Adam Żak SJ: przestępstwo wykorzystania seksualnego rujnuje całą wspólnotę
Przez wieki nie słuchaliśmy ofiar. Trzeba nauczyć się je słuchać, a nie kontynuować dzieło sprawców przez przerzucanie ciężaru winy na osoby skrzywdzone. Nie rozumieliśmy i nie rozumiemy jeszcze wystarczająco krzywdy, jaką jest wykorzystanie seksualne młodych.
Z Adamem Żakiem SJ, dyrektorem Centrum Ochrony Dziecka, rozmawia Paweł Kosiński SJ.
Paweł Kosiński SJ: W pierwszy piątek Wielkiego Postu obchodzimy dzień modlitwy i pokuty za grzech wykorzystania seksualnego małoletnich. Co jest najważniejszym wyzwaniem w kontakcie z tymi, którzy zostali pokrzywdzeni przez ludzi Kościoła?
Adam Żak SJ: Jest takie jedno zdanie u św. Pawła w liście do Efezjan, które kojarzy prawdę z miłością i można je sparafrazować w postaci przykazania: „czyńcie prawdę w miłości” (por. Ef 4, 15). To jest wyzwanie przed jakim stajemy, kiedy chcemy odpowiedzieć na zło, na krzywdę i na niesprawiedliwość. W tym wypadku chodzi o to, by czynić prawdę z miłości do ofiar i ich rodzin, także do wspólnot, gdzie miało miejsce krzywdzenie. To wcale nie jest takie oczywiste i proste, bo wielu myśli, że wystarczy ujawnić i ukarać sprawcę, by przywrócić wszystkie naruszone wartości. Tak nie jest. Odkąd rozpoczęło się ujawnianie tych grzechów i przestępstw, odkrywamy przede wszystkim, że nie były słuchane ofiary. I to nie w skali jednego roku czy dwóch, a nawet dziesięciu, nie w wymiarze kadencji jednego przełożonego! Ofiary nie były słuchane przez wieki. Jedyna szkoda, jaką zauważano i jakiej się obawiano, to było możliwe zgorszenie, że ktoś się dowie i z tego powodu nie będzie słuchał Kościoła, że ucierpi wizerunek instytucji. Natomiast nie było słuchania prowadzącego do rozumienia krzywdy dziecka, do troski o nie. Tego nie było ani w Kościele, ani w kulturze całych społeczeństw. Przez wieki nie słuchaliśmy i nie rozumieliśmy ofiar.
To jest największe wyzwanie, żeby nauczyć się słuchać ofiary, a nie kontynuować dzieła sprawców przez przerzucanie winy na nie, co niestety działo się i dzieje na różne sposoby. Nie rozumieliśmy i nie rozumiemy jeszcze wystarczająco krzywdy, jaką jest wykorzystywanie seksualne dzieci, czyli czyny, do których dziecko nie jest ani przygotowane, ani dojrzałe emocjonalnie czy fizycznie. Niezrozumienie i bagatelizowanie krzywdy sprawia, że wciąż na nowo, nawet przy „przywracaniu sprawiedliwości” przez sądy państwowe lub kościelne te ofiary się rani sposobem przesłuchiwania czy komentowania.
Czego nam potrzeba, by ten proces był naprawiony?
Trzeba „czynić prawdę z miłością” to znaczy tak, żeby w tej relacji do osób skrzywdzonych było po prostu zwyczajne ludzkie ciepło i szacunek a nie urzędowa podejrzliwość, która rani biurokratycznym dystansem. Na to zwróciła uwagę jedna z ofiar, kiedy rozmawiała z Franciszkiem. Na początku pontyfikatu, kiedy papież przyjął na dłuższych rozmowach szereg osób pokrzywdzonych, pewien mężczyzna, z którym rozmawiał, pokazał mu widokówkę przedstawiającą Pietę Michała Anioła i powiedział: „Jezus miał Matkę, która Go opłakiwała, która przyjęła w ramiona Jego ciało zdjęte z krzyża. Dla mnie Kościół nie okazał się matką.” Powiedział tak nie tylko dlatego, że skrzywdził go ksiądz, ale także dlatego, że wprawdzie został potraktowany poprawnie, ale równocześnie bardzo chłodno i urzędowo, jak petent.
Odkąd rozpoczęło się ujawnianie tych grzechów i przestępstw, odkrywamy przede wszystkim, że nie były słuchane ofiary. I to nie w skali jednego roku czy dwóch, a nawet dziesięciu, nie w wymiarze kadencji jednego przełożonego! Ofiary nie były słuchane przez wieki.
Dlaczego tak się dzieje, dlaczego łączenie prawdy z miłością jest takie trudne? Dlatego, że my odruchowo myślimy obronnie i podejrzliwie, gdy ktoś ujawnia przestępstwo Kościołowi albo organom ścigania – czujemy się zaatakowani. Pytamy się, po co on lub ona to robi i sami sobie odpowiadamy, że pewnie oskarża dla pieniędzy lub z jakichś innych interesownych pobudek. Nie widzimy w nim lub w niej brata albo siostry w Chrystusie, którzy zostali skrzywdzeni i proszą o pomoc, o sprawiedliwość, o zrozumienie, którzy chcą zapobiec, aby inne dzieci były krzywdzone w podobny sposób. Widzimy w nich przeciwników, za którymi stoją nieprzyjaciele Kościoła. Takie myślenie jest niezdolne dostrzec dobra, jakie te osoby ofiarują wspólnocie Kościoła, która dzięki ich odwadze może się oczyszczać i przywracać blask wiarygodności głoszeniu Ewangelii.
Co jest przed nami? Jakie wyzwania ojciec widzi?
Przed nami jest wszystko. Nie w tym sensie, że nic nie zostało zrobione, tylko to wyzwanie, by czynić prawdę z miłością, ono pozostaje stałym wyzwaniem. Tego się trzeba uczyć, do tego trzeba rozwijać wyobraźnię opartą na wiedzy o skutkach wykorzystywania i na empatii. Trzeba poznawać, jak ta krzywda się wyraża, jak ona boli tych ludzi, jak ona również poraniła rodziny, poraniła społeczności, wspólnotę parafialną, czy społeczność jakiejś grupy, z którą dziecko, dziewczynka czy chłopiec, byli związani, w której spotkali duszpasterza, który ich wykorzystał. Innymi słowy jest to takie samo wyzwanie, jak ewangelizacja, która nigdy się nie kończy. Wszystkie procedury i działania z nimi związane, choć konieczne, na niewiele się zdadzą, dopóki nie wyrażą zmiany naszej mentalności.
Tegoroczny Dzień modlitwy i pokuty ma hasło: Wspólnota ze zranionymi. Co to dla ojca oznacza?
Przychodzą mi na myśl słowa św. Pawła z listu do Galatów (6,2) "Jeden drugiego brzemiona noście". Oznaczają one, że człowiek nie jest sam, że żyje we wspólnocie z drugimi i dla nich. Przestępstwo wykorzystania seksualnego rujnuje wspólnotę. Wspólnota ze zranionymi oznacza, że od Jezusa chcemy się uczyć dźwigać ich ciężary i w ten sposób odbudowywać wspólnotę. To jest istotny element wspólnoty, żeby jedni drugich nie tylko nie wykorzystywali, nie tylko jedni obok drugich żyli, ale jedni drugim pomagali, jedni drugich ciężary nosili. Dlatego zaproszenie na drogę krzyżową w ten dzień modlitwy i pokuty jest bardzo celną inicjatywą. To nabożeństwo przybliża nam, jak Jezus wziął na siebie ciężar naszych grzechów. On je wziął na siebie z miłości do nas. Na drodze krzyżowej uczymy się naśladowania Chrystusa, brania na siebie ciężaru grzechów wykorzystywania seksualnego i ich skutków dla wspólnoty. Uczymy się od Chrystusa, jak brać na siebie ten ciężar, który w swoich zranieniach dźwigają ofiary przestępczych czynów i rażących zaniedbań w ich zwalczaniu przez przełożonych. To dla mnie oznacza wspólnota ze zranionymi. Słowa Jezusa zapraszające, by wziąć swój krzyż i Go naśladować, to nie przenośnia. To jest bardzo poważne zaproszenie do tego, żeby jak Jezus wziąć na siebie skutki naszych własnych i cudzych grzechów i nieść je razem z innymi, to jest ta wspólnota ze zranionymi. Oczywiście, ona musi mieć konsekwencje w życiu, musi się przełożyć na życie codzienne.
Przestępstwo wykorzystania seksualnego rujnuje wspólnotę. Wspólnota ze zranionymi oznacza, że od Jezusa chcemy się uczyć dźwigać ich ciężary i w ten sposób odbudowywać wspólnotę.
Jaką rolę może i powinien odegrać Kościół w leczeniu tych zranień indywidualnych i społecznych?
Rolę Kościoła precyzyjnie określił Jan Paweł II w przemówieniu do kardynałów amerykańskich w kwietniu 2002 r. Powiedział, że tylko Kościół oczyszczony będzie w stanie pomóc społeczeństwu w jego problemach i kryzysach związanych z przeżywaniem tego daru, jakim jest seksualność. Oczyszczenie po to, aby pomagać – to jest rola Kościoła. Kościół, który się nie oczyszcza, przestaje ewangelizować i pomagać. Oczyszczamy się nie dla siebie samych, czy z powodów wizerunkowych, ale dlatego, żeby być na nowo uzdolnionymi do przekazywania Ewangelii. Aby w życiu Kościoła był widoczny blask Ewangelii, a nie jakaś zasłona dymna utkana z naszych grzechów i zaprzeczeń, mamy "czynić prawdę z miłością”. Aby tak czynić, trzeba uznać wstydliwą prawdę o przestępstwie i zaniedbaniu, trzeba za nią przeprosić, trzeba się pozwolić dotknąć miłosierną miłością Boga. Prawda o cenie odkupienia naszych win nie pozwoli nam pomniejszyć prawdy o krzywdzeniu w naszych szeregach.
Skomentuj artykuł