wyłącznie względami duchowymi, poza życiem duchowym ma też życie emocjonalne i fizyczne, i w związku z tym w procesie uzdrawiania, formowania instytucji czy jednostek trzeba brać pod uwagę także ten wymiar. Jeśli się go pomija, to działanie przestaje być skuteczne. Święci (a tych w każdej instytucji jest mniejszość) i to jeszcze ci, którzy są znakomicie zintegrowani psychicznie, odbierają takie impulsy i są w stanie się im - umiejętnie działając - podporządkować. Dla pozostałych (błądzących, słabszych, mniej zintegrowanych, ale przecież niekoniecznie złych duchownych czy świeckich) jednak ten rodzaj przekazu w istocie oznacza, że każde świństwo, każdy mobbing, każdą niesprawiedliwość można przykryć wezwaniem do duchowej jedności i przebaczenia. Tyle że w takiej sytuacji nie widać powodu, ani by się wychylać, ani by walczyć o sprawiedliwość. Sygnał idący od władzy duchowej jest więc taki: nie ma znaczenia, jak się zachowałeś, nie ma znaczenia, czy byłeś prześladowcą czy prześladowanym, nie ma znaczenia, czy to ty mobbowałeś czy byłeś mobbowany. Teraz masz, w imię ewangelicznych zasad, milczeć. To zły pomysł na początek uzdrawiania instytucji. Zły, bo głęboko nieskuteczny i utrwalający podziały, frustracje, nieprawidłowości.

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Uzdrowienie instytucjonalne wymaga prawdy i odwagi
Komentarze (6)
ID
~Idzi Dziegieć
7 czerwca 2021, 05:17
Oprócz odwagi potrzeba też rzetelności i odpowiedzialności za słowo. Czy Pan Redaktor informuje w ten sposób o realizacji nauczania biskupów: „Kościół nie zostawia ich samotnych w obliczu życiowych zmagań. Wśród osób, które skorzystały z terapii w katolickich ośrodkach „Odwagi” ponad 30% potrafiło zmienić swą orientację i podjąć życie w sakramentalnych związkach małżeńskich.” ( http://episkopat.pl/swiadkowie-ewangelii-zycia/ )? Czy nie zauważa Pan Redaktor, że brak uczciwej informacji na ten temat jest źródłem większości(!) problemów nękających dzisiejszy Kościół z tęczową zarazą, pedofilią i lawendową mafią na czele?
RR
~realny realista
5 czerwca 2021, 13:44
Trzeba prawdzie spojrzec w oczy, szkoda ze trzeba to przypominac ludziom Kosciola, Kosciola ktorego Tworca powiedzial: Jestem Droga, Prawda i Zyciem.
TL
Teresa L.
5 czerwca 2021, 08:54
Jakie to smutne, ze takie rzeczy padają w artykułach bo nie są wprowadzane w życie :(
DF
~Daria F.
2 czerwca 2021, 21:14
Dokładnie tak!!!
GK
~Gruba Kreska
2 czerwca 2021, 12:39
Diagnoza już jest i co teraz...
KS
Konrad Schneider
1 czerwca 2021, 17:43
Chcialbym napisac: "Dobrze, ze jestes!"