W moim domu straszy
Ofiary nadużyć seksualnych bardziej niż modlitwy za nie potrzebują naszego działania - modlitwy potrzebują raczej ci z nas, którzy wciąż zaklinają rzeczywistość.
Rozpoczęliśmy Wielki Post. Tradycyjnie, wielu z nas uczestniczyło tego dnia w Mszach, ignorując przy tym (również tradycyjnie) wytyczne o dystansie społecznym, w których skuteczność słabo wierzymy i którymi jesteśmy zmęczeni. Niestety, w mediach dzień ten zdominował temat zmarłego księdza, na którym od dawna ciążyły zarzuty wykorzystywania nieletnich, a którego sprawa przez długie lata nie została wyjaśniona. Dwa dni później, w piątek, przeżywaliśmy “Dzień modlitwy i pokuty za grzech wykorzystania seksualnego małoletnich”. Zastanawiam się jednak, czy wobec kryzysowych sytuacji jak ta, która zdominowała informacje podawane w Popielec, modlitwa nasza nie wydaje się czasem mało przekonująca i nieszczera? Bo jeśli mówimy o ofiarach nadużyć, to na etapie, na którym jesteśmy, te ofiary bardziej niż modlitwy za nie, potrzebują naszego działania - modlitwy potrzebują raczej ci z nas, którzy wciąż zaklinają rzeczywistość, mówiąc innym tak, jak tłumaczy się małym dzieciom: “Nie bój się, nie ma duchów”, podczas gdy cały świat dobrze wie, że w naszym domu… wciąż straszy.
Prawdą jest, że absolutna większość biskupów i prowincjałów już dawno temu na poważnie zabrała się do wyjaśnienia bolesnych spraw, do zidentyfikowania i ukarania sprawców - i najczęściej praca ta wykonywana jest po cichu, ale skutecznie. Mimo wszystko, jak widzimy, wciąż jeszcze wiele jest do zrobienia. Coraz więcej nas, z coraz większą irytacją mówi: jak długo będziemy musieli wstydzić się za tych, którzy nie podejmując zadań, do których są zobowiązani, stają się powodem cierpienia w Kościele i zgorszenia? Przecież dobrze wiemy, że nie wystarczy tłumaczenie: “Ach tak. Jeśli chodzi o ten proces, to zakończyliśmy go dwa dni temu”.
Dlaczego pomimo całego wysiłku, jaki został podjęty, wciąż możliwe są przypadki wieloletniego przeciągania spraw? Przecież - jak pisałem niedawno w tekście “Czy o grzechach należy mówić otwarcie?” - mamy w Kościele wszelkie narzędzia niezbędne do podjęcia tego wyzwania, a nasze kościelne prawo jest o wiele bardziej restrykcyjne niż prawo karne? Dlaczego?
Przyczyn takiego stanu rzeczy jest zapewne wiele.
Po pierwsze nie skorzystaliśmy z szansy, aby stworzyć w Kościele coś na kształt grupy dochodzeniowej, która złożona z kompetentnych osób przeprowadziłaby szybko i wiarygodnie dochodzenia, zbierając materiał dowodowy i która zweryfikowałaby znane oskarżenia o nadużycia seksualne. Podobnie słabo nam poszło z przygotowaniem kompetentnych osób prowadzących procesy administracyjno-karne. Wielu z nas, prowadzących dochodzenia, robi to “przy okazji”, na co dzień mając inne, często mocno absorbujące nas obowiązki. To oczywiście nieprzyzwoicie wydłuża czas dochodzenia.
Ponadto niemałym problemem jest poważny brak wsparcia ze strony innych, którzy de facto powinni działania takie inicjować i popierać - zarówno rządowa, jak i watykańska komisja bardziej “piastuje” swój urząd niż realnie działa. Wobec sporej grupy przeciwników podejmowania tego tematu, my, prowadzący dochodzenia, jesteśmy postrzegani bardziej jako kalający dobre imię Kościoła niż szukający prawdy i sprawiedliwości.
W dość szeroko rozpowszechnionym przekonaniu dla wielu z nas - duchownych i świeckich - wciąż najważniejszą rzeczą jest tzw. “obrona kapłaństwa” (jako sakramentu) - podczas gdy w rzeczywistości sytuacjach nadużyć wobec małoletnich, zwłaszcza w przypadku wielokrotnych nadużyć, w rzeczywistości nie ma już czego bronić, bo to sam sprawca zbezcześcił swoje kapłaństwo.
A zatem modlitwy potrzebujemy my sami, którzy często czujemy się bezsilni: modlitwy o to, abyśmy przestali się bać i abyśmy podjęli i doprowadzili do końca znane i rozpoczęte sprawy. Dopóki poważnie nie weźmiemy się za posprzątanie naszego domu, wciąż kurz będzie nam wyłaził z kątów, a trupy - choć niewidoczne, bo zamknięte w szafach - będą psuć powietrze wokół nas. A w takiej sytuacji nie powinniśmy się dziwić, że niektórzy z takiego domu będą chcieli się wyprowadzić, mówiąc: “Tu się nie da żyć…”. Nie możemy do tego dopuścić.
Jakub Kołacz SJ
Skomentuj artykuł